Ekstremalny optymizm na giełdach


Kilka tygodni temu pisaliśmy o kłopotach z płynnością na amerykańskim rynku pieniężnym. W dużym uproszczeniu: banki i duże fundusze nie chciały pożyczać środków, poziom oprocentowania ustalony przez Rezerwę Federalną był dla nich za niski. Dlatego też FED ogłosił kolejną rundę dodruku. Od tamtej pory amerykański bank centralny co miesiąc skupuje obligacje USA za 60 mld dolarów, a dodatkowo angażuje ogromne środki, by zwiększyć płynność na rynku.

Zachowanie banku centralnego wyraźnie zachęciło inwestorów do powrotu na rynek akcji. Nieco później kolejna zachęta dotarła z Japonii. Szef tamtejszego banku centralnego zapowiedział kontynuowanie „intensywnego dodruku”, po to by osiągnąć przynajmniej 2% inflację.

Dla nowych Czytelników małe wyjaśnienie: jeśli FED, EBC i BOJ skupują obligacje, to ktoś te obligacje sprzedaje i zostaje z wolnymi środkami. Część z tych środków jest następnie wykorzystywane do zakupu akcji. W ten sposób działania banków centralnych pośrednio wpływają na rynek akcji. W efekcie amerykańskie indeksy zanotowały nowe szczyty, a tłum zyskał przekonanie, że otwieramy kolejny etap hossy. Biorąc pod uwagę determinację bankierów centralnych – może się okazać, że giełda w USA zakończy ten rok jeszcze wyżej.

Z drugiej strony w przeszłości kilka razy zwracaliśmy Wam uwagę, kiedy optymizm na giełdzie był ekstremalnie wysoki. Zazwyczaj była to zapowiedź mniejszych lub większych spadków. Dziś również wśród inwestorów dominuje hurraoptymizm. Świadczy o tym kilka wskaźników.

Po pierwsze, porównanie nastawienia dumb money (czyli tzw. ulicznych inwestorów, którzy działają w oparciu o emocje) oraz smart money (najlepiej zorientowanej grupy na rynku). Ci pierwsi zostali oznaczeni na czerwono – ich poziom optymizmu jest bardzo wysoki, wynosi 81%. Dla odmiany smart money są pesymistycznie nastawieni (20%). Różnica wynosi 61%.

W tle, szarym kolorem, pokazano notowania indeksu S&P 500, czyli 500 największych spółek w USA. Zauważcie co działo się kiedy optymizm wśród Dumb Money był wysoki, a Smart Money niski. Akcje zazwyczaj nieco traciły. Tymczasem w ostatnich 2 latach ani razu nie zdarzyło się by różnica między nastawieniem obu grup inwestorów była tak duża jak dziś.

Podobnie sytuacja wygląda w kontekście VIXu, czyli tzw. indeksu zmienności. W skrócie: kiedy na giełdach jest spokojnie i akcje powoli rosną, to VIX spada. Dla odmiany, kiedy mamy sporą zmienność bądź po prostu pojawia się niepokój wśród inwestorów, VIX gwałtownie rośnie.

Jak sytuacja wygląda obecnie? VIX znajduje się na jednym z najniższych poziomów w ostatnich 2 latach, ale nie to jest najważniejsze. Najbardziej istotne jest, że grupa non-commercial speculators (czyli m.in. fundusze inwestycyjne) rekordowo silnie gra na dalsze spadki VIXu. Oznacza to, że na rynku panuje wyjątkowo silne przekonanie, iż kolejne miesiące przyniosą spokojne wzrosty cen akcji. To wszystko dzieje się, kiedy dane gospodarcze w większości rejonów świata wyglądają bardzo słabo, a zyski spółek w USA spadają średnio o kilka procent w ujęciu rocznym.

Można powiedzieć, że uliczni inwestorzy oraz fundusze inwestycyjne są przekonani, iż niezależnie od wszystkiego banki centralne doprowadzą do kolejnych wzrostów. Jednocześnie legendarny inwestor Ray Dalio mówi, że bankierzy centralni nie są w stanie zabezpieczyć giełdy przed spadkami, a Warren Buffett trzyma gigantyczną część portfela w gotówce, uważając, że kupowanie akcji dzisiaj jest błędem.

Naszym zdaniem tak skrajne nastroje na rynku zachęcają do tego, by chwilę przeczekać i wrócić do zakupów dopiero po korekcie. Nie chodzi nam jednak o kupowanie drogich akcji w Stanach Zjednoczonych.

Przy okazji obecnego optymizmu wokół akcji, warto przypomnieć jeszcze jedną sytuację sprzed kilku tygodni. Kiedy złoto w krótkim czasie wybiło o ponad 10% (z 1400 USD na 1550 USD), wiele osób pytało w komentarzach czy warto zainwestować w metal. Teraz, po przecenie do poziomu 1450 USD, nikt nie pyta o złoto. Wnioski wyciągnijcie sami.

 

CEO Deutsche Banku krytykuje negatywne stopy procentowe


Wygląda na to, że im gorzej będzie wyglądała kondycja niemieckiego sektora bankowego, tym więcej usłyszymy szczerych słów na temat przyczyn takiej sytuacji. Tym razem na odważną wypowiedź zdecydował się Christian Sewing, czyli dyrektor operacyjny Deutsche Banku.

Podczas jednej z niedawnych konferencji Sewing powiedział wprost, że „patrząc długoterminowo, negatywne stopy procentowe rujnują system finansowy”. W ten sposób odniósł się do poziomu stóp procentowych w Europie (EBC utrzymuje negatywne oprocentowanie od kilku lat).

Dyrektor dodał też, że niski koszt zaciągnięcia kredytu (cheap money) nie przyczynił się do poprawy konkurencyjności gospodarki strefy euro. Sewing, już po fakcie, przyznał to o czym Trader21 pisze od kilku lat. Obniżanie stóp procentowych do poziomu zera lub jeszcze niżej to krótkowzroczna polityka obliczona na chwilowe podniesienie konsumpcji. Kiedy ten chwilowy, pozytywny efekt mija, okazuje się nagle, że bank centralny nie ma już amunicji i w razie gorszej sytuacji gospodarczej nie może użyć niższych stóp procentowych jako krótkoterminowego wsparcia dla gospodarki.

 

Ograniczanie populacji w celu ratowania planety


Na początku listopada w czasopiśmie naukowym BioScience ukazał się tekst, który ma stanowić ostrzeżenie przed katastrofą klimatyczną jaka zagraża naszej planecie. Pod publikacją podpisało się 11 tysięcy naukowców ze 153 krajów.

W tekście dość jasno wskazano 6 rozwiązań, której mają na celu poprawę sytuacji na Ziemi. Są to: zastąpienie paliw kopalnych, ograniczenie zanieczyszczeń takich jak metan i sadza, przywracanie i ochrona ekosystemów, jedzenie mniejszej ilości mięsa, pójście w kierunku gospodarki bezemisyjnej oraz stabilizacja wzrostu populacji.

Jeśli jednak wczytamy się w szczegóły dotyczące ostatniego z tych rozwiązań, to okaże się, że „idealnym rozwiązaniem byłoby zmniejszenie światowej populacji”. Całość możecie znaleźć TUTAJ.

Oczywiście media w większości wspominają o tym dokumencie z uznaniem, nie zadając sobie pytania: jak właściwie miałoby odbywać się zmniejszanie światowej populacji? Jedno jest pewne – machina propagandowa dopiero się rozpędza. Histeria wokół „klimatycznej zagłady” powoli przybiera na sile. Odpowiednio prowadzona narracja może przekonać część społeczeństwa, że próby odgórnego kontrolowania wielkości populacji to dobry pomysł. A pamiętajmy, że z perspektywy rządzących idealnie jest, jeśli mają oni pod sobą posłuszne i niezbyt liczne społeczeństwo. Oczywiście jeszcze w tym momencie w wielu krajach potrzeba osób w wieku produkcyjnym, aby płacone przez nich podatki utrzymywały systemy emerytalne. Niebawem to wszystko się zmieni – postępująca automatyzacja pracy sprawi, że większości polityków pomysł ograniczania populacji będzie się bardzo podobał.

Część spośród najbardziej wpływowych osób już od dawna marzy o redukcji populacji o czym dość jasno świadczą ich wypowiedzi (przykładem mogą być chociażby słowa Billa Gatesa). W oddalonych od Polski krajach po cichu przeprowadza się programy mające na celu ograniczenie populacji (przykładem Kenia i dziesiątki tysięcy bezpłodnych kobiet i dziewcząt).

Nie zapominajmy również, że poza zwiększaniem kontroli nad społeczeństwem, histeria wokół zmian klimatycznych to też okazja na biznes. Bank Morgan Stanley niedawno bardzo wyraźnie dał do zrozumienia, że kluczem do sukcesu dla inwestorów w kolejnych latach może być zakup spółek, które skorzystają na przejściu do niskoemisyjnej gospodarki. Mowa m.in. o przedsiębiorstwach budujących elektrownie wiatrowe czy samochody elektryczne.

Kończąc wątek tekstu podpisanego przez tysiące naukowców – mamy wrażenie, że jeśli pozwala się na szeroko pojęty rozwój społeczeństw i krajów, to współczynnik dzietności spada do poziomów takich jak w Europie w poprzednich dekadach (czynniki kulturowe mogą sprawiać, że jego poziom jest nieco wyższy). Jeśli nie zatruwa się upraw świństwami, to jedzenie ma więcej witamin i minerałów, przez co ludzie nie muszą spożywać aż tak dużo żywności (upada więc mit, że nie wykarmimy ludzi). Z kolei powierzchnia obszarów lądowych pozwala sądzić, że wzrost populacji do np. 10 mld ludzi nie jest problemem. Zwłaszcza, że znika konieczność pracy „na miejscu” (coraz więcej ludzi będzie pracować online), a więc mniej osób będzie zmuszonych do życia w wielkim mieście.

Podsumowując, jesteśmy dość podejrzliwie nastawieni do wszelkich programów odgórnego kontrolowania liczby ludności.

 

Czterodniowy tydzień pracy i wzrost wydajności Microsoftu


Japoński oddział Microsoftu przeprowadził eksperyment dający do myślenia. Ponad 2 tysiące pracowników przez 5 tygodni pracowało jedynie od poniedziałku do czwartku. Zdaniem firmy, krótszy czas pracy przyniósł znaczny wzrost wydajności.

Według przedstawicieli Microsoftu sprzedaż przypadająca na jednego pracownika w sierpniu br. wzrosła o 40% względem sierpnia 2018 roku. Nie jest to może idealny miernik, ale pamiętajmy, że w tym roku azjatyckie firmy boleśnie odczuwają spowolnienie gospodarcze, a mimo to Microsoft Japan mocno poprawił wyniki. Ze statystyk wynika też, że zużycie energii w firmie spadło o 23,1%, a pracownicy wydrukowali o 58,7% dokumentów mniej (tutaj duże znaczenia miało ograniczenie czasu spotkań i większa liczba zdalnych konferencji).

Spółka poinformowała przy okazji, że przeprowadzi kolejny identyczny eksperyment – tym razem w zimie. Swoją drogą, Microsoft idealnie wybrał miejsce eksperymentu, gdyż w Japonii skutki przepracowania są bardzo widoczne – ludzie żyją po to by pracować, a wiele osób bierze wolne tylko wtedy, gdy choruje.

Microsoft nie jest pierwszą firmą, która testuje krótszy czas pracy. Do tej pory jednak eksperymenty najczęściej polegały na skrócaniu liczby godzin, np. 5 dni po 6 godzin. Można zakładać, że krótszy tydzień pracy będzie stawał się normą, na początku głównie w krajach rozwiniętych. W związku z automatyzacją pracy, wiele państw zdecyduje się także na wprowadzenie tzw. bezwarunkowego dochodu gwarantowanego. Wszystko to będzie sprzyjało m.in. firmom z branży rozrywkowej oraz turystycznej, dla których większa ilość wolnego czasu będzie oznaczała możliwość wypracowania większych zysków.

 

Iran z nowym złożem ropy naftowej


Zaledwie 2 tygodnie temu przygotowywaliśmy statystyki dotyczące rezerw ropy naftowej w poszczególnych krajach. Ze stworzonej tabeli wynikało, że największymi rezerwami mogą pochwalić się kolejno: Wenezuela, Arabia Saudyjska i Kanada.

Ta kolejność przestała jednak być aktualna, w związku z odkryciem przez Iran potężnych złóż ropy naftowej. Pierwsze rewelacje z ust prezydenta Iranu mówiły o 53 mld baryłek ropy, jednak ostatecznie irański minister ds. ropy naftowej poinformował, że złoże zawiera 22,2 mld baryłek. Tak czy inaczej, Iran pod względem posiadanych rezerw ropy, plasuje się dziś na 3. miejscu na świecie. Irańskie rezerwy to ok. 180 mld baryłek, podczas gdy w Wenezueli jest to 300 mld baryłek.

Z drugiej strony, ani w przypadku Iranu, ani w przypadku Wenezueli, potężne rezerwy najważniejszego surowca nie gwarantują stabilnej sytuacji gospodarczej. Wręcz przeciwnie, im większe zasoby ropy, tym większe zainteresowanie innych państw, by położyć na nich rękę. W związku z tym wciąż uważamy, że szanse na zaognienie sytuacji na Bliskim Wschodzie są spore.  

 

Demokracja „kwitnie” w Hiszpanii


Dla tych, którzy już zapomnieli, małe przypomnienie – ponad 2 lata temu odbyło się w Katalonii referendum dotyczące niepodległości tego regionu. Aż 90% osób poparło wówczas odłączenie od Hiszpanii, frekwencja wyniosła 43%.

Kilka tygodni później rząd Katalonii proklamował niepodległość. W odpowiedzi premier Hiszpanii zadecydował o rozwiązaniu katalońskiego parlamentu, z kolei za przywódcą regionu, Carlesem Puigdemontem wydano nakaz aresztowania.

Minęły 2 lata i hiszpański sąd zadecydował o karach od 10 do 13 lat więzienia dla innych katalońskich działaczy, którzy brali udział w organizacji protestów oraz referendum w 2017 roku. Jak na XXI wiek, kary można uznać za drakońskie, w związku z czym Katalończycy zareagowali natychmiast. Pojawienie się tłumów na lotnisku oraz w środkach komunikacji miejskiej doprowadziło do paraliżu miasta. Warto podkreślić, że niezadowoleni Katalończycy protestowali w pokojowy sposób. Zupełnie inaczej wyglądało zaś zachowanie policjantów, którzy wielokrotnie uciekali się do przemocy, czego dowodem jest wiele nagrań zamieszczonych w Internecie (tutaj od 1:05).


Takie zachowanie policji tylko zachęciło Katalończyków do dalszych działań, m.in. organizacji marszów w których udział wzięło setki tysięcy osób.
 

Źródło: https://foreignpolicy.com/2019/10/29/tough-talk-on-catalonia-might-win-an-election-but-it-wont-unite-spain/


Komisja Europejska podkreśliła, że cała sytuacja jest wewnętrzną sprawą Hiszpanii i nie będzie komentować wyroków sądów w państwach członkowskich. Jednocześnie rzeczniczka KE Mina Adreeva powiedziała, że prawo podejmowania pokojowych protestów w Unii Europejskiej jest zagwarantowane. Sądząc po działaniach hiszpańskiej policji, pani rzecznik minęła się z prawdą.

Jak sytuacja potoczy się dalej? Naszym zdaniem istnieją dwa najbardziej prawdopodobne scenariusze. Pierwszy z nich zakłada, że protesty po prostu stracą na sile i nie będą tak groźne dla hiszpańskiego rządu. W drugim scenariuszu możliwe jest ponowne nasilenie protestów, ale ich przebieg nie będzie już tak spokojny. Stanie się tak za sprawą hiszpańskich służb specjalnych, które umieszczą w tłumie swoich ludzi, a Ci będą starali się doprowadzić do zaognienia sytuacji. Mamy na myśli np. niszczenie prywatnego mienia podczas protestów, tak jak często ma to miejsce we Francji. W takiej sytuacji część Katalończyków przestanie identyfikować się z protestującymi, co będzie na rękę hiszpańskiemu rządowi.

Generalnie sytuacja w Hiszpanii pokazuje, że demokracja bardzo podoba się politykom, tak długo jak mogą wycierać sobie nią gęby i opowiadać frazesy o wolności obywateli. Sytuacja zmienia się jednak, kiedy ludzie faktycznie korzystają ze swoich swobód i np. domagają się autonomii regionu. Taka sytuacja nie jest już politykom na rękę. Ostatecznie Katalonia to stosunkowo bogaty region, który wnosi bardzo dużo do hiszpańskiej gospodarki. Utrata tej części kraju byłaby dla polityków sporym problemem.


Independent Trader Team