Dla polityków uzależnionych od władzy oraz głosów wyborców, recesja jest koszmarem. Każdy polityk zrobi wszystko, aby odwlec spowolnienie gospodarcze. Dla przykładu, kilka lat temu Donald Trump głośno krytykował FED, gdy ten utrzymywał stopy procentowe blisko zera przy jednoczesnej inflacji. Odkąd jednak jest prezydentem USA stał się nagle zwolennikiem niskich stóp, gdyż te rzekomo pomagają utrzymać wzrost gospodarczy. Czym jednak jest ten wzrost?

Otóż główną miarą wzrostu gospodarczego jest PKB (Produkt Krajowy Brutto) czyli wartość wszystkich dóbr i usług wytworzonych w ciągu roku. Składają się na nią konsumpcja, inwestycje, wydatki rządowe oraz eksport netto (eksport pomniejszony o import). Aby wyliczyć czy mamy wzrost gospodarczy sumuje się wartość wszystkich dóbr i usług wytworzonych w danym roku, a następnie porównuje się do roku poprzedniego po czym wartość koryguje się o wskaźnik inflacji. 

Dla pewnego uproszczenia przyjmijmy, że łączna wartość PKB w 2017 wyniosła 100 mld PLN. W roku 2018 wzrosła do 105 mld PLN. Mamy zatem 5% nominalny wzrost PKB. Jednocześnie mamy 7% realną inflację lecz statystyki rządowe wskazują, iż inflacja CPI wynosi zaledwie 3%. Wg oficjalnych danych mamy zatem 2% realny wzrost PKB czyli gospodarka nam rośnie. Super. Wystarczyło zaniżyć inflację i już możemy chwalić się wzrostem gospodarczym i w ten sposób zyskiwać poparcie społeczne. 

To jednak nie wszystko. Zastanówcie się co się tak naprawdę składa na produkt krajowy brutto: konsumpcja, inwestycje, wydatki rządowe, eksport netto. Czy wzrost każdej z tych pozycji rzeczywiście wpływa na poprawę naszego życia? Przeanalizujmy je po kolei?

 

Konsumpcja


Kupując laptopa, idąc na siłownię, do fryzjera czy korzystając z taksówki wydajemy zarobione pieniądze przez co rośnie nam PKB. Czy jednak wzrost PKB w każdym przypadku jest dla nas dobry? Przedstawię Wam kilka przykładów. Wnioski wyciągnijcie sami.

a) Przez pewien czas w Barcelonie mogliśmy poruszać się zarówno taksówkami jak i Uberem. Rząd jednak mając ogromne wpływy z tytułu sprzedaży licencji na taksówki zdelegalizował Ubera eliminując z rynku taniego konkurenta. Efekt jest taki, że obecnie koszt przewozów znacząco wzrósł w porównaniu do cen sprzed roku. Ludzie wydają więcej na przewozy więc i  PKB wzrosło - super!

b) Większość z nas zdaje sobie sprawę, że trwałość produktów dziś jest makabryczna. Celowe ich postarzanie jest faktem. Globalne koncerny, którym udało się zmonopolizować pewne gałęzie gospodarki produkują towary w taki sposób aby dosłownie rozpadły się po „określonym z góry” czasie, zazwyczaj po okresie gwarancji. Mam wystarczająco dużo lat aby pamiętać żarówki, które się nie przepalały czy telewizory, które działały bez awarii przez 20 lat. Co z mercedesami czy toyotami z lat 80-tych które bez problemów przejeżdżały milion kilometrów. Celowe postarzanie produktów jest faktem lecz politycy kompletnie nic z tym nie robią, bo jest to wbrew interesom korporacji. Teraz zastanówcie się, jeżeli właśnie zepsuła się Wam zmywarka czy blender - co robicie? Idziecie do sklepu i kupujecie nowy. Czy jesteście zadowoleni, że sprzęt AGD, który nie był tani musicie wymienić na nowy bo stary nie nadaje się do użytku? Obecnie jest tak niemalże ze wszystkim, co kupujemy. Efekt jest taki, że jesteśmy zmuszeni do kupowania nowych produktów, nie dlatego że chcemy zamienić produkt na lepszy czy ładniejszy, lecz dlatego że stary po prostu się zepsuł. Co gorsza, miliony ton odpadów trafia na śmietniki po czym są odsyłane do krajów trzeciego świata. Sprzedaż jednak rośnie a wraz z nią PKB - super!

c) Większość społeczeństwa jest dziś przepracowana i zestresowana. Jeżeli dodamy do tego brak ruchu oraz śmieciowe jedzenie to z czasem nasze ciało zaczyna nam komunikować, że coś jest nie tak. Chorujemy, idziemy najpierw do lekarza. Płacimy za wizytę. Chwilę później lecimy do apteki. Płacimy za leki. PKB nam rośnie - super!

W Polsce na szczęście poziom zdrowia nie jest zły. Na opiekę zdrowotną wydajemy niecałe 7% PKB (wokół tego wskaźnika toczy się wiele sporów, są różne metodologie liczenia, ja skorzystałem z danych OECD). Z prawdziwą tragedią mamy do czynienia w USA, gdzie liczba chorób określanych jako przewlekłe czy cywilizacyjne jest zatrważająca, a koszty opieki astronomiczne. Efekt jest taki, że wydatki na opiekę zdrowotną stanowią w USA aż 17,8% PKB. Paradoks polega na tym, że im więcej osób choruje, tym większe wydatki na służbę zdrowia i tym samym wyższy PKB.

Teraz zacytuję słowa, które zostały wykorzystane do walki politycznej: „Polska wydaje na opiekę zdrowotną 6,7% PKB co jest siódmym najgorszym wynikiem wśród krajów OECD”.

Gdybyśmy mieli szczęśliwe, wypoczęte i dobrze odżywiające się społeczeństwo, to w ogóle bylibyśmy na samym końcu wydając może 2% PKB na opiekę zdrowotną. Im bardziej schorowane społeczeństwo, tym większy udział opieki zdrowotnej w PKB. Rozumiecie paradoks?

 

Inwestycje


Generalnie wyższe wydatki na inwestycje podnoszą wydajność gospodarki i zwiększają wzrost gospodarczy. Nie do końca wzrost inwestycji przekłada się jednak na wzrost produktywności. Tu podam Wam tylko dwa przykłady:

a) Rząd polski uwielbia tworzyć przepisy. Im więcej, tym lepiej. Im bardziej niezrozumiałe prawo, tym lepsza pozycja urzędników względem przedsiębiorców. W takim otoczeniu niezbędne staje się zatrudnienie w firmie prawników oraz dodatkowych księgowych. Firmy zamiast skupić się na pracach nad udoskonaleniem produktu, oferowanych usług czy szkoleniach pracowników, tracą czas na spotkania z prawnikami nt. RODO czy doradcami podatkowymi, zastanawiając się jak rozliczyć koszty w taki sposób, aby nie mieć problemów ze skarbówką.

Kancelarie prawne, jak i doradcy podatkowi dostarczają usługi więc PKB znowu rośnie, ale czy stanowi to jakąkolwiek wartość dodaną dla społeczeństwa? A może wręcz odwrotnie?

b) Od dekady mamy na świecie praktycznie zerowe stopy procentowe. Niemalże darmowy kredyt zachęca do inwestycji. Tymczasem przy normalnych stopach procentowych banki dużo ostrożniej podchodziły do kredytów inwestycyjnych. Szacowany zwrot z inwestycji musiał znacznie przewyższać koszt odsetek, dzięki czemu finansowanie uzyskiwały wyłącznie najlepsze projekty. Dziś ze względu na historycznie niskie stopy procentowe niezwykle łatwo jest uzyskać kredyt czy znaleźć kupców na obligacje korporacyjne, przez co realizuje się znacznie więcej projektów. Wpływa to oczywiście na wzrost PKB, lecz w ostatecznym rozrachunku znaczna część inwestycji kończy się finansową klapą, a bank czy posiadacze obligacji będą musieli liczyć się ze stratą kapitału. W ramach przypomnienia odsetek niewykupionych obligacji z Catalyst dla małych emisji (poniżej 10 mln zł) to 26%, a kryzys się jeszcze nie zaczął.

Innymi słowy: zaniżanie stóp procentowych sprawia, że rośnie nam nominalnie PKB, lecz środki te w wielu przypadkach są dosłownie marnotrawione. Dzięki niskim stopom procentowym w latach 2006 – 2008 w Hiszpanii powstały całe dzielnice pustostanów. Potem zostały one przejęte przez banki, a dziś nikt nie ma pojęcia co zrobić z tymi nieruchomościami. Koszty związane z ich wybudowaniem podniosły jednak PKB, ale czy to dobrze?

 

Wydatki rządowe


Nim omówię wpływ wydatków rządowych na PKB muszę rozróżnić dwie rzeczy. Często bowiem używa się naprzemiennie dwóch definicji, co może wprowadzać trochę zamieszania.

Pierwszym są „wydatki rządowe” w wąskim tego słowa znaczeniu. Rozumiemy przez to wszystkie zakupy towarów i usług realizowane przez jednostki rządowe na wszystkich szczeblach. Obejmują one wynagrodzenie urzędników państwowych, zakup broni dla wojska oraz wszelkie wydatki inwestycyjne.

Drugą grupę stanowią „Całkowite wydatki rządowe”. Jest to suma wszystkich środków wydawanych przez rząd. Wlicza się tu m.in. wydatki wymienione powyżej, jak i koszty obsługi długu, wydatki na świadczenia społeczne, koszty związane z utrzymaniem infrastruktury czy biurokracji. Innymi słowy wliczamy tu wszystkie wydatki rządu.

Wąskie wydatki rządowe dla przykładu w USA stanowią 17% w relacji do PKB, podczas gdy suma całkowitych wydatków rządowych wynosi aż 38% PKB. Czemu jest to takie ważne? Odpowiedź daje nam tzw. krzywa Rahna.

Na podstawie danych obejmujących kilkadziesiąt krajów, zebranych na przestrzeni kilku dekad, amerykański ekonomista Richard Rahn przeanalizował zależność udziału całkowitych wydatków rządowych (udziału państwa w gospodarce) i jego wpływu na wzrost gospodarczy. Doszedł do następujących wniosków. Jeżeli udział państwa w gospodarce jest bliski zeru, mamy anarchię, walkę o władzę i gospodarka stoi w miejscu lub się kurczy. Kiedy jednak rząd zapewnia podstawowe elementy sprawnego państwa jak niezależne sądownictwo, infrastrukturę (drogi, dostarczanie energii) czy bezpieczeństwo wewnętrzne (policja) jak i zewnętrzne (wojsko), to wzrost gospodarczy znacznie przyśpiesza. Najsilniej rozwijały się kraje w którym udział całkowitych wydatków rządowych oscylował miedzy 12-15% PKB.

Po przekroczeniu tego progu gospodarka wyraźnie zwalniała. Związane było to z tym, że sektor publiczny (politycy czy urzędnicy) przejmował zadania sektora prywatnego. W efekcie spadała jakość usług przy jednoczesnym wzroście kosztów, co hamowało wzrost gospodarczy. Urzędnicy zawsze wykonywali, wykonują oraz będą wykonywać czynności gorzej od przedsiębiorców. Wybaczcie jeżeli kogoś uraziłem, ale taka jest prawda. Urzędnik za z góry określone wynagrodzenie idzie odbębnić swoje. Jego wynagrodzenie nie zależy od tego ile wkłada serca czy pracy w to, co robi. Większość administracji nastawiona jest na przetrwanie i wzrost władzy. Zero motywacji do wzrostu produktywności. Co gorsza większa efektywność oznaczałaby spadek zatrudnienia. Mamy tu zatem nie tyle totalny brak motywacji do pracy, co wręcz demotywację dla ulepszania czegokolwiek. Dla odmiany przedsiębiorcę interesuje zysk, będący efektem wzrostu efektywności czy skali. Lepsza usługa czy produkt oznacza większe zyski.

Przedsiębiorcy, nie urzędnicy, są kołem napędowym gospodarki. Krzywa Rahna nie kłamie. Gdy udział wydatków rządowych w PKB przekracza 17%, przekłada się to bezpośrednio na spadek tempa wzrostu gospodarczego.

Problem dzisiejszego świata jest taki, że większość ludzi ma tak wyprane mózgi, że nie wyobrażają sobie życia bez ingerencji rządu. Przy każdych problemach słyszymy, „rząd coś z tym powinien zrobić”, a tymczasem to właśnie przerost administracji rządowej czy biurokracji jest źródłem większości problemów.

Wróćmy jednak do wydatków rządowych i ich wpływu na PKB. Na przykładzie konsumpcji oraz inwestycji pokazałem Wam, że wyższy PKB niekoniecznie musi przekładać się na poprawę stanu życia obywateli. W przypadku wydatków rządowych problem jest dużo, dużo większy gdyż w Unii Europejskiej za ponad połowę gospodarki odpowiada państwo. Czy aby na pewno żyjemy w gospodarce kapitalistycznej?

 

Większa ilość regulacji


W 2011 roku opublikowano wyniki raportu podsumowującego zbiurokratyzowanie poszczególnych gospodarek w UE. Okazało się, że w Polsce mamy 11 razy więcej przepisów niż w słynącej z innowacyjności Estonii. Pamiętajcie: 11 razy, nie 11%! Skoro ktoś ten przepisy wymyślił, ktoś musi je realizować, jeszcze inni muszą pilnować ich przestrzegania. Mówiąc wprost im więcej przepisów komplikujących nam życie, tym więcej urzędników trzeba zatrudnić. Każdy z nich musi mieć gdzie pracować, na czym pracować itd. Każdy wydatek z budżetu zmarnowany na urzędnika zwiększa PKB, ale czy tworzy jakąkolwiek wartość dodaną dla społeczeństwa?

 

Większe wydatki na socjał


Jednym z głośniejszych tematów w ciągu ostatnich 2-3 lat było 500+. Bez wchodzenia w szczegóły, rząd zwiększył znacząco wydatki na opiekę socjalną, w efekcie czego ludzie otrzymali od rządu pieniądze za darmo. Rząd nie ma jednak swoich pieniędzy. Aby nam coś dać w pierwszej kolejności musi obrabować nas podatkami, zadłużyć płacąc od tego odsetki albo też zwiększyć podaż waluty, co uderzy w nas inflacją. W każdym razie wzrost wydatków socjalnych zwiększył PKB jednocześnie przekładając się na spadek produktywności i wzrost cen. Jak to możliwe? Otóż, po wprowadzeniu 500+ wiele osób, w szczególności o niższych kwalifikacjach zdecydowało się porzucić pracę. Dodatkowe pieniądze wynikające z pracy były zbyt niskim motywatorem w stosunku do korzyści wynikających z niepracowania, przez co rozumiemy czas wolny dla siebie czy spędzony z rodziną. Efekt był taki, że w niskopłatnych zawodach zabrakło ludzi do pracy. Część firm działających w oparciu o tanią siłę roboczą wypadła z rynku. W innych przypadkach jak zbiór owoców, znacznie wyższe wynagrodzenia przełożyły się na skokowy wzrost cen. Nie zmienia to faktu, że wydatki związane z 500+ podnoszą nam PKB. 

 

Katastrofy naturalne


Perfekcyjny przykład totalnego zidiocenia niektórych ekonomistów. Co jakiś czas, zazwyczaj przy okazji trzęsień ziemi czy huraganów, z ust medialnych ekonomistów padają pocieszające słowa: „dobrą stroną kataklizmu jest to, że wzrośnie nam PKB”. Jest to prawda, ale z czego się tu cieszyć. Trzęsienia ziemi, tsunami, pożary, powodzie czy huragany niszczą nieruchomości, samochody czy całą infrastrukturę, którą z czasem trzeba odbudować. Odbudowa jak wiadomo kosztuje, a wszystkie wydatki na odtworzenie rzeczy zniszczonych przez kataklizm wliczają się do PKB. Skoro rośnie produkt krajowy brutto to dobrze, mamy wzrost gospodarczy. Czy widzicie tu logikę? Bo ja nie. Wszystko co zostało zniszczone jest stratą. Środki przeznaczone na odbudowę mogłyby zostać wykorzystane dużo bardziej produktywnie lub po prostu zaoszczędzone na przyszłość. Co gorsza, zazwyczaj gospodarka krajów, które nawiedzają katastrofy pogrąża się w depresji i brakuje pieniędzy na podstawowe wydatki. W takim otoczeniu pieniądze na odbudowę muszą być pożyczone na międzynarodowych rynkach i zazwyczaj odbywa się to na bardzo niekorzystnych warunkach. Czy wydatki poniesione na odbudowę zniszczeń po katastrofach naturalnych podnoszą PKB? Oczywiście, lecz katastrofy przyczyniają się do znacznego zubożenia społeczeństwa co jest bardzo szkodliwe i wzrost PKB tego nie zmieni.  

 

Więziennictwo czy wydatki na policję


Wyobraźmy sobie, że mamy dwa kraje. W pierwszym z nich mamy w miarę równy lecz wysoki poziom życia i małe bezrobocie. Prawo jest surowe i co ważne szybko egzekwowane. Efekt jest taki, że nie opłaca się popełniać przestępstw czy wykroczeń. Tym samy bardzo małe środki wydawane są na policję czy więziennictwo. Małe wydatki, niskie PKB. W tym momencie od razu przychodzą mi do głowy kraje skandynawskie z lat 80-tych czy Singapur obecnie.

Załóżmy teraz, że w wyniku wojny domowej (która chwilowo zwiększyła PKB poprzez wydatki na zbrojenia, a następnie na odbudowę zniszczeń) bardzo spadły realne dochody, wzrosło bezrobocie oraz nierówność. Aby utrzymać porządek wydatki na policję uległy potrojeniu lecz nadal są niewystarczające. Więzienia są przepełnione mimo, iż koszty ich utrzymania wzrosły astronomicznie. Nie przejmujcie się jednak, bo jest dobrze. Ostatecznie PKB wzrosło.

Rozumiecie już jak idiotycznym wskaźnikiem jest PKB. Używamy go od kilku dekad do określenia wzrostu gospodarczego, który rzekomo ma poprawiać nasz standard życia. Tymczasem jak widzicie w wielu przypadkach wzrost gospodarczy przekłada się na obniżenie standardu życia. Politycy będą jednak robić wszystko, aby PKB rosło. W ostatnich latach do wzrostu PKB wlicza się prostytucję, w niektórych krajach handel bronią czy dochody uzyskiwanie z nielegalnych źródeł. Jak się je wylicza? Ano szacuje się je z powietrza pisząc pod nie odpowiednie uzasadnienie. Chodzi wyłącznie o to, aby podbić nominalnie PKB dzięki czemu politycy będą mogli pochwalić się wzrostem gospodarczym. 

 

PS. Powyższy artykuł jest fragmentem jednego z czterech tomów książki którą właśnie kończę, a która pewnie ukaże się w ciągu kilku tygodni. 

 

Trader21