Mniej więcej do początku lat 70-tych obecny system monetarny funkcjonował w miarę przyzwoicie. Dolar był powiązany ze złotem. Pozostałe główne waluty z dolarem dzięki czemu, każdy z uczestników systemu musiał prowadzić w miarę konserwatywną politykę. Po tym jak prezydent USA Richard Nixon w 1971 roku zerwał link pomiędzy dolarem, a złotem politycy oraz bankierzy uzyskali pełną kontrolę nad systemem. Wydatki rosły, deficyt przestał być problemem. Ostatecznie zawsze można zwiększyć zadłużenie czy po prostu dodrukować waluty. Jednocześnie wszelkiej maści ekonomiści zaczęli przekonywać społeczeństwo, że dług pomaga gospodarce. Intensywnie indoktrynowano nas, że zadłużając się dziś, wydajemy więcej, gospodarka się rozwija i dzięki temu jutro będziemy mieli większy wzrost gospodarczy. O ile w przypadku bardzo małego zadłużenia nieznaczny jego przyrost może pozytywnie wpłynąć na gospodarkę, o tyle po przekroczeniu pewnego poziomu ciężar odsetek jest na tyle duży, że tłumi wzrost produktywności. Wyobraźcie sobie, że dług państwa w relacji do PKB wynosi 10%. Jeżeli nieznacznie zwiększymy zadłużenie to powiedzmy 1 mln USD dodatkowego długu wygeneruje wzrost gospodarczy na poziomie 2-3 mln. Ma to jakiś sens. Z czasem jednak dodatkowy dług wywiera coraz mniejszy efekt na gospodarkę. Przy takim stanie zadłużenia i upolitycznienia gospodarki z jakim obecnie mamy do czynienia dług przyrasta w tempie dużo szybszym niż ma to miejsce w przypadku PKB. Dla przykładu, w latach 70-tych w USA każdy dolar dodatkowego długu generował wzrost gospodarczy na poziomie 4 dolarów. Nieźle. Dla porównania w trakcie ostatniej dekady było to już tylko 44 centy. Dług urósł o 11,6 bln USD podczas gdy PKB w tym samym czasie zwiększyło się zaledwie o 5,1 bln USD. Dług jest długiem, który w ten czy inny sposób trzeba spłacić. Czy jednak cały wzrost PKB przekłada się na wzrost jakości życia? Chyba sami już potraficie na to odpowiedzieć.

W każdym razie prawie 50 lat bez hamulca w postaci złota doprowadziło do sytuacji, w której dług całkowity, przez który rozumiemy zadłużenie rządu, dług korporacyjny oraz osobisty przekroczył 300% PKB. Jeżeli uwzględnimy zadłużenie sektora finansowego dojdziemy do 350%, co jest wartością trzykrotnie wyższą niż na początku lat 70-tych i jednocześnie najwyższą w historii. Mimo skrajnie niskich stóp procentowych bardzo ciężko jest kontrolować taki stan. Dlatego też głównym celem ludzi jak i instytucji kontrolujących obecny system jest redukcja zadłużenia do poziomów, przy których przestaje być on zagrożeniem.

Dług można zredukować na dwa sposoby: poprzez deflacyjny krach lub inflację.

Pierwsze rozwiązanie, czyli deflacyjny krach przebiega dość brutalnie. Inwestorzy widząc nadmierne zadłużenie przestają kupować różnego rodzaju obligacje. Brak kapitału na rynku sprawia, że rosną odsetki od wszelkich instrumentów opartych na długu. Nadmiernie zadłużone instytucje zaczynają bankrutować. Wraz z nimi upadają kolejne instytucje powiązane kapitałowo. Jednocześnie banki wstrzymują całkowicie kredytowanie, aby stworzyć jak największą poduszkę bezpieczeństwa. Niektóre banki, które w dobrych czasach rozdawały kredyty na lewo i prawo teraz zmagają się z falą opóźnień w spłatach jak i odpisach wynikających z niespłacalnych kredytów. Te w najgorszej sytuacji szybko upadają, a ludzie tracą część oszczędności. Sytuacja w gospodarce pogarsza się drastycznie. Bardzo spadają wpływy z podatków w efekcie czego rząd zawiesza spłatę zobowiązań wynikających z obligacji jak i masowo tnie wydatki. Inwestorzy wpadają w panikę, brakuje chętnych na jakiekolwiek obligacje rządowe czy korporacyjne. Nie mając wyjścia inwestorzy godzą się na częściowe umorzenia obligacji w zamian za spłatę reszty zadłużenia rozłożoną na lata. Gospodarka realnie kurczy się o 20-30%. Kilka banków jak i dużych przedsiębiorstw ogłasza upadłość. Bezrobocie skokowo rośnie. Z rynku znikają firmy nieproduktywne, źle zarządzane, jak i te nadmiernie zakredytowane. Rząd, któremu zabrakło pieniędzy masowo redukuje zbędne wydatki, likwiduje agencje rządowe zostawiając więcej miejsca w gospodarce dla sektora prywatnego. Nie mając wyboru pozbywa się udziałów w spółkach skarbu państwa. Wraz z depresją gospodarczą spadają ceny większości aktywów i jednocześnie rośnie koszt pieniądza. Po ciężkich i burzliwych miesiącach gospodarka może się odrodzić pozbawiona ciężaru długu, nieefektywnych przedsiębiorstw oraz nadmiernej roli państwa. To co opisałem powyżej nie jest niczym nowym. Jeszcze 20 lat temu bankructwa państw ze wszystkimi tego konsekwencjami były na porządku dziennym. Obecnie jednak takie oczyszczenie jest bardzo niepożądane, gdyż w dobie internetu i swobodnej wymiany informacji zarówno rządzący jak i instytucje, które zarządzają systemem mogą bardzo łatwo utracić kontrolę nad społeczeństwem. Z tego powodu, powolne rozłożone na lata inflacyjne wyjście z długów jest dużo bardziej pożądane. 

Aby w inflacyjny sposób pozbyć się długu w pierwszej kolejności zwiększamy podaż waluty w taki sposób aby ta trafiła na ulicę podnosząc ceny produktów i usług. Zazwyczaj najbardziej efektywnie działa to gdy zwiększamy wydatki socjalne, gdyż im mniej ludzie zarabiają tym więcej dochodów wydają na bieżące potrzeby. Jednocześnie rozdając pieniądze na lewo i prawo kupujemy sobie głosy i zapewniamy reelekcję. Ceny rosną, ale ludzie cieszą się, gdyż dostają coś za darmo. Gospodarka funkcjonuje coraz gorzej gdyż z dodruku dotuje się różnego rodzaju nieefektywne projekty, a jednocześnie rosną koszty pracy, ponieważ wiele osób otrzymując zasiłki pozostaje poza siłą roboczą żyjąc wyłącznie z pomocy socjalnej. Z czasem inflacja wymyka się spod kontroli. Bank centralny podnosi stopy lecz dużo wolniej niż wynikałoby to z inflacji. W ciągu roku realna wartość długu zmniejsza się od kilku do kilkunastu procent. W wyniku inflacji z jednej strony spada realne zadłużenie rządu, korporacji jak i osób posiadających kredyty. Z drugiej strony dokładnie tyle samo tracą osoby czy firmy trzymające środki na kontach, lokatach czy w obligacjach. Dług nie znika tak po prostu. Jest transferem od grupy, która posiada kapitał do grupy, która leci na długu. W dłuższym terminie wyjście z długu poprzez inflację przynosi dużo więcej negatywnych skutków niż szybki twardy reset deflacyjnego krachu. Z punktu widzenia polityków jak i bankierów dużo bezpieczniej jest po cichu, inflacyjnie okradać społeczeństwo niż zaryzykować utratę władzy.

To, że inflacyjne wyjście z długów jest już skutecznie realizowane widzimy na przykładzie gospodarki Stanów Zjednoczonych. W roku 2007 całkowite zadłużenie w USA przekroczyło 375% PKB. W ciągu ostatnich 12 lat dług rządu USA zwiększył się z 9 bln USD do 23 bln USD. Wzrosło także zadłużenie korporacji oraz gospodarstw domowych lecz nie tak silnie jak zadłużenie rządowe. Mamy zatem sytuację, w której nominalnie rośnie dług rządowy, korporacyjny oraz osobisty. W magiczny jednak sposób w relacji do gospodarki zadłużenie spada. Jak to jest zatem możliwe? Odpowiedzią jest inflacja, dużo wyższa niż ta, o której słyszymy z ust polityków.

Rozumiecie teraz czemu bankierzy centralni wmawiają nam, że koniecznie potrzebujemy wyższej inflacji?

Wróćmy jednak to twardych danych. Mianowicie na przestrzenie ostatnich 10 lat banki centralne wykreowały około 17 bln USD, które w większości trafiły na rynki finansowe doprowadzając do tzw. everything bubble - jednoczesnej bańki w wielu klasach aktywów. Za walutę „stworzoną” dosłownie z powietrza skupowano obligacje rządowe, aby obniżyć koszt obsługi długu, co niby miało stymulować gospodarkę. Skupowano akcje oraz nieruchomości, gdyż ich wysokie ceny miały wywołać psychologiczny efekt bogactwa i w ten sposób zachęcić ludzi do wydawania pieniędzy. Skupowano także toksyczne aktywa aby wyratować instytucje, które w przeszłości podejmowały ogromne ryzyko wysyłając im jednoznaczny sygnał. Ryzykujcie dalej. Jak wam się uda zarobicie krocie. Jak nie to i tak was wyratujemy z pieniędzy podatników. Ostatecznie dodruk pięknie nazwany QE (Quantitative Easing- luzowanie ilościowe) wypaczył mechanizmy gospodarcze oraz rynkowe, doprowadził do drastycznego wzrostu zadłużenia oraz bańki spekulacyjnej w większości aktywów finansowych. Jedyne czego nie wywołał to wysokiej inflacji, czego bardzo oczekiwano. 

Bankierzy centralni to w zdecydowanej większości akademicy, którzy w realnym biznesie nie przepracowali nawet godziny. Między innymi dlatego ich modele czy przewidywania tak często rozjeżdżają się z rzeczywistością. Jest jedna rzecz, która wychodzi im bezbłędnie. Jest to niszczenie waluty. Skoro QE nie wywołało inflacji na pożądanym poziomie to należy zadziałać bardziej agresywnie. W mediach głównego nurtu niemalże na całym świecie wbija się nam do głowy, że receptą na spowolnienie gospodarcze jest wyższa inflacja. Argumenty za poparciem tej teorii są tak idiotyczne, że nie będę tracił czasu na ich przywoływanie. W każdym razie skoro QE nie przyniosło tak „dobrych rezultatów” jako oczekiwano to zastąpimy je MMT czyli „Modern Monetary Theory”. Brzmi nieźle, nawet poważnie, ale co się za tym kryje? 

 

Modern Monetary Theory


Jeszcze 15 lat temu gdy w jakimś kraju trzeciego świata nie dopinał się budżet, a zagraniczni kredytodawcy nie mieli odwagi pożyczyć pieniędzy lub domagali się zbyt wysokich odsetek bank centralny uruchamiał dodruk. Zaczynano powoli. Skoro dodrukiem można finansować obietnice wyborcze bez konieczności podnoszenia podatków to tego należy się trzymać. Z czasem coraz wyższe deficyty wymagały większego dodruku. Inflacja rosła najpierw powoli. Później w ciągu miesięcy wymykała się spod kontroli. Gospodarka pogrążała się w depresji, inwestorzy porzucali walutę i dochodziło do hiperinflacji. 

Debilna polityka dodruku, która jeszcze niedawno była stosowana wyłącznie przez afrykańskich dyktatorów wyśmiewanych na całym świecie już niedługo stanie się globalnym standardem. Nie będzie to jednak dodruk walut czy QE. Będzie to promowana przez ekonomistów Modern Monetary Theory. Nowo wykreowane środki trafią zarówno do sektora publicznego jak i prywatnego. Deficyt nagle nie będzie się liczył, skoro każdą dziurę budżetową można zadrukować i co ważne pieniądze z dodruku wreszcie trafią na ulicę podnosząc inflację. W jaki sposób pieniądze mają trafiać do sektora prywatnego, jeszcze do końca nie wiem. Może to być bezpośrednia pomoc dla firm, które już dawno powinny zbankrutować, robiąc miejsce dla efektywniej zarządzanych. Być może będzie to bezzwrotna pomoc dla banków, aby te uruchomiły ogromną akcję kredytową wiedząc, że w razie problemów ciężar niespłacalnych długów weźmie na siebie państwo. Kolejnym, krokiem będzie obniżenie stóp procentowych. Bez znaczenia jest fakt, że te i tak są dużo niższe niż inflacja. Przy stopach znacznie poniżej zera walka z gotówką przyjmie bezprecedensowe rozmiary, a każdy kto ceni sobie resztki prywatności zostanie zrównany z handlarzem narkotyków. Ostatecznie na pewno ma coś do ukrycia. Teraz może pomyślicie, Trader trochę przesadził. Kolejna teoria spiskowa. To co przeczytaliście powyżej to nie moje wymysły lecz propozycje z publikacji firmy BlackRock. Autorami są Jean’a Boivin – szef Banku Kanady, Stanley Fisher – dawny wiceszef FED’u oraz Philippa Hildebranda – byłego prezesa SNB. Słów tak wpływowych ludzi się nie ignoruje. 

Tak drastyczna zmiana polityki wywoła wielorakie skutki:

a) Masowy wzrost skupu obligacji rządowych przez banki centralne po to aby sprowadzić lub utrzymać rentowność obligacji blisko zera. Większość nowych obligacji będzie skupowanych przez banki centralne, dzięki czemu deficyty budżetowe bez problemów będą finansowane dodrukiem. W takiej sytuacji z roku na rok dziura budżetowa będzie coraz większa. Większa będzie także skala dodruku oraz waluty trafiającej do obiegu.

b) Masowy wzrost emisji obligacji korporacyjnych skupowanych przez banki centralne podobnie jak ostatnio robił EBC. Doprowadziło to do takich patologii, że obligacje niektórych korporacji mają negatywne oprocentowanie.

c) Wzrost wydatków socjalnych w stylu 500+ dzięki czemu utrzyma się relatywne spokojne nastroje. Być może zostanie wprowadzona jakaś forma bezwarunkowego dochodu gwarantowanego dzięki czemu uda się zamaskować rosnące bezrobocie. Jednocześnie bardzo wzrośnie poziom uzależnienia ludzi od rządu. 

d) Masowe zwiększenie dotacji dla nierentownych przedsiębiorstw oraz projektów poprawnych politycznie. Górnictwo przynosi straty? Nieważne dopłacimy. Nie mamy elektrowni jądrowej? Jak to, musimy ją mieć. Nieważne czy jest to uzasadnione ekonomicznie czy nie. A może powinniśmy wspierać autonomiczne samochody elektryczne czy nowe technologie? Cele szczytne, a więc i środki się znajdą. Ostatecznie dodruk nic nie kosztuje.

e) W sytuacji, w której kapitał z dodruku trafia do wybranych przedsiębiorstw z sektora prywatnego i tych należących do skarbu państwa, małym firmom dużo trudniej będzie konkurować z molochami. Po pierwsze firmy korzystające z pomocy publicznej od razu są na uprzywilejowanej pozycji. Mogą funkcjonować na granicy opłacalności, ale utrzymają się na powierzchni dzięki grantom z budżetu. Po drugie, aby budżet się nie rozpadł małe firmy należy wysoko opodatkować by znaleźć środki na dotacje. Efekt będzie taki, że z czasem większość osób będzie pracować albo dla rządu albo dla międzynarodowych korporacji. 

f) Wzrost inflacji oraz marnotrawstwo środków publicznych zawsze negatywnie przekłada się na gospodarkę i wywołuje realny spadek dochodów. Aby przeciwdziałać napięciom z tego wynikających zapewne przyśpieszy trend współdzielenia zamiast posiadania tzw. sharing economy, w której częściej użytkujemy dany produkt zamiast posiadać go na własność. Obecnie coraz więcej osób rezygnuje z zakupu samochodów w imię wynajmu. Ostatecznie samochód prywatny użytkowany jest ok 5% czasu. W mojej ocenie jest to akurat trend pozytywny, gdyż w dłuższym czasie może on odwrócić proces celowego postarzania produktu. Kupując samochód jako jedni z milionów nabywców nie mamy żadnego wpływu na jego jakość. Zamawiając ich setki tysięcy jak firmy zajmujące się car-sharing’iem, jesteście w stanie wymusić większą trwałość. Co więcej Tesla już przymierza się do wprowadzenia współdzielenia autonomicznych samochodów zarabiających na siebie w czasie gdy nie używa ich właściciel. Być może jestem zbytnim optymistą, ale mam nadzieję, że aby utrzymać względny spokój władze USA odtajnią część z 6000 tys. patentów mogących ułatwić nam życie, a które podobno zagrażają bezpieczeństwu narodowemu (czytaj zyskom międzynarodowych korporacji).

g) Przy zastosowaniu wszelkich „dobrodziejstw” Modern Monetary Theory dochodzimy do sytuacji, w której wysoka inflacja będzie standardem. Jednocześnie banki centralne będą utrzymywać niskie stopy procentowe. Środki na lokatach będą gwałtownie tracić na wartości. W obligacjach też nie ochronimy kapitału, gdyż ich rentowność będzie sztucznie zaniżana interwencjami banku centralnego. Dochodzimy zatem do sytuacji w której 90% społeczeństwa nie będzie w stanie ochronić oszczędności przed inflacją podobnie jak w Polsce w latach 80-tych czy 90-tych. Efektem będzie drastyczny spadek poziomu oszczędności oraz uzależnienie od kredytu. 

h) Wysoka inflacja oraz niskie stopy procentowe wydają się być idealnym otoczeniem do zaciągania kredytów. Ostatecznie co z tego że płacimy 3% odsetek skoro w tym samym czasie dewaluuje się nam 10% kredytu. Jeszcze do niedawna postrzegałem taki scenariusz jako okazję do zarobku. Trochę inne spojrzenie rzucił Martin Armstrong w jednym z wywiadów. Podkreślił problem nadmiernego zadłużenia, które ma zostać zredukowane w wyniku inflacji. Jednocześnie aby nowy dług w ujęciu nominalnym nie przyrastał zbyt szybko zasugerował, że w przyszłości będziemy mieli dwa rodzaje stóp procentowych. Z ujemnych stóp procentowych będą korzystać rządy oraz międzynarodowe korporacje, dzięki czemu ich dług stopniowo sam się zdewaluuje. Z drugiej strony w wyniku spowolnienia gospodarczego kredyt dla osób fizycznych ma być dostępny, ale odsetki mają być utrzymane na poziomie kilku procent co ma wynikać ze zwiększonego ryzyka po stronie banku. Jak to będzie wyglądało w praktyce zobaczymy zapewne za kilka lat.

Finalnie, zapewne część środków z dodruku finansującego dziurę budżetową trafi na rynek podnosząc inflację. Część trafi do instytucji Too Big To Fail (za duży żeby upaść) jak i SIFI (instytucje ważne dla systemu), dzięki czemu wykupią mniejszych konkurentów jeszcze bardziej konsolidując władzę oraz zwiększając wpływy. Kolejna pula zostanie wykorzystana do zakupu obligacji rządowych, akcji oraz REIT’ów, czyli nieruchomości. Bank Japonii już dziś posiada ponad 50% wszystkich obligacji rządowych. Utrzymując obecne tempo dodruku za dwa lata będzie posiadał 70%. Kontynuując taką politykę w perspektywie dekady dojdziemy do sytuacji w której głównym wierzycielem rządu jest bank centralny. W takim scenariuszu dany kraj staje się niejako zakładnikiem banku, który w absolutnej większości przypadków nie jest jedną z agencji rządowych i nie podlega władzom państwa. 

 

„Nie ma takiej agencji rządowej, która mogłaby podważyć czy unieważnić działania które podejmujemy” - Alan Greenspan sprawujący funkcję prezesa FED w latach 1987- 2006. 

 

Teraz pozostaje się tylko zastanowić. Czy za kilka lat, może dekadę banki centralne na masową skalę wykorzystają posiadane aktywa (obligacje oraz akcje) skupione po koszcie zero do wymuszenia na „suwerennych” rządach przejścia do nowego systemu monetarnego, czy może w międzyczasie dojdzie do wydarzenia, które wywróci obecny system do góry nogami? Ostatecznie kilka dni temu stało się coś co zostało zamiecione pod dywan lecz dla systemu monetarnego ma ogromne znaczenie. Mianowicie władze banku centralnego Holandii otwarcie przyznały, że jeżeli nie uda nam się opanować obecnych problemów, to możemy nie mieć wyjścia i jedynym rozwiązaniem będzie powrót w tej czy innej formie do standardu złota. Są to słowa o kolosalnym znaczeniu. Przez ponad dwie dekady banki centralne pozbywały się złota. Ben Bernanke - dawny prezes FED’u nazwał je nawet „barbarzyńskim reliktem”. Sytuacja zmieniła się w 2008, kiedy to po raz pierwszy do ponad 3 dekad banki centralne stały się kupcami złota netto (więcej kupiły niż sprzedały). Od tego czasu trend zakupu kruszcu przyśpieszał lecz robiono to po cichu. Tu dochodzimy do sedna. Banki centralne będę robiły wszystko aby utrzymać system na powierzchni. Liczą się jednak ze scenariuszem, w którym pod ciężarem długu, wysokiej inflacji czy zapaści gospodarczej ludzie wyjdą na ulicę i zaczną domagać się zmian. Złoto od tysięcy lat było pieniądzem i stanowiło element stabilizujący papierową walutę. Mimo iż bankierzy nienawidzą złota, to w pewnym momencie mogę nie mieć wyboru i złoto w ten czy inny sposób powróci do systemu monetarnego. W którym kierunku ostatecznie pójdziemy? Nikt nie wie. Ja jednak nie mam wątpliwości, że w kolejnych latach inflacja zacznie silnie przyśpieszać. W otoczeniu rosnącej inflacji i negatywnych rzeczywistych stóp procentowych bardzo dobrze radzą sobie metale szlachetne oraz surowce, ale to przecież już wiecie. 


Trader21