Europa buntuje się przeciwko Stanom Zjednoczonym


Ponad rok temu informowaliśmy, że Stany Zjednoczone jednostronnie wycofały się z porozumienia nuklearnego z Iranem. Kto nie był na bieżąco, może doczytać szczegóły TUTAJ.

Tuż po tej decyzji, Amerykanie zaczęli nakładać sankcje na Iran. Zakazano jakiejkolwiek wymiany handlowej z tym krajem.

Ważniejsze kraje Unii Europejskiej dość szybko zaczęły dawać do zrozumienia, że amerykańskie sankcje są dla nich sporym utrudnieniem. Problem polegał na tym, że do międzynarodowych rozliczeń wykorzystywany jest system SWIFT, kontrolowany przez Stany Zjednoczone. Europa nie mogła zatem tak po prostu z dnia na dzień ogłosić, że nie dostosuje się do żądań USA. Dlaczego? Bo nie miała jakiejkolwiek alternatywy dla SWIFTu.

W styczniu pojawiły się jednak informacje, że niektóre kraje Europy Zachodniej (Niemcy, Francja, Wielka Brytania) szykują się do stworzenia platformy, która umożliwi europejskim firmom dalszy handel z Iranem.

Teraz tamte zapowiedzi wydają się przybierać realny wymiar. Państwa UE doprowadziły do uruchomienia systemu INSTEX, który ma umożliwić europejskim firmom dalszą wymianę gospodarczą z Iranem. INSTEX nie działa jednak na takiej samej zasadzie jak SWIFT. W ramach nowej platformy nie będą przeprowadzane przelewy między europejskimi i irańskimi bankami. Wymiana będzie raczej przypominać barter. INSTEX ma w ten sposób umożliwić przede wszystkim zakup przez Iran kluczowych dóbr, takich jak leki, żywność czy aparatura medyczna.

Jak widać, INSTEXowi daleko do zastąpienia SWIFTu. Nie wiemy również ile europejskich firm odrzuci platformę INSTEX ze strachu przed amerykańskimi karami. Tak czy inaczej, obserwujemy istotne uderzenie w dominację dolara i amerykańskiego SWIFTu – i to nie ze strony „wrogów” USA, ale ze strony sojusznika, czyli Unii Europejskiej.

 

Akcje w USA na symbolicznych szczytach


Amerykański indeks S&P 500 osiągnął w tym tygodniu historyczne maksimum. Tego typu informacje powoli przestają budzić większe emocje, ponieważ od stycznia 2018 roku indeks trzykrotnie ustanawiał nowe szczyty. Za każdym razem rekord był poprawiany nieznacznie. Efekt jest taki, że mimo osiąganych szczytów, od końca stycznia 2018 roku indeks zyskał zaledwie 7%.

Wygląda na to, że nowy szczyt na indeksie S&P 500 nie znajdzie odzwierciedlenia w wynikach spółek. Zacznijmy od przewidywań analityków. W trakcie ostatnich miesięcy danego kwartału (marzec, czerwiec, wrzesień, grudzień) analitycy dokonują ostatniej rewizji prognoz dla poszczególnych spółek przed publikacją wyników. Zazwyczaj więcej jest spółek dla których prognozy zostają obniżone. Wszystko po to, by podczas publikacji wyników inwestorzy nie zostali niemile rozczarowani.

Dla przykładu, załóżmy, że spośród spółek S&P 500, w 200 przypadkach prognozy poprawiły się, w 250 przypadkach – pogorszyły się, a w 50 pozostały bez zmian. W takim przypadku zmiana netto wynosi –50.

W czerwcu wyniosła ona -116. Był to drugi najgorszy czerwiec odkąd prowadzi się takie pomiary. W ostatnich 3 latach tak negatywne zmiany tuż przed publikacją wyników zanotowano tylko raz – we wrześniu 2017 roku.

To jednak nie wszystko. Spośród największych amerykańskich spółek, 113 wysłało swoje własne zapowiedzi dotyczące zysków. W 77% przypadków przedsiębiorstwa poinformowały, że ich wyniki będą jeszcze gorsze niż oczekiwania analityków. Dla porównania, średni poziom dla ostatnich 5 lat to 70%. Zanotowany ostatnio wynik (77%) jest drugim najsłabszym odkąd FactSet gromadzi tego typu dane. Z gorszą sytuacją mieliśmy do czynienia jedynie w I kwartale 2016 roku – wówczas było to 80%.  

Perspektywy dla rynku akcji byłyby oczywiście lepsze, gdyby kolejne miesiące miały przynieść poprawę wyników spółek. Czy tak się stanie? Opisane przez nas poniżej dane z globalnej gospodarki sugerują, że na szybką poprawę sytuacji nie ma co liczyć. Z drugiej strony, wsparciem dla akcji zapewne okażą się dalsze buybacki (skupowanie akcji własnych przez spółki) oraz rosnące nadzieje na ponowne wprowadzenie skupu aktywów ze strony banków centralnych.


Dramatyczne dane gospodarcze z całego świata


Nasz styczniowy skrót najważniejszych wydarzeń nosił podtytuł „Recesja na horyzoncie”. Wówczas dane gospodarcze z Niemiec, Chin czy Japonii wyglądały już bardzo niepokojąco, a w Stanach Zjednoczonych obserwowaliśmy początek spowolnienia.

O ile wtedy globalna recesja faktycznie dopiero majaczyła na horyzoncie, to dziś puka ona do drzwi, a może nawet „stoi w progu”.

Na początek odnieśmy się do wskaźnika PMI, który w pewnym stopniu odzwierciedla sytuację w gospodarkach poszczególnych krajów. Jeśli jego wartość przekracza 50, to możemy w dużym uogólnieniu przyjąć, że gospodarka się rozwija. Jeśli spada poniżej 50, mamy do czynienia z kurczeniem się gospodarki. Poniżej wskaźniki PMI dla przemysłu podzielone na dwa wykresy. Po lewej widzimy PMI dla kluczowych regionów (USA, UE, Chiny, Japonia), a po prawej – dla największych gospodarek UE (Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania).

W najlepszym przypadku wskaźnik PMI wynosi 50, co wskazuje na stagnację. Jednocześnie wciąż nieco lepiej prezentują się wskaźniki PMI dla usług.

Tak czy inaczej, kierunek w którym zmierzamy jest dość jasny. Możecie zauważyć to na poniższej tabeli, gdzie zamieszczono PMI dla przemysłu z wielu różnych krajów. Zwracamy uwagę, że poniższe dane należy czytać od prawej do lewej (od lipca 2018 do czerwca 2019).

Jak widać, jeszcze rok temu dominował kolor zielony, który oznaczał dobrą sytuację w przemyśle. Dziś mamy już zdecydowaną dominację czerwieni. Wynik powyżej 52 zanotowały jedynie Grecja i Wietnam. W pierwszym przypadku mówimy o kraju, który stracił ostatnie 10 lat, a jego znaczenie jest znikome. Z kolei Wietnam zyskuje na wojnie handlowej między USA i Chinami.

Osobno warto przyjrzeć się Stanom Zjednoczonym gdzie publikuje się wiele różnych wskaźników, które działają na podobnej zasadzie jak PMI. Poniżej możecie zobaczyć je zebrane na jednym wykresie.

Trend jest dość wyraźny, a skala spadków w ostatnich miesiącach – gigantyczna.

Pogarszająca się koniunktura jest odzwierciedlana np. w rosnących zapasach przedsiębiorstw. Maleje popyt, co będzie musiało się przełożyć na mniejszą produkcję i zwolnienia (póki co o masowych zwolnieniach słyszymy głównie z sektora motoryzacyjnego).

Nie ma żadnego przypadku w tym, że chociaż rynek akcji w USA ustanowił nowy rekord, to wszyscy oczekują obniżki stóp procentowych (czyli wsparcia dla gospodarki). Dobrze zorientowana część rynku wie już, że dane makroekonomiczne dla Stanów Zjednoczonych w kolejnych miesiącach będą wyglądać słabo lub fatalnie. W innych regionach świata nie będzie pod tym względem lepiej.

Naturalną konsekwencją obecnej sytuacji jest ucieczka kapitału do bezpiecznych aktywów, o czym pisaliśmy już w zeszłym miesiącu. Wspomnieliśmy wówczas, że dolar amerykański oraz obligacje USA są drogie, natomiast po małej korekcie mogą rosnąć dalej. Dlaczego? Ponieważ dla większości są bezpieczną przystanią. Nasze przewidywania potwierdziły się – po komunikacie FEDu indeks dolara nieco spadł, a obligacje stanęły w miejscu. Od niedawna jednak ponownie rosną.

To o czym piszemy, nie oznacza, że namawiamy do inwestowania w amerykańskie obligacje. Na dzień dzisiejszy optymizm wokół nich jest zbyt wysoki.

Na koniec mała ciekawostka. Na początku 2019 roku rentowność 10-letnich obligacji USA wynosiła ok. 2,7%. Albert Edwards postanowił sprawdzić ilu ekonomistów przepytanych w styczniu przez Wall Street Journal przewidywało, że rentowność spadnie w okolice 2%. Ani jeden. Mało tego – nikt nie podejrzewał nawet, że rentowność spadnie poniżej 2,5%.

Pamiętajcie, że Ci eksperci byli przepytywani w styczniu i tak samo jak wszyscy dookoła mieli do dyspozycji dane makroekonomiczne. A jednak ani jeden z nich nie wpadł na pomysł, że gorsza koniunktura może przynieść ucieczkę kapitału do obligacji USA (które płacą odsetki wyższe niż np. obligacje Włoch).

 

ONZ przysyła zepsute jedzenie głodującym Jemeńczykom


W Jemenie trwa wojna, a wraz z nią również kryzys humanitarny. Dziesiątki tysięcy osób zmarło z głodu, realna jest śmierć dużo większej liczby osób w kolejnych latach.

Kraj jest regularnie bombardowany przez Arabię Saudyjską oraz jej sojuszników. Media nie są skore do informowania o sytuacji ponieważ Saudyjczycy żyją w dobrych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi. Dzięki temu nie muszą zmagać się z atakami dziennikarzy (nieliczne wyjątki potwierdzają regułę).

Ostatnio pojawiły się informacje dotyczące pomocy jaką Organizacja Narodów Zjednoczonych udziela obywatelom Jemenu. Jak się okazuje, w ostatnich 4 latach Urząd Ochrony Konsumenta w Jemenie odesłał łącznie 24 tysiące ton „pomocy” na którą składały się: zepsuta żywność oraz suplementy dla kobiet w ciąży, a także przeterminowane leki.

Gdyby ONZ zależało na skutecznej pomocy obywatelom Jemenu, zapewne wszczęto by już jakąś awanturę wokół blokady nałożonej na ten kraj. Obecnie wszystkie przesyłki z pomocą muszą trafiać do sąsiednich krajów (np. Dżibuti), gdzie są sprawdzane przez władze powiązane najczęściej z Arabią Saudyjską. Organizacja Narodów Zjednoczonych nie widzi jednak problemu we wspomnianej blokadzie. Przedstawiciele ONZ uważają, że winę za zmarnowaną żywność ponosi ruch Huti (jemeńscy rebelianci).

W ten sposób w erze globalizacji, gdzie media rzekomo docierają wszędzie, utrzymywany jest kryzys humanitarny. Z kolei świat ma co najwyżej pojęcie o jego skali, ale kompletnie nie zna szczegółów.

 

Defensywna postawa Trumpa na szczycie G20


Ostatni szczyt G20 w Japonii był kolejnym spotkaniem, przy okazji którego świat oczekiwał przełomu w relacjach na linii USA – Chiny. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, chociaż warto zwrócić uwagę na fakt, że prezydent Donald Trump tym razem zaprezentował bardzo defensywną postawę. Jednym z jej objawów była zmiana decyzji co do współpracy amerykańskich firm z azjatyckim koncernem Huawei. Kilka tygodni temu Trump ogłosił zakaz sprzedaży produktów Huaweiowi, natomiast podczas szczytu G20 amerykański prezydent wycofał się z tamtej deklaracji. Przyznał też, że wspomniany zakaz wywołał spore niezadowolenie wśród firm z USA.

Trudno zatem powiedzieć, czy wycofanie się z zakazu handlu z Huawei było obliczone bardziej na poprawę atmosfery wokół rozmów USA – Chiny, czy raczej na budowanie poparcia przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi.

Podczas G20 Trump był też życzliwie nastawiony do Turcji. Przypomnijmy, że Turcy są członkiem NATO, a jednak już za moment mają dokonać zakupu rosyjskich rakiet S-400. Trump stwierdził, że „stawia Amerykę na pierwszym miejscu we wszystkich sprawach, ale nie może przymykać oka na niesprawiedliwe traktowanie Turcji przez poprzednią administrację”. Innymi słowy prezydent USA uznał, że zakup rosyjskich rakiet przez Turków jest efektem błędów administracji Baracka Obamy.

Warto zwrócić uwagę, że napięcia na linii USA – Iran nieco przycichły. Na ten moment potwierdza się to, o czym pisaliśmy wcześniej. Zarówno amerykański kompleks militarno-przemysłowy, jak i największe banki z radością zobaczyłyby nowy konflikt zbrojny i możliwość poszerzenia wpływów. Z kolei obecny prezydent USA balansuje w taki sposób, aby uniknąć wszczynania wojen, a jednocześnie nie stracić wiarygodności. Jego priorytetem jest odpowiednie rozegranie rywalizacji z Chinami. Zapewne jest to też powód dla którego Trump postanowił nie robić awantury o zakup rosyjskich rakiet przez Turcję (pogorszyłoby to relacje USA – Rosja).

 

Złoto trzyma się mocno


Po przebiciu przez złoto kluczowej bariery 1360-1380 USD opublikowaliśmy artykuł "Kiedy złoto przebije 1500 USD?". Zwróciliśmy w nim uwagę, że banki bardzo mocno grają na spadki cen metalu i mogą próbować wykorzystać wakacyjny okres w USA pomiędzy 1 a 5 lipca (zbijanie ceny złota ma często miejsce w święta i piątki). Napisaliśmy również, że naszym zdaniem najbardziej prawdopodobny scenariusz to zejście do 1380 USD i ponowne wzrosty.

Z pierwszymi spadkami mieliśmy do czynienia już w poniedziałek, kiedy cena spadła w okolice 1385 USD. W kolejnych dniach złoto odzyskało siły i ponownie znalazło się powyżej 1400 USD. Duży wpływ na odbicie metalu miała informacja o tym, że nowym szefem Europejskiego Banku Centralnego ma zostać Christine Lagarde, obecna szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego.  

Lagarde już kilka lat temu rozgłaszała wszem i wobec, że wprowadzenie negatywnych stóp procentowych jest pozytywne dla gospodarki. Nie ma zatem wątpliwości, że nowa szefowa EBC będzie kontynuować politykę Mario Draghiego (obniżanie stóp oraz dodruk) albo zastosuje jeszcze bardziej radykalne luzowanie polityki monetarnej. Zarówno niższe stopy procentowe (ujemne zwłaszcza!), jak i dodruk EBC w przeszłości przekładały się na wzrosty ceny złota.

Tą pierwszą kwestię przystępnie wyjaśnił niedawno Mark Faber, który napisał: „jedną z funkcji pieniądza jest przechowywanie wartości. Waluty także są traktowane przez większość ludzi jako pieniądz. Jeśli jednak koszt tego „przechowywania wartości” będzie zbyt wysoki ze względu na negatywne stopy procentowe, ludzie zaczną porzucać waluty na rzecz alternatyw: złota i kryptowalut”.

Ostatnie komunikaty banków centralnych wprowadzają nas w proces o którym pisze Faber. Podobnie jest z wyborem Lagarde na szefa EBC. Tutaj nie chodzi jedynie o to, że pod jej rządami EBC obniży stopy wyraźnie poniżej zera. Jeśli tak się stanie – zostanie to użyte przez Rezerwę Federalną jako argument za luzowaniem polityki w USA. Rynek już teraz dyskontuje te zmiany poprzez umocnienie złota.

Wracając do ogólnej sytuacji na rynku, będziemy z zaciekawieniem obserwować co stanie się do końca tego tygodnia. Jeśli nie dojdzie do nagłych spadków, złoto może w kolejnych dniach zacząć marsz w kierunku 1500 USD.

 

Google ingeruje w amerykańskie wybory


Niedawno w sieci pojawiły się wyznania dyrektorki Google, która wprost przyznała, że jej firma stara się wpłynąć na wynik przyszłorocznych wyborów w USA. Napisaliśmy na ten temat krótki tekst, który został opublikowany na Facebooku i odbił się szerokim echem. Całkowicie rozumiemy, że niektórzy unikają Facebooka, więc wrzucamy tekst także tutaj:

Kilka dni temu natrafiliśmy w sieci na film „Edward Bernays i sztuka sterowania tłumem”. W ramach wstępu: Edward Bernays był jednym z pionierów public relations oraz propagandy. Jako jeden z pierwszych nie tylko wiedział, ale również wykorzystywał na ogromną skalę fakt, że aby przekonać tłum należy odwołać się do ludzkich emocji, a nie operować suchymi faktami.

Jednym z najbardziej charakterystycznych cytatów Bernaysa są słowa: "Jesteśmy rządzeni, a nasze opinie, gusty i poglądy kształtowane są w znacznym stopniu przez ludzi, o których nigdy nie słyszeliśmy."

Gdyby tak po prostu wkleić na Facebooku wspomniany filmik to zapewne część z komentujących zaczęłaby ponownie pisać o „teoriach spiskowych” albo wklejała zdjęcia foliowych czapeczek. Tak działa „mechanizm wyparcia”, który sprawia, że ludzie nie chcą przyjąć do wiadomości prawdy (wolą być oszukiwani). Tym osobom potrzeba znacznie więcej, by dać się przekonać.

Być może tym „czymś więcej” jest wczorajsza publikacja rozmowy z Jen Gennai, dyrektorką Google. Materiał został przygotowany przez stronę Project Veritas. Przypomnijmy, że Google kontroluje 92% rynku wyszukiwarek internetowych i jest także właścicielem YouTube. Nie musimy zatem tłumaczyć jak wielka jest siła oddziaływania tej korporacji.

W rozmowie dyrektor Google przyznała wprost, że jednym z istotnych elementów jej pracy jest dbanie o to, by w przyszłym roku nie powtórzyła się historia z roku 2016. Chodzi oczywiście o wyborcze zwycięstwo Donalda Trumpa.

Zdaniem Gennai ewentualne postępowanie antymonopolowe wobec Google byłoby tragedią, ponieważ mniejsze firmy na rynku nie mają takich możliwości, by zapobiec reelekcji Trumpa. Innymi słowy dyrektor Google twierdzi, że reprezentowana przez nią korporacja wie najlepiej kto powinien zostać kolejnym prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Teraz zastanówcie się ile razy słyszeliście o wpływie Rosji na wybory w USA. Dowodów w tej sprawie nie przedstawiono. Tymczasem kiedy Google przyznaje się do manipulacji wynikiem wyborów, to trudno w ogóle odnaleźć w sieci materiał na ten temat (np. YouTube usuwa odpowiednie filmy).

Osobno w materiale ujawniono również w jaki sposób Google manipuluje algorytmami tak, aby treści oraz podpowiedzi ukazywane użytkownikom, były w zgodzie z ideologią firmy. Przykłady pokazane chociażby na poniższym slajdzie. Jak widzicie, po wpisaniu „mężczyzna może” dostajecie podpowiedź „zajść w ciąże”.

Podsumowując, trwa pranie mózgów na gigantyczną skalę. Google stara się kształtować społeczeństwo, YouTube usuwa wartościowe kanały. Oby spotkało się to z konkretną odpowiedzią ze strony użytkowników.


Zespół Independent Trader