Kilka tygodni temu na blogu rozgorzała dyskusja. Dotyczyła wypowiedzi dr Machaja, który na jednym ze swoich wykładów stwierdził, że indeks inflacji opublikowany przez Johna Williamsa (www.shadowstats.com), jest niewiarygodny, a metodologia jego liczenia jest nie do przyjęcia. Nawiązując do tej kwestii, chciałbym przybliżyć zagadnienia związane z indeksem CPI (zwłaszcza jego historyczne i polityczne podłoże) oraz rozwiać wątpliwości, jakie pojawiły się wokół alternatywnych narzędzi mierzenia inflacji. Wiele krytycznych opinii zostało napisanych nie tylko pod adresem indeksu Williamsa, ale również Chapwood Index. Moim zdaniem niesłusznie. Zanim jednak się do nich odniosę, przybliżę koncepcję inflacji i indeksu CPI (polegają na nim najważniejsze instytucje w państwach całego świata).


Czym jest inflacja i CPI oraz jak się je mierzy?

Do roku 1980 raportowano poziom inflacji jako wzrost podaży pieniądza w obiegu. Im więcej przybywało środka płatniczego, tym wyższą odnotowywano inflację. Był to bardzo przejrzysty i łatwy sposób jej mierzenia. Po 1980 roku porzucono sposób mierzenia inflacji, a w zamian zajęto się raportowaniem zmian kosztów życia. Aby tego dokonać, stworzono indeks CPI (Consumer Price Index), czyli indeks cen konsumpcyjnych.

Według władz ważniejsze od inflacji było zmierzenie wzrostu kosztów życia obywateli. Wiadomo, że pieniądze w gospodarce rozchodzą się nierównomiernie. Dlatego wzrost podaży waluty o 10% niekoniecznie musi spowodować wzrost ceny mleka w sklepie także o 10%. CPI nie jest zatem miarą inflacji, a jedynie różnicą w cenach dóbr i usług, rok do roku.


Przyczyny zmiany definicji inflacji

W USA, po II Wojnie Światowej, w wyniku wzrostu wydatków rządowych związanych z programem „Great Society” i wojną w Wietnamie, ilość dolarów w obiegu wzrastała szybciej, niż zapasy złota. W latach 60. odnotowano wzrost tak znaczący, że u rządzących w Europie pojawiły się obawy o wypłacalność swojego zamorskiego sąsiada. Rozpoczęła się wówczas masowa wymiana rządowych rezerw dolarów na złoto (po z góry ustalonym kursie – 35 USD/uncję). Nie powinien dziwić fakt, że w wyniku tych działań amerykańskie rezerwy kruszcu topniały wyjątkowo szybko. W 1971 roku prezydent USA Richard Nixon doprowadził do braku możliwości wyżej opisanej wymiany.

Wraz z zerwaniem ostatniego linku dolara do złota, kurs kruszcu ponownie stał się płynny. Niestety, nadszarpnięte zaufanie do amerykańskiej waluty doprowadziło do jej dewaluacji. W celu uratowania dolara, rząd USA zawarł w 1973 r. porozumienie z Arabią Saudyjską, na mocy którego ropa miała być sprzedawana wyłącznie za dolary. W 1975 stworzono OPEC, które przypieczętowało nowy status petrodolara. Aby opanować postępującą dewaluację amerykańskiej waluty, ówczesny prezes FED Paul Volcker podniósł stopy procentowe do 20%. Działania Volkera przywróciły zaufanie do dolara, ponieważ odwróciły spadkowy trend jego indeksu. Aby utrzymać poziom stóp procentowych i zaufanie do waluty, zaniechano publikowania inflacji zgodnie z definicją przyrostu i zamieniono ją na wskaźnik CPI.


Kontrowersyjne metody wyliczania CPI

Indeks CPI, to nic innego jak koszyk dóbr i usług (w Polsce składa się z 1400-2000 pozycji). Są to m.in. artykuły spożywcze, produkty codziennego użytku, koszty usług sektora prywatnego i państwowego (czyli rachunki i opłaty urzędowe).

Do metodologii liczenia CPI należy wyłączanie z koszyka dóbr najbardziej zmiennych. Każdego roku tworzony jest nowy koszyk. Na początku usuwane są pozycje (20%), których ceny na przestrzeni miesiąca lub roku uległy największym zmianom. To, co pozostanie w koszyku, jest ponownie uszczuplane, tym razem według formuły „15% średniej odciętej”. 15% dóbr, które najbardziej wzrosły i 15%, które najbardziej spadły, ponownie pomniejsza ilość pozycji w koszyku. Po tych zabiegach koszyk jest uzupełniany substytutami wybieranymi arbitralnie, głównie z powodu niskiej zmienności ich cen.

Stosowanie opisanych wyżej metod przy obliczaniu CPI, wzbudza wiele kontrowersji. Są one jednak uzasadnione. Gdy każdego roku ilość waluty w obiegu wzrasta (szybciej niż suma dóbr i usług w gospodarce), rosną również ceny towarów i usług. To powoduje, że z koszyka wykorzystywanego do mierzenia CPI usuwa się więcej dóbr, które drożeją niż tych, których ceny spadają.

Kolejną wadą metodologii CPI jest niepoprawna substytucyjność dóbr. Zgodnie z ekonomią pozytywną, jeśli konsument ma do wyboru tańszy odpowiednik danego produktu – wybierze ten oferowany po niższej cenie (dzięki czemu nie odczuje tak mocno wzrostu cen). Jest to oczywiście zgodne z prawdą, jednak nie oddaje pełnej, rzeczywistej sytuacji. Nasuwa mi się w tej kwestii zasadnicze pytanie: czy jeśli dzisiaj stać mnie na wołowinę, a za rok tylko na mielonkę garmażeryjną, tzn. że nie zubożałem? Jeśli jako konsument muszę pogodzić się z kupnem niskogatunkowego mięsa, będzie to dla mnie bez znaczenia? Oczywiście, że nie. Mięso mielone również według ekonomistów nie jest substytutem dla wołowiny, jednak jest nim dla statystyków z BLS – Bureau of Labor Statistics (urzędu publikującego indeks CPI w USA).


Indeks Williamsa – alternatywa dla inwestorów wobec rządowego CPI

Metodologia liczenia indeksu Johna Williamsa nie jest w pełni dostępna. Z informacji zamieszczonych na stronie wynika, że pobiera on dane publikowane z BLS, następnie mnoży przez – wyznaczone przez siebie – stałe i otrzymuje pożądany wynik. Przedstawione liczby są zdecydowanie wyższe niż podaje publikowany oficjalny wskaźnik CPI (dane wskazuje poniższy wykres). Linia niebieska, to indeks podawany przez www.shadowstats.com, linia czerwona przedstawia CPI publikowane przez BLS.

Zgodnie z oficjalną metodologią liczenia CPI, sposób obliczeń Williamsa jest niewłaściwy, ale mimo to, otrzymane przez niego wyniki są poprawne. Indeks z www.shadowstats.com pokrywa się ze wzrostem pieniądza M3 w obiegu (pierwotny sposób obliczania inflacji).

Źródło: Opracowanie własne.

Według danych publikowanych przez FED, ilość dolara rośnie w postępie geometrycznym i podwaja się co 9 lat. Pokrywa się to niemal idealnie ze wskaźnikiem Williamsa – pomimo kontrowersyjnej metodologii wyniki się zgadzają. Co zatem z kosztami życia? Czy indeks Williamsa je przeszacowuje? Oprócz oficjalnego CPI istnieje, na szczęście, kolejny niezależny indeks, dzięki któremu możemy zweryfikować dane z www.shadowstats.com.


Chapwood Index

Chapwood Index, to narzędzie do obliczania poziomu kosztów życia, bardzo zbliżone do oficjalnego CPI. Jego twórca Ed Butowsky, postanowił stworzyć wiarygodny indeks, jednak bez kilku czynników (wyjątkowo kontrowersyjnych) stosowanych przy tworzeniu wartości wskaźnika BLS-u. Przede wszystkim nie zmienia on wag i dóbr w koszyku.

Wagi w koszyku (jak i listę produktów) stworzono dzięki kwestionariuszom wypełnionym przez przedstawicieli amerykańskiej klasy średniej. Wybrali oni 500 dóbr i usług, które ich zdaniem reprezentują grupy produktów, najczęściej kupowanych i stosowanych przez konsumentów.

Chapwood Index objął 50 miast z większości stanów USA. Zostało to podyktowane nie tylko dbałością o zapewnienie jak najlepszej reprezentacji wszystkich regionów, ale również kosztami pozyskania danych. Butowsky w wybranych miastach ma po prostu swoich ludzi, którzy zbierają dla niego informacje. Co kwartał wyznaczone osoby spisują ceny, koszty i uzupełniają bazę danych. Te są następnie uśredniane i podawane na stronie Chapwood Index jako roczna zmienna. Dzięki temu każdy ma możliwość sprawdzenia zmiany kosztów życia w większości stanów. W 2015 roku poziom inflacji w poszczególnych regionach wahał się od 5,9% w Phoenix (Arizona) do 13,4% w Portland (Oregon).

Dzięki temu wiemy, że wskazania Williamsa (poziom 8–10% na przestrzeni ostatnich lat), zawierają się w zakresie podawanym przez Chapwood Index. Jest to kolejne potwierdzenie wiarygodności szacunków publikowanych przez www.shadowstats.com.


Nierównomierne rozchodzenie się pieniędzy po gospodarce

Pieniądze rozchodzą się po gospodarce nierównomiernie. Konsumenci przeznaczają je nie tylko na dobra codziennego użytku, ale również na instrumenty finansowe, których wzrost nie jest uwzględniany w koszyku CPI. Błędem jest zatem próba weryfikacji poziomu inflacji poprzez porównanie np. wysokości cen chleba na przestrzeni lat.

Nadmiar drukowanych dolarów znalazł ujście w różnych sektorach gospodarki. Ceny złota czy ropy są pod kontrolą rządów, ale aktywa – wyceniane zgodnie z zasadami wolnego rynku – dają prawdziwy obraz szalejącej inflacji. Dobrym przykładem jest rynek nieruchomości, który od 1980 roku urósł o 300% i zaliczył po drodze bańkę, windującą ceny nawet 5-krotnie.

Oprócz nieruchomości są przecież również rynki długu, czyli w praktyce nieprzerwanie rosnące ceny obligacji. Zgodnie z mechanizmem: wyższe ceny, niższa rentowność, możemy zauważyć coraz mniejsze odsetki wypłacane od długu rządowego (poniższy wykres).

Sytuacja wygląda podobnie na Nowojorskiej Giełdzie, gdzie S&P 500 bije kolejne rekordy. Wartą odnotowania jest korelacja Mei Moses Index (czyli indeksu dzieł sztuki) z S&P 500. W ostatnich dekadach, ze względu na niską podaż fizycznego złota (w stosunku do dolara) i trudności w zakupie dużych jego ilości, dzieła sztuki stały się ekwiwalentem metali szlachetnych, ponieważ – podobnie jak kruszec – nie są czyimś długiem.

Źródło: etf.com

Znajdą się oczywiście osoby, które powiedzą, że to postęp technologiczny winduje ceny akcji, poprzez rozwój techniki i wzrost produktywności. Nic bardziej mylnego. Gdy przed I Wojną Światową obowiązywał w USA standard złota, a podaż waluty trzymana była w ryzach, przemysł rozwijał się świetnie. Wynaleziono dynamit, wiertarkę elektryczną, napęd spalinowy, żarówkę, radio czy samolot. Wszystkie te wynalazki napędzały gospodarkę, a jednak cena akcji utrzymywała się przez dekady na podobnych poziomach.

Powyższy wykres, to średnia kapitalizacja wszystkich akcji notowanych w USA od 1870 roku, obejmująca okres 50 lat. Pomimo silnego wzrostu gospodarczego, rynki akcji wcale nie muszą nieprzerwanie rosnąć, a jeśli tak się dzieje, jest to spowodowane drukowaniem pieniędzy przez banki centralne i banki komercyjne. Dowodem na to jest bańka, która urosła w drugiej połowie lat 20., a została zainicjowana przez zbyt niskie stopy procentowe i wyższą podaż pieniądza. Jej pęknięcie doprowadziło do załamania się notowań na giełdzie i wielkiej depresji w latach 30. XX wieku.


Podsumowanie

Metodologia Johna Williamsa pozostawia wiele do życzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że otrzymany wynik pokrywa się z pomiarami dokonanymi przez Chapwood Index. Pokrywa się on również ze wzrostem podaży pieniądza M3 w obiegu, co przed 1980 rokiem było rozumiane jako wskaźnik inflacji w gospodarce.

Podaż waluty M3 najprawdopodobniej przeszacowuje średni wzrost cen – wynika to z przyrostu produktywności, który historycznie wahał się w okolicach 1,5%. Jeśli zatem uwzględnimy przeszacowanie o wzrost produktywności na poziomie 1,5 punktu procentowego i pomniejszymy o nie wyniki Williamsa (8-10% w ostatnich latach), otrzymamy inflację na poziomie 6,5-8,5%. Będzie to dolny zakres wynikający z badań Chapwood Index, czyli wynik do zaakceptowania. Nijak ma się on jednak do oficjalnego wskaźnika CPI, który wynosi obecnie około 1%.

Musimy zdać sobie sprawę, że nie ma jednej dobrej metody pomiaru inflacji, czy zmiany kosztów życia. Wyniki z www.shadowstats.com są obarczone błędem, jednak biorąc pod uwagę wyżej opisane przeze mnie zależności i wzajemne potwierdzenia danych, nie uważam by było to więcej niż 2 punkty procentowe. Z tego powodu odrzucam oficjalne wyniki jako niewiarygodne, ponieważ nie znajdują one potwierdzenia w rzeczywistości. Mimo iż jestem świadomy niedoskonałości alternatywnych metod pomiaru zmian kosztów życia, przyjmuję wskaźniki z www.shadowstats.com oraz z Chapwood Index za najbardziej wiarygodne i najbliższe prawdzie.


Zespół Independent Trader