W mediach głównego nurtu od czasu do czasu pojawiają się wypowiedzi prezesów banków centralnych sugerujące wstrzymanie druku pustego pieniądza. Zazwyczaj są one perfekcyjnie skorelowane z atakami na złoto i srebro, aby wytworzyć atmosferę pękającej bańki w metalach szlachetnych. Politycy podobnie jak i bankierzy mogą powiedzieć wiele. Nikt ich z tego nie rozlicza. Decyzje, które podejmują często uzgadniane są za zamkniętymi drzwiami z dala od publiki. Nie mają też wiele wspólnego z tym co ktoś wcześniej powiedział czy sugerował.
Dzisiaj przeanalizuję czy w obecnej sytuacji banki centralne mogłyby zatrzymać drukowanie pustego środka płatniczego.
Prekursorem nieustannego zwiększania podaży pieniądza w imię pobudzania gospodarki jest Japonia, która drukuje yeny nieustannie od pęknięcia bańki na giełdzie w Tokio w roku 1980. Podaż pieniądza zwiększano aby zachęcić konsumentów do wzmożonych wydatków co miałoby pobudzić gospodarkę. Efekt jednak jest taki, że przy minimalnych stopach procentowych doprowadzono do masowej dewaluacji yena. Siła nabywcza oszczędności zgromadzonych przez lata pracy wyparowała w międzyczasie, a zadłużenie Japonii eksplodowało. Gospodarka przy tym nie wydostała się z recesji pomimo, że gospodarkę „stymulowano“ przez 30 lat.
Druk środków płatniczych na skalę globalną rozpoczął się od USA gdy po atakach na WTC obniżono stopy procentowe oraz przyspieszono druk. Cele były podobne jak w przypadku Japonii ponad 20 lat wcześniej. W efekcie działań amerykańskiego banku centralnego USD zaczął tracić na wartości względem innych walut. Chińczycy obawiali się wzmocnienia juana. Mogło to przecież doprowadzić do wzrostu cen chińskich towarów eksportowanych do USA. Aby temu przeciwdziałać rząd Chin postanowił ustanowić sztywny kurs wymiany. Musiał zatem skupować USD, które napływały do Chin. Robił to za nowo wydrukowane juany. W ten sposób pierwsza i trzecia gospodarka świata zaczęły masowo drukować środki płatnicze.
Wraz z krachem z roku 2008 globalny druk znacznie przyspieszył. Do grona banków centralnych niszczących własną walutę dołączył Europejski Bank Centralny. Krajom południa Europy w efekcie ratowania systemu bankowego nagle skończyły się pieniądze. Nikt nie chciał wykupić obligacji Grecji, Hiszpanii, Włoch, Portugalii i Irlandii. Aby ratować system bankowy EBC skupił obligacje, na które nie było chętnych oraz wykupił złe długi z części banków. Wszytsko oczywiście za nowo stworzone Euro.
Mamy zatem rok 2010. W USA właśnie zapowiedziano drugą rundę Quantative Easing (druk środków dla sektora bankowego). Chiny próbując utrzymać w miarę sztywny kurs juan – dolar drukują na potęgę. Europejski Bank Centralny obawiając się rozpadu strefy Euro pożycza zbankrutowanym krajom aby te spłaciły swoich wierzycieli (europejskie banki). Nowe pożyczki pochodzą z dodruku Euro. Japonia oraz Wielka Brytania znacząco zwiększają podaż pieniądza. Wszystko w imię pobudzania gospodarki.
Dochodzimy do sytuacji, w której waluty krajów radzących sobie dobrze z kryzysem zaczynają się szybko umacniać. Ich rządy naciskają na banki centralne aby powstrzymały wzrost kursu własnej waluty gdyż cierpi na tym eksport oraz rodzima gospodarka. Banki ulegają i przyśpieszają druk. Nowe środki płatnicze mają być przeznaczone na inwestycje mające na celu pobudzenie gospodarki, dodatkowo powstrzymany zostanie wzrost kursu. Same pozytywy przynajmniej w teorii.
W chwili obecnej znajdujemy się w sytuacji, w której kraje na całym świecie oskarżają się o stosowanie nieuczciwej konkurencji w wymianie handlowej sztucznie zaniżając kurs własnej waluty. Globalna recesja nakręca spiralę wzajemnych animozji gdyż politykom zdecydowanie łatwiej jest oskarżyć inny kraj o nieuczciwe praktyki niż przyznać się do porażki własnej polityki gospodarczej.
Stan na chwilę obecną:
1. USA
Deficyt wyniesie co najmniej 1 bln USD (6% PKB). Aby go pokryć FED wprowadza do systemu ok. 85 mld / m-c nowych środków płatniczych. Aby wstrzymać dalsze zwiększanie podaży pieniądza USA musiałoby zlikwidować całkowicie deficyt, a to nie udało się przez ostatnie 30 lat (także za ery Clintona). Ostatnie przepychanki polityków zakończyły się cięciem wydatków w wysokości mniejszej niż miesięczny deficyt. Co zatem z pozostałymi 91% deficytu? W teorii można by zwiększyć podatki lecz to nic nie da. Zostaje zatem dalsze cięcie wydatków. Aby odnieść pożądany skutek USA musiałoby ograniczyć do zera wszelkie wydatki militarne, a tak radykalne posunięcie nie ma absolutnie żadnych szans na powodzenie. Nie ma miejsca na zastosowanie półśrodków. Wniosek: FED będzie nadal drukował. Co więcej tempo druku przyspieszy ponieważ FED już skupuje z rynku wtórnego obligacje aby przeciwdziałać wzrostowi ich oprocentowania co byłoby sygnałem, że USA są na skraju bankructwa.
2. Strefa Euro
Problem strefy Euro leży w krajach południa, którym co jakiś czas kończą się pieniądze. Nie mogą one sprzedać wystarczającej ilości obligacji ponieważ nie ma na nie kupców. Gdyby kraj taki jak Włochy chciał pożyczyć pieniądze w normalnych warunkach musiałby zaoferować co najmniej 10% rocznie lub zastawić posiadane 2450 ton złota. Złota oczywiście Włochy nie zastawią, a oprocentowanie powyżej 7% okazałoby się zabójcze dla budżetu. W imię ratowania strefy Euro z pomocą przyjdzie zatem, jak już to robił wielokrotnie Europejski Bank Centralny, który kupi włoskie obligacje zadowalając się odsetkami w wysokości połowy stawki rynkowej. Wykupi je oczywiście wprowadzając do systemu nowe środki płatnicze.
Nie ma też mowy o dalszym zaciskaniu pasa w imię oszczędności. We Włoszech do władzy powraca Silvio Berlusconi pod hasłami wstrzymania dalszych cięć w wydatkach, a 25% głosów zdobyła stricte populistyczna partia.
W podobnej sytuacji do Włoch jest Hiszpania, Portugalia, Grecja oraz Cypr. W każdym z tych krajów regularnie dochodzi do protestów na masową skalę. Rząd Francji niedawno zapowiedział koniec oszczędności co stawia kraj w kolejce po pomoc do Europejskiego Banku Centralnego.
Podsumowując albo zaprzestajemy druku i poświęcamy projekt wspólnej Europy albo drukujemy dalej zwiększając intensywność w miarę jak kolejne kraje strefy Euro będą miały obniżane ratingi kredytowe.
3. Chiny
Do tej pory Bank Centralny Chin pozwalał na nieznaczne umacnianie się juana względem dolara. Polityka ta będzie kontynuowana przynajmniej do czasu, aż Chiny otwarcie zaatakują dolara ogłaszając, że chińskie zasoby złota pozwalają na oparcie własnej waluty na złocie. Do tego czasu będą dewaluować walutę nie pozwalając jej wzmocnić się za bardzo względem pozostałych walut, przy okazji korzystając z niskiej ceny złota.
Chiny co prawda mają bardzo poważny problem z inflacją oraz z pękającą bańką w nieruchomościach lecz walczą z nią przy pomocy zdecydowanie wyższych stóp procentowych niż w Europie.
4. Japonia
Odkąd Shinzo Abe został Premierem w grudniu zeszłego roku Yen stracił już 20%. Nowy Premierwe współpracy z Bankiem Japonii zwiększa podaż pieniądza jak oszalały. W zeszłym roku wytłumaczeniem była Fukushima. Tym razem walczą z depresją oraz osłabiają walutę aby promować eksport. Jak widać 30 lat historii nie jest żadnym drogowskazem dla polityków.
5. Wielka Brytania
Pomimo, że oficjalny dług publiczny Wielkiej Brytanii zbliża sie do 90% to realne zadłużenie uwzględniające wydatki na które nie przewidziano środków wynosi już ponad 900% i jest najwyższe ze wszystkich krajów rozwiniętych.Bank Anglii w obliczu braku ożywienia gospodarczego właśnie wdrożył politykę negatywnych stóp procentowych (stopy niższe niż oficjalna inflacja). Jednocześnie postanowiono zwiększyć tempo druku funta co natychmiast przełożyło się na spadek wiarygodności kredytowej. Określenie Bena Bernanke „Print to infinity“ wydaje się być w tym przypadku bardziej trafne niż dla USA.
6. Kanada, Szwajcaria, Australia, Korea Pd, Brazylia, Chile, Meksyk, Rosja, Brazylia.
Powyższe kraje pomimo stosunkowo dobrej sytuacji gospodarczej przystąpiły do wojny walutowej. W obliczu globalnej recesji politycy naciskają na druk w imię ochrony własnego rynku. Będąc członkami organizacji promujących wolny handel nie mogą posłużyć się cłami zaporowymi. Pozostaje zatem druk nawet kosztem pozbawienia swoich obywateli części oszczędności wywołanych inflacją. Nie mogą niwelować inflacji wysokimi stopami procentowymi podobnie jak robią to Chiny ponieważ natychmiast napłynie do nich kapitał spekulacyjny szukający wysokich stóp procentowych co z kolei wzmocni krajową walutę.
Kraje wymienione powyżej uczestniczące w wojnach walutowych odpowiadają za ponad 70% wymiany handlowej.
Jak widać na przykładach USA, strefy Euro, Japonii, Wielkiej Brytanii czy Chin takie porozumienie nie jest możliwe na chwilę obecną. W niedalekiej przeszłości organizowane były już szczyty, na których próbowano zdusić w zarodku rodzące się wojny walutowe. Większość krajów uczestniczących w spotkaniach już zobowiązała się do nie wszczynania wojen walutowych. Lokalne interesy oraz głosy wyborców okazały się jednak ważniejsze.
Prawdziwą zmorą dzisiejszego systemu finansowego jest całkowita dominacja Keynsistów nad Szkołą Austryjacką. Zostali oni nauczeni, że gdy przychodzi kryzys należy zwiększyć wydatki rządowe kosztem zadłużenia aby pobudzić gospodarkę. Następnie gdy gospodarka radzi sobie dobrze zadłużenie należy spłacać. Jak praktyka pokazuje poza nielicznymi wyjątkami zadłużenie wzrasta zarówno w czasach recesji jak i wzrostu gospodarczego.
Kolejnym czynnikiem przemawiającym za kontynuacją druku jest uzależnienie giełd od programów stymulacyjnych. Powszechnie się przyjęło, że to co się dzieje na giełdach, czeka gospodarkę w okresie kilku miesięcy. Mniej więcej do 2008 roku model ten sprawdzał się dość dobrze. O tego czasu jednak rynki uzależniły się od kolejnych zastrzyków płynności pod postacią QE1, QE2, LTRO czy QE3. Kiedy tylko banki centralne na chwilę wstrzymywały dodruk giełdy natychmiast spadły (dolny wykres). Politycy niestety myślą w kategoriach wyborczych i zdecydowana większość z nich nie chce aby za ich kadencji doszło to historycznego krachu na giełdach. Będą oni zatem dalej naciskać na banki centralne aby te zwiększały płynność.
Co dalej?
Moim zdaniem banki centralne nadal na całym świecie będą drukowały jak oszalałe. Zwiększy się zadłużenie oraz podaż pieniądza. Gdy wybuchnie inflacja obligacje zaczną tracić na wartości. Może się to przerodzić w paniczną wyprzedaż na rynkach kontraktów terminowych gdyż obligacje rządowe stanowią większość zabezpieczenia kontraktów. Brak wypłacalności jednych uczestników szybko może przerodzić się w kaskadę bankructw oraz panikę na giełdach połączoną z zamrożeniem globalnych przepływów finansowych podobnie jak miało to miejsce w USA po atakach na WTC.
Dopiero globalny kataklizm finansowy zmusi polityków do powstrzymania druku. Oczywiście nie z własnej woli. Wymusi to wprowadzenie pewnej formy powiązania nowej waluty ze złotem lub srebrem przez któryś z krajów. Taka waluta stałaby się błyskawicznie bardzo pożądana co przełożyłoby się na wzrost kursu. Inne kraje posiadające kruszec błyskawicznie poszłyby tą samą ścieżką. Wymogiem oczywiście byłoby posiadanie odpowiednich rezerw złota. Osobiście typowałbym na duet Chiny i Rosję jako najbardziej przygotowane do takiego rozwiązania.
Posiadanie mocnej waluty rezerwowej oraz efektywnej gospodarki zapewniło Stanom Zjednoczonym niebywały rozwój od końca II wojny światowej aż do 1971 roku. Chińczycy dobrze o tym wiedzą. Pytanie kto wyciągnie z tego odpowiednie wnioski pierwszy.
Trader21
almars311
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
alexbagrowska
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
trader21
Giełdy uzależniły się od kolejnych fal dodruków. Oddziaływanie kolejnych programów jest jednak coraz słabsze. Osobiście nie podzielam zdania o dalszych wzrostach co widać po artykule "Czy już pora wycofać się z rynku akcji?".
Nie jest oczywiście wykluczone, że giełdy zanotują jeszcze małe wzrosty lecz siedzenie w akcjach w obecnej chwili oceniam na zbyt ryzykowne.
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
pochwycony
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
trader21
Prognozowanie kursów walut jest bardzo ryzykowne. Kurs waluty nie zależy już od stanu gospodarki czy relacji import/eksport lecz od tego który który bank centralny bardziej zepsuje własną walutę. Znaczącym czynnikiem jest napływ/ odpływ kapitału spekulacyjnego. To właśnie ucieczka kapitału z polskiej giełdy w roku 2008 doprowadziła do masowego skoku cen walut, a nie czynniki gospodarcze.
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
kondi44
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
trader21
Rozwiń proszę pytanie lub sformuj inaczej.
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
rob66
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
trader21
Jeżeli pytasz o to które waluty po okresie rozpadu systemu monetarnego będą miały największą siłę nabywczą to bardziej skłaniałbym się w kierunku ilości złota w przeliczeniu na osobę lub na PKB. Nie przyjmowałbym za wyznacznik ilości wypuszczonych banknotów ponieważ przy obecnym zadłużeniu musi dość od pewnej formy resetu długów połączonego ze zmniejszeniem bazy monetarnej.
Jeżeli jednak patrzysz pod kontem krótkoterminowej spekulacji to nie jest to dobry wyznacznik. Szwajcaria ma największe zasoby złota w przeliczeniu na mieszkańca. W 2011 roku kurs CHF rósł głównie dlatego, że kraj Helwetów był oazą stabilizacji na tle rozpadającej się waluty. Wszystko przemawiało zatem za wzrostem kursu CHF w stratosferę. Nagle do gry włącza się Szwajcarski Bank Centralny i w imię ochrony gospodarki zaczyna drukować jak oszalały. Za nowe CHF'y skupuje głównie Euro aby utrzymać parytet 1,2 CHF/Euro. Jak widzisz jedna decyzja polityczna rozwaliła całkowicie logiczny ciąg. W obecnych czasach operowanie na walutach bez wiedzy dostępnej jedynie za zamkniętymi drzwiami banków centralnych to dla mnie czysty hazard.
Gdybym miał kupować walutę to byłby to chiński Juan lecz nie jest on jeszcze w pełni wymienialną walutą i dla przeciętnego inwestora jest poza zasięgiem.
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
rob66
po napisaniu poprzedniego komentarza pomyslalem sobie faktycznie tak jak piszesz ze w przypadku waluty powinien byc inny punkt odniesienia
wlasnie chf to dobry przyklad, swoja droga chby o tym samym pomysleli poniewaz wprowadzili licznie ujemnych odstetek dla wiekszych wkladow co ma zastapic/pomoc w osiagnieciu/utrzymaniu celu, uwazam ze SNB postepuje bardzo madrze z tego co sledze ich ruchy od jakiegos czasu
piszesz "ponieważ przy obecnym zadłużeniu musi dość od pewnej formy resetu długów połączonego ze zmniejszeniem bazy monetarnej" - moglbys to blizej wytlumaczyc co masz na mysli?
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
kondi44
Nie wiem, jak inaczej sformuować tę tezę.
Zwykły człowiek nie widzi deficytów i długów, tak samo jak nie widzi tych wszystkich drukowanych pieniędzy. Odczuwa JEDYNIE skutki wojen walutowych i pękniętych baniek spekulacyjnych.
Zatem, obecnie drukowanie pieniędzy ma za zadanie powstrzymywanie wymarszu ludzi na ulice. Ale dopóki ludzie nie zobaczą długu (rachunku) na własne oczy, to wszystko gra.
W takim razie, nie widać długu i nie widać pieniędzy, stąd moja teza - na ile ta cała sytuacja jest prawdziwa, a na ile fałszywa? Może w ten sposób...
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
trader21
nawet jeżeli ludzie widzą zadłużenie (zegar Prof. Balcerowicza przy rotundzie) to ich to nie interesuje. Eliminując edukację finansową ze szkół dawno temu doprowadzono do sytuacji w której 90% społeczeństwa nie potrafi lub nie chce policzyć realnego oprocentowani od kredytu. Interesuje ich tylko wysokość raty przy wysokości stóp procentowych na dany dzień. Taki mamy poziom edukacji☹
Obecną sytuację z drukiem można porównać trochę do Republiki Weimarskiej z lat 1914 – 1918 kiedy to państwo drukowało środki płatnicze jak oszalałe. Nikt jednak nie wydawał środków ze względu na niepewność spowodowaną wojną. Gdy wojna się zakończyła wszystkie środki zgromadzone w poprzednich latach trafiły na rynek wywołując hiperinflację, pozbawiając ludzi oszczędności i co najważniejsze siły nabywczej.
Obecnie prawie wszystkie gospodarki drukują w podobnym stopniu lecz środki nie trafiają jeszcze bezpośrednio do ludzi. Sporo idzie do banków na pokrycie strat, sporo na bezproduktywne wydatki mające na celu pobudzenie gospodarki, a część zwyczajnie jest przejadane. Mamy jednak astronomiczne zadłużenie które nie jest odczuwalne dla budżetu tylko dlatego, że mamy rekordowo niskie stopy procentowe.. Jeżeli to się zmieni (podwyżka stóp w imię walki z inflacją) lub eksplozja inflacji na skutek utrzymania niskich stóp to ludzie bardzo odczują kryzys i dopiero wtedy wyjdą na ulice.
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
vadeer
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
Thomas
Kredyty maja to do siebie, ze trzeba je spłacać. Do tej pory firmy brały coraz to więcej nowych kredytów, dzięki czemu pieniądz przechodził z rak do rak i gospodarka się kręciła, mieliśmy dzięki temu duży wzrost. Jednak kredyty maja to do siebie, ze trzeba je spłacać i to z procentem i obecnie więcej kredytów jest spłacanych niż banki udzielają nowych. Nazywa się to delewarowaniem. Skutkiem delewarowanie jest recesja, deflacja, bankructwa firm, wzrost bezrobocia ogólnie zapaść gospodarcza. Deflacji nie mamy, bo banki centralne drukują na potęgę. Kolejna recesja doprowadziłaby do kaskady bankructw państw z USA na czele, bo państwa rozwinięte są zadłużone po uszy, maja ogromne deficyty i tylko banki centralne jeszcze chcą im pożyczać i to jeszcze na tak niski procent, a pożyczają za świeżo wydrukowane USD, euro, jeny, funty itp. Dopóki mamy kryzys, czyli dopóki trwa delewarowanie dopóty nie będzie inflacji, bo ludzie odkładają swe ciężko zarobione pieniądze, bo czasy są niepewne. Kiedy jednak fundusze inwestycyjne i emerytalne zostaną zatankowane do pełna śmieciowymi, wróć bezpiecznymi obligacjami krajów rozwiniętych, które płacą marne grosze, inflacja wzrośnie znacznie, stopy procentowe pójdą ostro w górę, a wartość tych bezpiecznych obligacji poleci na łeb na szyje. Banka na rynku obligacji pęknie, kraje oddłużą się kosztem przyszłych emerytów i inwestorów, którzy zainwestowali swe pieniądze w papierowe bezpieczeństwo. Jest tylko problem co stanie się z rynkiem derywatów, dla których te obligacje stanowią zabezpieczenie?
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
almars311
Nie da się jednak dewaluować w nieskończoność. W między czasie może pojawić się globalna waluta, która będzie jednostką złożoną z koszyka walutowego poszczególnych państw. Taką walutą może stać się SDR (ang. Special Drawing Rights), która została stworzona przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. MFW będzie zarządzał tą walutą i podobnie jak robią to państwa, będzie starał się osłabić przez dodruk. Na końcu tej drogi waluty, zostaną ostatecznie oparte na parytecie złota.
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
kondi44
Przecież to scenariusz z ksiązki tu polecanej "Wojny walutowe" James Rickards. ;)
Trzeba przyznać, że wiele tam zawartych rzeczy dzieje sie na naszych oczach...
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
Anonymous
Wystarczy poszukac w google - seo stronka z seo poradami - tu jest wszystko opisane, napewno ci sie przyda, ruch na stronie powinien wzrosnac nawet kilka razy
pozdro
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00
Anonymous
Znaczące podniesienie płacy minimalnej spowoduje skokowy wzrost bezrobocia (zwłaszcza wśród ludzi młodych), falę bankructw małych i średnich przedsiębiorstw (korporacje by to przetrzymały) oraz - w mniejszym stopniu - wzrost cen niektórych produktów. Nie widzę w tym niczego dobrego. Natomiast znaczące obniżenie podatków i składek może rzeczywiście podziałać stymulująco na gospodarkę, ale wymagałoby uprzedniego radykalnego cięcia wydatków publicznych - na co klasa rządząca i wytworzona przez nią klasa pasożytów nie mogą się zgodzić.
PS.
Kiedy osoba uboga wydobywa się z biedy pierwsze co robi, to zaczyna oszczędzać.
Pozdrawiam :)
Ostatnio modyfikowany: -0001-11-30 00:00