W pierwszej części artykułu skupiłem się wyłącznie na deflacji i tym skąd się bierze. Tym razem opiszę, co na ten temat sądzi grupa ekonomistów, prognozująca nadejście hiperinflacji. Pokażę również pokrótce różnice obu tych wizji.


Drugi obóz – czyli scenariusz Maloney'a

Jednym z wybitniejszych przedstawicieli obozu przepowiadającego inflację jest Mike Maloney. Od 2002 roku przedstawia swój punkt widzenia i prognozy na nadchodzące lata. W 2005 roku wydał książkę „Jak inwestować w złoto i srebro” i założył firmę zajmującą się sprzedażą metali szlachetnych GoldSilver.com. W swojej książce opisał dość prosty scenariusz rozwoju wypadków w USA, a co za tym idzie, również na całym świecie. Składa się na niego 5 kolejnych etapów. Pamiętajmy, że książkę wydano w 2005 roku, w czasie trwania I fazy, czyli inflacji. Był to czas, w którym po pęknięciu bańki na spółkach internetowych i po obniżeniu stóp procentowych, tani pieniądz spowodował znaczne podniesienie cen nieruchomości. Trwało to do około 2007 roku, gdy kredyty subprime przyznawane komu popadnie, przestały być spłacane.

Od tego czasu rozpoczęła się II faza kryzysu, przedstawiana przez Mike’a jako zagrożenie deflacją. Według niego, jest ona tylko „zagrożeniem”, gdyż jak wynika z wykresu podaży pieniądza z pierwszej części artykułu, ilość waluty w obiegu nieustannie rośnie. Maloney przewidział, że aby ratować sytuację, prezes FED-u Ben Bernanke wydrukuje ogromną ilość dolarów w celu dokapitalizowania największych banków i korporacji. Tak też się stało, a pieniądze z banków centralnych rozlały się po całym świecie.

W 2009 roku rozpoczęła się III faza, czyli stagflacja: wysoka inflacja aktywów z jednoczesnymi problemami gospodarczymi, degradującym się przemysłem i rynkiem pracy. Obecnie jesteśmy u kresu tego etapu, po którym zacznie się faza IV – realna deflacja.

W 2008 roku w miarę szybko udało się dodrukiem pieniędzy pokryć najpoważniejsze pęknięcia w systemie finansowym. Sukces został ogłoszony we wszystkich mainstreamowych mediach; problem jednak pozostał, mało tego – wyraźnie się powiększył. Dług dalej rośnie, a co gorsza rozpada się realna gospodarka, która wcześniej była w stanie go udźwignąć. Maloney prognozuje, że po kolejnym pęknięciu bańki, która urosła m.in. na śmieciowych obligacjach, banki centralne wraz z MFW ponownie spróbują uratować system finansowy.

Tym razem jednak, z powodu znacznie słabszego przemysłu i dużego bezrobocia, sam skup toksycznych aktywów, który uratował sytuację 7 lat temu, może nie wystarczyć. Strumień drukowanych pieniędzy, by przedłużyć agonię, popłynie więc do zwykłych obywateli. Polityka ta nie musi przyjąć formy bezpośredniej przez rozdawanie plików banknotów ludziom na ulicach. Proceder można zorganizować w bardziej subtelny sposób, np. przez znaczne obniżenie podatków z jednoczesnym podniesieniem wydatków rządowych i zwiększeniem zatrudnienia w sektorze publicznym. W ten sposób rozpocznie się V i ostatni etap, który przerodzi się w hiperinflację; zakończy się kryzys i powstanie nowy światowy systemem finansowy.


Podobieństwa i różnice między prognozami Maloney'a i Denta

Obaj panowie zgadzają się ze sobą praktycznie w każdym aspekcie. Trudno zresztą by było inaczej, skoro jesteśmy już mniej więcej za połową scenariusza Maloney'a, który jak do tej pory sprawdził się doskonale. Razem twierdzą, że nie da się wyjść z obecnego zadłużenia inaczej niż przez jego odpis. W przeszłości używano wysokiej inflacji, by zmniejszyć realne obciążenie długiem, w wyniku czego niszczono wartość waluty. Obecnie, długów jest tak dużo, że ogromnym problemem będzie obniżenie ich do akceptowalnego poziomu, z jednoczesnym zachowaniem przez społeczeństwo resztek wiary we władze i pieniądz.

Zobowiązania USA są denominowane w USD, tak więc inflacja zmniejszy obciążenia wynikające z wyemitowanych obligacji. USD jako waluta rezerwowa czerpie swoją wartość ze swojego międzynarodowego statusu, a nie z siły gospodarki Stanów. Sytuacja zatem będzie wyglądała inaczej w pozostałych krajach. Dług państw, który zaciągnięto w USD, będzie rósł z powodu dodruku walut lokalnych, gdyż te szybciej tracić będą na wartości.

Obydwaj ekonomiści, wbrew medialnej propagandzie, zgadzają się co do pogarszającej się sytuacji gospodarczej. Dent jednak ma większą wiarę w obecną moc przemysłu USA. Wynika ona z tego, że Harry posługuje się rządowymi wskaźnikami pomiaru inflacji czy bezrobocia, podczas gdy Mike po prostu w nie nie wierzy.

Łączy ich również przekonanie we wzrost wartości dolara, chociaż Mike uważa, że jest to tylko cisza przed burzą. Można zatem wnioskować, że szybkość rozwoju wypadków, jak i reakcja na nie urzędników państwowych, stanowi zasadniczą różnicę między prognozami Maloney'a i Denta. Harry słusznie uważa, że obecna bessa na surowcach przełoży się w końcu na pęknięcie bańki na śmieciowym długu korporacyjnym. W jego mniemaniu jednak, wielkość globalnego zadłużenia jest tak duża, że przekroczyła już możliwości banków centralnych. Rozwój wypadków na rynkach światowych ma przybrać taką prędkość i siłę, że żadna instytucja rządowa nie poradzi sobie ze skalą problemów, a góra obligacji i derywatów zawali się praktycznie bez kontroli. Po tych wydarzeniach, które zapoczątkują recesję i deflację na niespotykaną dotąd skalę, dojdzie do odpisu długów, a kryzys się skończy.

Maloney uważa, że nie będzie tak łatwo. W pewnym momencie, politycy i ekonomiści wystraszą się skalą problemów na tyle mocno, by wykonać ostatnie, desperackie ruchy. Z całą mocą największych banków centralnych i międzynarodowych instytucji finansowych, rozpoczną ostatnią próbę uratowania sytuacji. Bankierzy drastycznie zwiększą ilość drukowanych pieniędzy, by stymulować zanikający popyt na dobra i usługi, na które nie stać coraz większej części konsumentów. Już teraz mówi się, że „luzowanie ilościowe” pomaga, tylko jego skala jest zbyt mała.

Różnice w prognozach pociągają za sobą odmienne zapatrywania na kształt portfela inwestycyjnego. Dent przewiduje dalsze umacnianie się walut papierowych i to one, jego zdaniem, powinny stanowić trzon portfela, czyli tzw. „dry powder”. Termin ten mówi o takim dobraniu aktywów, które są łatwo zbywalne, a ich płynność porównywalna jest bezpośrednio do samej gotówki. Przewiduje on, że złoto spadnie do 300 USD za uncję, podążając za trendem spadkowym innych surowców. Oprócz tego, dramatyczny spadek cen akcji o 80-90% ma dać genialne możliwości zarobku, jeśli tylko uda się utrzymać dostatecznie duży zapas wolnych środków.


Złoto podczas dużej deflacji i hiperinflacji

Świetnym, bo jaskrawym przykładem tego, co dzieje się w państwie ogarniętym hiperinflacją, jest Republika Weimarska. Poniższy wykres obrazuje, co działo się z wartością waluty od 1918 roku. Skala wartości jest logarytmiczna, by sam wykres nie zamienił się w jedną pionową linię. Nadmienię również, że 1 złota marka była ekwiwalentem 0,36 grama złota.

Źródło: wikipedia.org

Ceny akcji w tamtych czasach, mimo iż biły rekordy, stawały się coraz mniej warte. Wszystko przez to, że denominowane były w walucie, która stawała się bezwartościowa. Taki sam los spotkał obligacje, a później nieruchomości. Jedyne co zyskiwało w stosunku do wszystkich innych aktywów – to artykuły spożywcze i rzeczy niezbędne do przeżycia, oraz złoto.

Złoto (oczywiście fizyczne) jest bardzo specyficznym aktywem. W przeciwieństwie do innych rzeczy, nie psuje się, nie jest związane umowami ani zobowiązaniami z innymi podmiotami, a jego wartość wynika z pracy i środków, które zostały włożone do jego uzyskania. Jak długo ludzie będą widzieli sens w wydobywaniu złota, tak długo metal ten będzie uważany za wartościowy.

W normalnych czasach złoto jest postrzegane przez większość inwestorów za jeden z wielu towarów. Dzisiaj, niewiele osób postrzega je jako prawdziwe zabezpieczenie wartości portfela. Jest to poniekąd usprawiedliwiony pogląd, w momencie gdy deflacja czy inflacja porusza się z niewielkimi wahaniami w przeciętnych zakresach. Wszystko jednak się zmienia, gdy rządy z najróżniejszych powodów zaczynają majstrować w polityce monetarnej.

Goldman Sachs upublicznił niedawno bardzo ciekawy wykres przedstawiający procentowy poziom inflacji w Niemczech na przestrzeni prawie 200 lat.

Źródło: triklopodia.gr

Widzimy, co stało się z walutą podczas I wojny światowej i kilka lat po niej, aż do apogeum w 1923 roku. Inflacja podskoczyła o 2 mld procent, banknoty walały się po ulicach, a nieruchomości można było kupić za pojedyncze złote monety. Przykład jest oczywiście ekstremalny, ale dzięki niemu widać kluczowe aspekty tego mechanizmu.

Kolejnym przypadkiem hiperinflacji wartym omówienia jest Zimbabwe. Aby na własne oczy zobaczyć spustoszenie, jakie dokonała hiperinflacja, kilku inwestorów pojechało do Afryki. Mieli tam okazję porozmawiać ze zwykłymi ludźmi i dowiedzieć się, czego nauczył ich kryzys i jakie wnioski z niego wyciągnęli. Z relacji obywateli Zimbabwe (będących po tak dramatycznych doświadczeniach) najbardziej zdziwiło ich to, że nikt nie wspomniał nic o złocie! Wiele osób mówiło, że następnym razem zabezpieczyłoby się, kupując paliwo, jedzenie, broń, itp. Nikt z nich nawet nie pomyślał o metalach szlachetnych. Oczywiście, bogatsza część społeczeństwa miała na ten temat inne zdanie. W momencie, gdy spostrzegli co się dzieje, przenieśli się za granicę – do bogatszych i stabilniejszych krajów Afryki czy Europy.

Na ile przykład z Zimbabwe przeniesie się na kraje Zachodu? Ciężko jest powiedzieć. Istnieją między nami duże różnice kulturowe i historyczne, jednak skala ogłupiania społeczeństwa keynesowską propagandą w ostatnich dekadach, na pewno nie przejdzie bez echa.

Cena złota podczas umiarkowanej deflacji spada. Jest to dość oczywiste, ponieważ waluta, w której jest denominowane, rośnie. Co dzieje się, gdy deflacja jest duża? Złoto fizyczne jako aktywo – niezależne i niepowiązane z niczyimi zobowiązaniami – będzie zabezpieczeniem przed ryzykiem bankructwa. Dent ma wyraźne opory przed odwoływaniem się do sytuacji sprzed 80 lat podczas wielkiego kryzysu w Stanach Zjednoczonych. Abyśmy mogli jednak sprawę wyjaśnić i należycie do niej podejść, trzeba odnieść się do historii.

Źródło: thesovereigninvestor.com

Jak widać, w najtrudniejszych latach wielkiego kryzysu cena złota wzrosła, pomimo szalejącej deflacji. Jak to możliwe? Przecież ceny dóbr w tym czasie spadały, tak więc cena złota powinna także spaść. Nic bardziej mylnego.

„Tylko złoto jest pieniądzem, wszystko inne to kredyt” J.P. Morgan

Podczas wielkiego kryzysu sprawdziły się słowa wypowiedziane 20 lat wcześniej przez Morgana, jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych bankierów na świecie. Kryzys faktycznie spowodował wzrost wartości pieniądza, tego prawdziwego. Można to bardzo łatwo wyjaśnić. Waluta jest kontrolowana przez rząd i to od jego polityki zależy jej stabilność. W czasach dużego strachu i niepewności każdy dmucha na zimne. Dlatego właśnie inwestorzy uciekają w aktywa najbezpieczniejsze, dające pewność i spokojny sen. Możemy zatem wnioskować, że cena złota rośnie przede wszystkim w niepewnych czasach oraz podczas silnych zawirowań politycznych i gospodarczych.

Przykłady historyczne i zdrowy rozsądek wskazuje zatem na to, że Dent myli się odnośnie cen metali szlachetnych. Dzisiaj, co prawda, sytuacja może się zmienić w wyniku szeroko zakrojonej kampanii demonizującej złoto jako barbarzyński relikt przeszłości, ale praktyka pokazuje co innego. Za każdym razem, gdy cena metali szlachetnych na Comexie czy LBMA (giełdy metali szlachetnych w Nowym Yorku i Londynie) spada, popyt na bulion pustoszy magazyny mennic. Jak na razie, do gry nie weszli duzi gracze, dysponujący ogromnym kapitałem; jednak wszystko może się zmienić, gdy rynek akcji i obligacji zacznie się rozpadać.


Jak zatem będzie?

Pozostaje pytanie: kto ma rację? Czy rację ma Dent, prognozując deflację? Czy też rację ma Maloney, przewidując hiperinflację? Uważam, że rację mają oboje. By lepiej wyjaśnić mój pogląd, wrócę do Maloney'a i do tego, co moim zdaniem pominął.

Mike nie uwzględnił faktu, że każda hiperinflacja kończy się deflacją. Powodem, dla którego deflacja pozostaje niezauważana, jest jej ozdrowieńczy wpływ na rynek. Gdy kończy się szaleńczy dodruk waluty, a ceny wracają do normalności w nowym systemie monetarnym, rolnicy, którzy wcześniej nie chcieli sprzedawać efektów swojej pracy za tracący na wartości papier, rzucają na rynek magazynowane dobra. Równocześnie, przedsiębiorstwa zaczynają ponownie działać na normalnych zasadach i zaopatrują gospodarkę. Wartość dóbr niższego rzędu (czyli podstawowych, niezbędnych do funkcjonowania) spada i przybiera zwyczajne poziomy.

Hiperinflacja nie jest zatem, jak się powszechnie uważa, ucieczką przed depresją i wynikającą z niej deflacją. Jest raczej czymś na kształt pauzy. Utrzymuje gospodarkę w stanie rozkładu, niepozwalającego uzdrowić sytuacji naturalnym mechanizmom deflacyjnym przez bankructwa, czyli oddłużenie populacji i sektora produkcyjnego. Deflacja i tak przyjdzie, dopełniając cykl; jednak po horrorach związanych ze śmiercią waluty, mało kto ją zauważy.

Innym powodem, dla którego uważam, że oboje mają rację, jest to, że świat na szczęście nie jest monolitem. Rządzą nim różne grupy, a te mają odmienne spojrzenie na rzeczywistość i sprzeczne interesy. Zatem, w zależności od kontynentu, kraju czy regionu, różni politycy i ekonomiści zaproponują inne rozwiązania. Część z nich zapewne będzie próbowało znaleźć wyjście z sytuacji poprzez dodruk waluty, a reszta po prostu spróbuje oddłużyć swoich obywateli, pozwalając, by zobowiązania zostały anulowane. Droga, którą obiorą rządzący, wiązać się będzie z reakcją na zachodzące zmiany klasy średniej i grupy najbogatszych obywateli.  

W dzisiejszych czasach nic nie jest normalne. Fundamenty gospodarcze wydają się nie odgrywać roli, ale to tylko pozory. W końcu, siły rynkowe przezwyciężą manipulacje, a wtedy zobaczymy, jakie rozwiązania wdrożą poszczególne kraje. Nie sposób uciec przed deflacją. Można ją tylko przerwać na pewien czas hiperinflacją, jednak to „lekarstwo” jest gorsze od choroby.

Maloney i Dent różnią się właściwie tylko w jednym punkcie, zawierającym się w pytaniu: co urodzi się w głowach polityków, gdy problemów nie da się już dłużej ignorować?

Zespół Independent Trader