Artykuł pierwotnie ukazał się na łamach magazynu I Love Crypto.

 

Rok 2017 należał niewątpliwie do kryptowalut – i nie chodzi wyłącznie o kurs bitcoina, który wzbudził zainteresowanie wśród tak wielu osób, ale o prawdziwy wysyp zarówno tokenów, jak i kolejnych walut, stanowiących alternatywę dla BTC.

Wiele osób za główny atut bitcoina uznaje jego z góry ograniczoną podaż. Nie da się go rozwodnić, niszcząc jego siłę nabywczą, tak jak banki centralne robią to z walutami narodowymi, którymi posługujemy się na co dzień – ale mało kto zdaje sobie sprawę, że liczba kryptowalut stanowiących alternatywę dla BTC jest nieskończona. Bitcoin co prawda jest pierwszą walutą i, póki co, najbardziej popularną, rzadko kiedy jednak pionier na danym rynku pozostawał liderem przez lata. Wystarczy sobie przypomnieć wyszukiwarki Altavista czy Yahoo lub chociażby w segmencie telekomunikacji komórkowej, Nokię. Bitcoin przykuł uwagę mas nie dlatego, że ludzie widzieli w nim alternatywę dla obecnego systemu monetarnego czy środka wymiany ułatwiającego dokonywanie transakcji, lecz dlatego, że jego cena gwałtownie wzrosła w roku 2017 z około tysiąca do prawie dwudziestu tysięcy USD, w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Zresztą to, co działo się przed rokiem, działo się już wcześniej kilkukrotnie.

 

Historia wzrostów


Z pierwszym gwałtownym wzrostem ceny BTC mieliśmy do czynienia w 2011 roku, kiedy to, po miesiącach bardzo powolnych wzrostów, cena eksplodowała z 5 do 30 USD w ciągu niecałych 30 dni! Chwilę później jednak cena się załamała, spadając niemalże do punku wyjścia, po czym na rynku przez kolejne półtora roku panował marazm.

W roku 2013 mieliśmy dwukrotnie do czynienia z bardzo gwałtownym wzrostem ceny, najpierw do 140 USD, a następnie, po korekcie o 70%, do 1150 USD.

Za każdym jednak razem schemat był ten sam: przez dłuższy czas cena powoli rosła, nagle na fali wzrostu zainteresowania inwestorów i relatywnie małej kapitalizacji dochodziło do jej eksplozji. Tym zmianom za każdym razem towarzyszyła gwałtowna zmiana nastawiania inwestorów do rynku kryptowalut. Na fali wzrostu ceny rósł optymizm i oczekiwanie jeszcze wyższych cen. Im bliżej byliśmy szczytu, tym więcej uczestników rynku widziało kolejne wzrosty - przy czym tuż przed załamaniem ceny brakowało osób trzeźwo myślących, mimo wcześniejszych pięciokrotnych czy nawet dziesięciokrotnych wzrostów.

Skąd bierze się taki mechanizm? Otóż im bardziej pozytywne „kolektywne myślenie” (wszyscy widzą tylko wzrosty) tym więcej osób już posiada dane aktywa. Nieważne, czy jest to BTC, złoto, akcje spółek technologicznych czy surowce. Skoro niemal każdy uważa, że ceny będą nadal rosły, to już jest na rynku, a tym samym brakuje kapitału osób mogących odkupić aktywa po jeszcze wyższej cenie. Działa to także w drugą stronę: im bardziej pesymistyczne nastawienie do danego składnika aktywów, tym większa szansa na wzrosty. Na rynku zostali bowiem Ci, którzy widzą wartość po bardzo silnych spadkach ceny.  Kupuj, gdy krew się leje”– mówi sławne przysłowie autorstwa Nathaniela Rotschilda, ojca bankowości centralnej.

To, co działo się w 2017 roku, jest pięknym odzwierciedleniem zmiany ceny BTC z 2011 oraz 2013 roku. Różnica polegała na tym, że z każdej kolejnej bessy na bessę cena bitcoina znajdowała się na dużo wyższym poziomie. Spadki, z jakimi mamy do czynienia w 2018 roku, nie powinny nikogo dziwić. Ostatecznie po osiągnięciu poprzednich 3 szczytów cena spadała o 80%, 70% i ponownie 80%. Dziś, patrząc z perspektywy cen z 2011 czy 2013 roku, zakup BTC nawet na szczycie nie był wcale złym pomysłem. Ile jednak osób, które zainwestowały oszczędności, kierując się najgłupszą możliwą maksymą „kupuję, bo rośnie”, było w stanie przetrwać spadki i spokojnie czekać na odbicie? Moim zdaniem niewiele.

 

Kiedy zainwestować?


Czy zatem, skoro wcześniejsze spadki przekraczały 70-80%, obecna cena znajduje się blisko dołka i możemy wybierać się na zakupy? Nikt tego nie wie, ale obserwując sentyment na rynku kryptowalut można śmiało założyć, że jesteśmy blisko dna. A sentyment nie jest zły – jest tragiczny. Pod koniec ostatniej hossy większości zakupów dokonywała „ulica”, czyli ludzie, którzy nigdy wcześniej nie inwestowali ani w akcje, ani w nieruchomości, ani też w metale szlachetne czy inne aktywa. Jednak wizja szybkiego wzbogacenia się na rosnącej cenie BTC wciągnęła ich w manię. Tego typu osoby, bez wiedzy czy doświadczenia, reagują bardzo emocjonalnie na każdą zmianę ceny. Rośnie – dokupuję, spada – sprzedam, nim stracę wszystko.

Emocje jednak, jak wiadomo, są najgorszym możliwym doradcą.

Mało się mówi o spustoszeniu, jakiego dokonała obecna bessa w krypto, będąca czymś zupełnie naturalnym. Ludzie potracili oszczędności życia, dając się wciągnąć w manię, podobnie jak wiele razy wcześniej. Mowa tu o spółkach internetowych w 2000 roku, rynku nieruchomości siedem lat później, inwestycjach w chińskie akcje w 2015 roku, kiedy to na szczycie bańki brokerzy otwierali 4 mln nowych kont tygodniowo! Po masowej utracie kapitału sentyment jest bardzo kiepski. Pierwszy raz jednak słyszę, żeby masowo powstawały linie wsparcia dla potencjalnych samobójców, którzy potracili kapitał, inwestując na rynku kryptowalut. Celowo piszę „kryptowalut”, gdyż zmiany, a konkretnie spadki na BTC, wcale nie były jakieś spektakularne. Inne kryptowaluty doświadczyły dużo większych spadków. Ethereum straciło prawie 95%, Litecoin - 93%, Dash - ponad 95%. Aby dokładnie oddać obraz sytuacji, trzeba otwarcie powiedzieć, że obecne ceny (stan na grudzień 2018), po tak gwałtownych spadkach znajdują sie na poziomach z połowy 2017 roku. Problem jednak polega na tym, że największa liczba osób dała się wciągnąć na rynek w ostatnich tygodniach hossy, kiedy to wiadomości finansowe zaczynały się od tego, o ile cena BTC czy ETH pobiła poprzedni rekord.

 

Kryptowaluty to nie tylko bitcoin


Warto pamiętać, że rynek kryptowalut to absolutnie nie tylko bitcoin. Obecnie mamy na rynku prawie 2000 kryptowalut oraz tokenów emitowanych przez spółki przeprowadzające ICO.

Liczba może być przytłaczająca, ale jeżeli przyjrzymy się szczegółom, to sytuacja wygląda już inaczej. Łączna kapitalizacja wszystkich BTC to około 60 mld USD. Dla porównania kapitalizacja projektu Ardor, który znajduje się w połowie pierwszej setki, to tylko około 50 mln USD, czyli 1/1000 BTC. Co więcej, dolna część tabeli (1000-1997) to tokeny o wartości pomijalnej. W tym miejscu wypada wyjaśnić, czym jest token. Otóż druga połowa 2017 roku należała do ICO, czyli Initial Coin Offering. Na fali zainteresowania kryptowalutami wiele firm postanowiło wyemitować własne tokeny i sprzedać je inwestorom za realne pieniądze. Ostatecznie, dlaczego nie wykorzystać fali sukcesu bitcoina i Ethereum? W ten właśnie sposób powstał pomysł ICO. Wystarczyło wystartować z pomysłem na biznes, ładnie go opakować, aby bez żadnych regulacji oraz ochrony inwestorów przeprowadzić ICO i zebrać w ten sposób grube miliony od naiwnych inwestorów. Statystyki „sukcesu” ICO, wynikające z braku ochrony inwestorów oraz ślepej wiary w wiecznie rosnące wyceny, są porażające.

Zaledwie kilka procent firm, które zebrały środki od inwestorów, rozwija się zgodnie z założeniami. Ponad 90% generuje straty, ale, co najważniejsze, w zależności od źródła około 80% projektów okazało się przekrętem.

Aby pokazać Wam skalę spadków cen tokenów, wybrałem kilka z nich zupełnie przypadkowo: Pascal Light – 98,3%, Gold Block – 98,5% United Crypto Community – 99,2%. Jak to możliwe? Mnie skala spadków nie dziwi. Dziwi mnie natomiast naiwność inwestorów rzucających się na nic niewarte projekty, stawiające sobie naiwne wręcz cele, z zespołami bez żadnego doświadczenia. Z takim rynkiem mieliśmy do czynienia właśnie na przełomie grudnia i stycznia. Nie można się więc dziwić, że teraz masowo powstają infolinie wsparcia.

Mam wrażenie, że po ostatniej manii, wszystko, co najgorsze na rynku kryptowalut, jest już za nami.

Należy również podkreślić fundamentalną różnicę między cenami kryptowalut a użytecznością technologii blockchain. Te pierwsze moim zdaniem słusznie porównuje się do spółek-wydmuszek z .com w nazwie, których ceny podczas bańki w 2000 roku biły wszelkie rekordy, aby później równie spektakularnie ogłosić bankructwo. To drugie – sama technologia blockchain - wydaje się być rewolucją na miarę internetu. Według mnie gwałtowne spadki cen zarówno kryptowalut, jak i tokenów są już za nami. Sentyment jest skrajnie negatywny. Co więcej, kryptowaluty zaprojektowane pierwotnie jako środek wymiany, a które stały się przedmiotem czystej spekulacji, wreszcie stają się powszechnie akceptowane na całym świecie. Przykładowo, w Australii umożliwiono już opłacanie rachunków za pośrednictwem kryptowalut. Kluby piłkarskie z Premiership zaczynają wykorzystywać kryptowaluty do wzajemnych rozliczeń. Cały system bankowy, obawiając się utraty lukratywnego biznesu, bardzo silnie angażuje się w wykorzystanie technologii blockchain. Wiele krajów także prowadzi prace nad stworzeniem własnych kryptowalut narodowych.

Sam trend zapoczątkowany przez ICO rozwija się w bardzo dobrym kierunku. Dawniej, gdy firma potrzebowała finansowania, mogła zaciągnąć kredyt, a jeżeli miała zabezpieczenia – wyemitować obligacje. Jeżeli była wystarczająco wiarygodna – mogła przeprowadzić IPO, czyli wyemitować akcje i wejść na giełdę, aby w ten sposób pozyskać środki na rozwój. Ostatnie rozwiązanie, ze względu na koszty i ogrom czynności formalnych, było niezwykle trudne i w praktyce ograniczone wyłącznie do największych firm. ICO z kolei poszło w drugą stronę – brak regulacji oraz jakiejkolwiek ochrony inwestorów w połączeniu z manią na rynku doprowadził do katastrofy.

Regulatorzy razem z przedsiębiorcami wyciągnęli jednak wnioski z tej spektakularnej porażki i opracowali nową formę, umożliwiającą pozyskanie kapitału na rozwój z rynku, ale z zachowaniem pełnej ochrony praw inwestorów. Mowa o ETO, czyli Equity Token Offering, w którym właściciel prosperującego biznesu oddaje inwestorom część udziałów oraz prawo do dywidendy w zamian za kapitał na rozwój. W tym przypadku nie ma dowolności w dysponowaniu kapitałem, jak miało to miejsce w przypadku ICO i, co ważne, inwestorzy mogą dochodzić swoich praw w sądzie. Forma przypomina IPO, czyli wprowadzenie spółki na giełdę. Sam proces jest jednak prostszy, szybszy i zdecydowanie tańszy. Legislatorzy w Polsce co prawda są jeszcze dość daleko w przygotowaniu prawa, ale niemiecki Bafin (odpowiednik polskiego KNF) czy estońscy legislatorzy mają już gotowe rozwiązania.

W Polsce do tej pory nie przygotowano jeszcze żadnego projektu opartego o zasady ETO, jednak na bazie prawa niemieckiego przygotowujemy obecnie projekt pozyskania środków poprzez ETO dla mojej kliniki neurochirurgicznej oraz dla polskiego producenta wódki premium. W obu przypadkach inwestorzy obejmą udziały w spółkach, które prowadzą dochodową działalność, otrzymują prawo do dywidendy, jak i możliwość późniejszego spieniężenia tokenów na co najmniej 3 giełdach kryptowalut, m.in. w Hong Kongu.

 

Podsumowanie


W przyszłym roku minie dekada od pojawienia się bitcoina. Do tej pory przeszliśmy przez cztery potężne fale wzrostów, po których dochodziło do spektakularnych krachów. BTC za każdym razem zdobywał większą popularność, wraz z którą rosła jego cena. To właśnie rosnąca cena sprawiła, że pojawiało się mnóstwo walut, z których wiele użytecznością bije na głowę BTC (chociażby pod względem liczby transakcji na sekundę). Póki co jednak zarówno bitcoin, jak i Ethereum (wykorzystywany do tworzenia smart kontraktów) zyskały największą popularność.

Pionierom rynku zazwyczaj trudno utrzymywać pozycję lidera przez lata, jednak za tą dwójką stoją najsilniejsze instytucje finansowe na świecie. Bank Rozrachunków Międzynarodowych (bank centralny dla banków centralnych), jak i Międzynarodowy Fundusz Walutowy planują wprowadzenie elektronicznej wersji SDR, czyli waluty używanej przez MFW. mSDR miałby być wymieniany m.in na BTC i ETH, co automatycznie wymusza wzrost popytu na obie waluty.

Sama idea jednej, ponadnarodowej waluty istnieje od ponad 4 dekad, lecz do tej pory SDR (Spacial Drawing Rights), czyli waluta emitowana przez MFW, była wykorzystywana wyłącznie do transakcji pomiędzy MFW a krajami desperacko potrzebującymi kapitału.

W przyszłości, zapewne po pęknięciu bańki długu rządowego, pojawią się rozwiązania zmierzające do zastąpienia walut krajowych ponadnarodowym SDR-em kontrolowanym przez bardzo wąską grupę elity finansowej.

Wprowadzenie mobilnej wersji SDR, która może być wykorzystywana na poziomie lokalnym, przyśpieszyłoby także eliminację gotówki umożliwiającą dalsze zwiększanie kontroli nad jednostką. Aby jednak taki projekt został przyjęty, musi być ściśle powiązany z czymś, co ludzie znają czy akceptują – czyli BTC oraz ETH. Kolejnym trendem, który zapewnia popyt na obie kryptowaluty, jest tokenizacja firm, aktywów, jak i osób fizycznych (tak, tego typu rozwiązania już istnieją).

Kolejnym trendem, jaki nam się wyraźnie rysuje, jest właśnie gwałtowny rozwój ETO. Na świecie mamy obecnie ponad 200 miliardów USD ulokowanych w funduszach kryptowalutowych. Na fali ogromnego odsetka upadłości projektów opartych o ICO, zarządzający funduszami szukają formy inwestycji, która zabezpiecza prawa inwestorów i tym samym podnosi bezpieczeństwo środków zgromadzonych w funduszach. W najbliższych miesiącach nie spodziewam się jednak spektakularnego wzrostu zainteresowania ani kryptowalutami, ani ETO, ze względu na fakt, iż ludzie, którzy stracili kapitał na tym rynku, muszą się otrząsnąć. Pamięć strat finansowych u przeciętnego człowieka zaciera się dopiero po dwóch latach.

Możliwości, jakie oferuje technologia blockchain, pozostaną jednak z nami i, moim zdaniem, ta rewolucja doprowadzi do co najmniej równie dużego skoku technologicznego, jak ten, z którym mieliśmy do czynienia podczas rozwoju internetu.

Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Od 1971 roku banki centralne całego świata mają monopol na nieskrępowany niczym dodruk waluty w zależności od potrzeb. Manipulacja zarówno podażą walut, jak i stopami procentowymi, umożliwiła ogromny transfer majątku z klasy średniej w ręce 1% najbogatszej części społeczeństwa, zazwyczaj ściśle powiązanego z sektorem finansowym.

Popularyzacja kryptowalut i (być może z czasem) odejście przez społeczeństwa od walut kontrolowanych przez banki centralne oznaczałyby utratę kontroli nad kurą znoszącą złote jajka. Moim zdaniem kartel bankowy w żadnym wypadku na to nie pozwoli. Najprawdopodobniej kolejny kryzys finansowy, naturalny czy sztucznie wywołany, zostanie wykorzystany jako uzasadnienie do pełnej regulacji rynku kryptowalut. Ani obecne kryptowaluty, ani nowopowstające nie zostaną zakazane, ale dokonywanie realnych transakcji finansowych będzie najprawdopodobniej prawnie ograniczone do walut emitowanych przez rządy poszczególnych krajów i ich banki centralne oraz kilku kryptowalut, które będą mogły być ściśle monitorowane.

Co więcej, uważam, że z czasem poszczególne rządy staną się zwolennikami kryptowalut, gdyż ich powszechne zastosowanie może ułatwić eliminację gotówki oraz zacieśnienie kontroli nad jednostką. Wszystko oczywiście w imię prania brudnych pieniędzy i walki z przestępczością.


Trader21