Prezes FED nareszcie szczerze o dodruku


Jerome Powell, prezes Rezerwy Federalnej, pojawił się w programie „60 minut” gdzie w szczery sposób odniósł się do bieżących działań amerykańskiego banku centralnego. Najlepiej będzie w tym miejscu przytoczyć krótką wymianę zdań między prowadzącym a prezesem FED.

Prowadzący: Można powiedzieć, że zalaliście system pieniędzmi?

Powell: Tak, można tak powiedzieć. Zrobiliśmy to.

Prowadzący: Skąd pochodzą te pieniądze? Drukujecie je?

Powell: Drukujemy je w postaci cyfrowej. Jako bank centralny mamy możliwość tworzyć pieniądze w wersji cyfrowej. Robimy to poprzez zakup bonów skarbowych czy obligacji. W ten sposób wzrasta podaż pieniądza.

Dla większości Czytelników drukowanie dolarów przez FED nie jest niczym nowym. Postanowiliśmy jednak zwrócić uwagę na te słowa, gdyż jest to pierwszy raz kiedy prezes Rezerwy Federalnej mówi wprost o dodruku. Poprzednicy Powella unikali tego typu stwierdzeń.

Prezesowi FEDu należy się pochwała za szczerość. Z naszej strony przyczepilibyśmy się tylko do jednej kwestii. Skoro mowa o dodruku, to należy podkreślać, że chodzi o walutę, a nie o pieniądz. Pieniądza nie da się ot tak dodrukować. Z kolei walutę - jak najbardziej. Efekt jest taki, że nie ma ani jednej waluty która istniała 500 lat temu i przetrwała aż do dziś. Każda z walut znikała z jakiegoś powodu:

1. Dany kraj tracił niepodległość, więc znikała waluta,

2. Jedna waluta była zastępowana nową w efekcie ustaleń politycznych (np. Euro zamiast walut krajów europejskich),

3. Waluta była dodrukowywana na taką skalę, że ostatecznie ludzie tracili do niej zaufanie.

Ostatni przypadek jest tym najbardziej typowym. Rządzący chętnie decydują się na psucie waluty, gdyż umożliwia im to zwiększenie wydatków. W ten sposób łatwiej jest utrzymać poparcie. Obecnie świetnym przykładem są Stany Zjednoczone, które jednocześnie prowadzą skup aktywów finansowych, jak i rozdają walutę obywatelom. W efekcie bilans FEDu wygląda tak:

Skoro więc globalna waluta rezerwowa jest psuta na taką skalę, to nie powinno nikogo dziwić, że notowania prawdziwego pieniądza jakim jest złoto, wyglądają tak:

 

Złudne bezpieczeństwo posiadaczy depozytów


Na stronie niemieckiego Bundesbanku pojawił się raport dotyczący skuteczności nadzoru nad bankami. Autorzy opracowania odnosili się do działań podjętych przez EBC w 2014 roku. Miały one na celu sprawdzenie bezpieczeństwa banków w strefie euro. Chodziło o tzw. „przegląd jakości aktywów” (AQR - asset quality review) posiadanych przez banki.

Na końcu opracowania autorzy stwierdzili, że tuż po ogłoszeniu przez EBC specjalnych testów, banki pozbywały się z bilansów najbardziej ryzykownych aktywów i zastępowały je bezpiecznymi. Z kolei po przeprowadzeniu „przeglądu jakości aktywów” przez EBC, banki komercyjne ponownie wracały do ryzykownych aktywów.

W opracowaniu wspomniano również, że tego typu testy byłyby skuteczne, gdyby banki komercyjne zostały zaskoczone przez regulatora. Tymczasem EBC ogłosił wszem i wobec, że zamierza sprawdzać jakość aktywów posiadanych przez banki.

Jest to kolejny przykład pokazujący, że tzw. stress-testy dają tylko iluzje bezpieczeństwa. W tym miejscu przypomina się przypadek Dexii. Bank ten przeszedł pozytywnie kilka stress-testów, by ogłosić bankructwo 2 tygodnie po ostatnim z nich.

 

Akcje w USA rekordowo drogie względem reszty świata


Na początek zaktualizowana grafika, która części z Was jest już dobrze znana. Pokazuje ona różnicę w wycenach akcji w USA w stosunku do innych państw rozwiniętych. Do tej pory mówiło się, że amerykańskie spółki są tak drogie w stosunku do innych giełd, jak na początku lat 70. Pora ten pogląd zweryfikować.

Prawda jest taka, że spółki z USA nigdy nie były tak drogie względem innych krajów rozwiniętych. Co więcej, tak duże różnice zawdzięczamy tak naprawdę kilku spółkom technologicznym (Apple, Microsoft, Netflix itd.), które utrzymują amerykańską giełdę na wysokich poziomach. Efekt jest taki, że Nasdaq (indeks spółek technologicznych) jako jedyny walczy o powrót do rekordowych poziomów z lutego.

Potężne wzrosty najpopularniejszych spółek w kwietniu i maju sprawiły również, że poziom optymizmu wokół nich dotarł do poziomów nienotowanych od 8 lat (dolna część grafiki).

Oczywiście wysoki poziom optymizm nigdy nie zwiastuje nic dobrego. Nie możemy jednak powiedzieć, że już w najbliższych dniach spółki technologiczne będą spadać. Powód jest prosty - na rynek pompowana jest zbyt duża ilość waluty, by dało się ot tak przewidzieć spadki.

 

Rynki wschodzące także idą w stronę dodruku


O skupowaniu polskich obligacji przez NBP wspominaliśmy juz w artykule „NBP drukuje złotówki.”. Warto jednak zauważyć, że trudna sytuacja na rynkach i w gospodarce sprawia, że również inne kraje rozwijające się wybierają podobne rozwiązania.

W przypadku Republiki Południowej Afryki oraz Filipin, banki centralne skupują dług rządowy na rynku wtórnym. Tym samym podbijają jego cenę i obniżają rentowność - kraj może zadłużać się po niższym koszcie. Bank centralny Indonezji robi to samo, ale już w momencie samej emisji obligacji.

Z kolei bank centralny Chile skupuje obligacje od banków. Na początku maja skalę zakupów szacowano na 8 mld dolarów. Wydaje się mało, ale w praktyce jest to 3% PKB tego kraju. Patrząc z tej perspektywy Chile należy do tych państw, które najmocniej wykorzystują dodruk.

Jeśli ktoś chciałby przekonać się jakie konsekwencje dodruk może przynieść krajom należącym do grupy emerging markets, powinien po prostu wrócić do podlinkowanego wyżej artykułu. My w tym miejscu chcemy skupić się wyłącznie na rynku walut. Wprowadzenie dodruku generalnie wpływa negatywnie na siłę danej waluty. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że drukują dosłownie wszyscy, to kapitał wybiera pewniejsze waluty (frank, dolar). Dlatego też spodziewamy się, że waluty krajów EM nie będą radzić sobie dobrze dopóki globalna gospodarka nie zacznie wstawać z kolan. Wyjątkiem może być sytuacja, kiedy ceny surowców odbiją szybciej niż wskaźniki makroekonomiczne. Wbrew pozorom jest to możliwe - ostatecznie poprzednią hossę surowce rozpoczęły miesiąc po ataku na WTC (październik 2001, mimo że bessa trwała do marca 2003).

Jednocześnie nie oznacza to, że należy pomijać rynki EM. W ich przypadku na nasz wynik z inwestycji wpływa nie tylko siła lokalnej waluty, ale też zachowanie samych akcji które często są dużo tańsze niż w USA.

 

Połowa osób w USA nie pracuje


Kolejne tygodnie zamrożenia gospodarki w USA przyniosły miliony nowych bezrobotnych. W zeszłym miesiącu wspominaliśmy o tym, że wzrost bezrobocia wynika nie tylko z problemów gospodarczych, ale także z niezwykle wysokich zasiłków. Wielu Amerykanom po prostu bardziej opłaca się być bezrobotnymi.

Oficjalnie w efekcie lockdownu na bezrobociu wylądowało 39 mln Amerykanów. Należy jednak pamiętać, że w Stanach Zjednoczonych stopa bezrobocia obliczana jest w bardzo kreatywny sposób. Przed koronawirusem aż 100 mln obywateli USA w ogóle nie było branych pod uwagę przy obliczaniu bezrobocia.

Dlatego analitycy Bank of America podeszli do tematu od drugiej strony. Ominęli wszystkie dziwne założenia, i porównali liczbę pracujących osób do ogółu populacji. Okazało się, że w kwietniu co drugi Amerykanin nie pracował! Oczywiście taka statystyka również nie oddaje odpowiednio rzeczywistości (bierze pod uwagę dosłownie wszystkich obywateli), ale dzięki niej jasno widzimy, że to słynne „3% bezrobocia” było jedną, wielką bzdurą.

Łatwo wyciągnąć kilka ważnych wniosków:

1. Oficjalne statystyki dot. Bezrobocia nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością,

2. Potężne pakiety „stymulacyjne” tak naprawdę w wielu przypadkach zaszkodzą odbudowie gospodarki,

3. W trakcie kilku tygodni dziesiątki milionów osób w USA zostanie uzależnione od pomocy państwa i to nie na miesiąc, tylko na lata.

Sprawa jest o tyle istotna dla Polski, że nasz rząd zapowiada podniesienie zasiłku dla bezrobotnych do 1300 zł brutto. W przypadku utraty pracy w efekcie epidemii, bezrobotny będzie mógł liczyć na kolejne 1200 zł brutto przez 3 miesiące. To łącznie daje nam 2500 zł, czyli w przybliżeniu tyle, co minimalne wynagrodzenie. To samo w sobie brzmi już niepokojąco, a dodajmy, że przecież wypłacanie takich dodatków nie musi zakończyć się po 3 miesiącach - wszystko zależy od polityków.

Jeszcze przed chwilą skupialiśmy się na Stanach Zjednoczonych i patrzyliśmy jak Amerykanie drukują na potęgę i rozdają na potęgę. Tymczasem w Polsce już dziś trwa dodruk NBP, a wysokie zasiłki za chwilę mogą stać się rzeczywistością. Różnica jest jednak zasadnicza - amerykańska waluta jest potrzebna na całym świecie, więc dodruk tak mocno w nią nie uderza. Z kolei polski złoty to waluta peryferyjna. Dlatego też naszym zdaniem, przynajmniej do momentu normalizacji sytuacji, lepiej trzymać się głównych walut takich jak dolar amerykański czy frank szwajcarski. O metalach szlachetnych nawet nie wspominamy - jeśli tylko ktoś dysponuje oszczędnościami rzędu kilkadziesiąt tysięcy złotych lub więcej, to wręcz powinien posiadać złoto lub srebro.


Independent Trader Team