W ostatnich miesiącach coraz silniej daje o sobie znać inflacja. Nie ma tygodnia, aby w sieci nie pojawiały się artykuły obrazujące jak bardzo rosną ceny. Niestety to dopiero początek. To co się dzieje w Polsce jest odzwierciedleniem tego co dzieje się na świecie. W planach instytucji, które kontrolują system monetarny jest dewaluacja zadłużenia, które narosło na przestrzeni ostatnich 4 dekad, a które w zależności od metodologii liczenia oscyluje na poziomie 300 - 350% PKB (dług rządowy, korporacyjny, osobisty).

Tak gigantycznego długu nie da się spłacić w normalny sposób. Można się go pozbyć lub go zmniejszyć wyłącznie na dwa sposoby. Pierwszym jest bezpośrednie bankructwo i krach deflacyjny, w trakcie którego wierzycieli puszcza się z torbami, ludzie tracą depozyty, wychodzą na ulicę i dochodzi go gwałtownej zmiany władzy. Metoda ta jest bardzo ryzykowna, gdyż w dobie Internetu ciężko jest kontrolować sytuację. Dużo prościej jest wywołać wysoką inflację przy jednoczesnym utrzymaniu stóp procentowych na skrajnie niskim poziomie. Ostatecznie 95% społeczeństwa nie potrafi połączyć wzrostu cen z polityką rządu czy banku centralnego.

W każdym razie polityka dodruku oraz skrajnie niskich stóp procentowych przynosi efekt w postaci systematycznego wzrostu cen i to już od 5 lat. To z czym mamy obecnie do czynienia nie dotyczy wyłącznie Polski lecz praktycznie większości krajów. Zobaczcie na inflację dla OECD (36 najbardziej uprzemysłowionych krajów) oraz dla Polski.

Trend jest niemalże identyczny.

Zmierzam do tego, że wzrost cen, z którym mamy do czynienia w Polsce nie jest odosobnionym zjawiskiem, lecz efektem polityki monetarnej koordynowanej na najwyższym szczeblu. Jakieś Wątpliwości? Zerknijcie sobie na wypowiedzi osób odpowiedzialnych za kształtowanie polityki monetarnej najważniejszego banku centralnego.

Swoją drogą zarówno w strefie Euro jak i w Polsce politycy czy bankierzy centralni od kilku lat wmawiali nam, że potrzebujemy wyższej inflacji. Ciężko o większe głupoty, ale cóż w takim świecie żyjemy. Smutna prawda jest taka, że zarówno NBP jak i polski rząd bardzo przyczyniły się swoimi działaniami do gwałtownego wzrostu cen i zubożenia klasy średniej.

W ciągu ostatniego roku inflacja CPI wzrosła z niecałych 2% do prawie 5%. Realny wzrost cen zapewne oscyluje w okolicy 7-8% a przyczyniły się do niego:

a) Wysoki wzrost gospodarczy. To akurat zasługa ciężko pracujących ludzi, nie rządzących. Gdy gospodarka szybko się rozwija, firmy gwałtownie zwiększają produkcję. Idzie za tym wzrost zatrudnienia. Przez ostatni rok mieliśmy typowy rynek pracownika, co wymusiło silny wzrost wynagrodzeń. Aby zrekompensować wyższe koszty, firmy podnosiły ceny produktów i usług.

b) Kolejnym czynnikiem, który wymusił wzrost wynagrodzeń był program 500 plus. Wzrost świadczeń socjalnych niezależnie od kraju czy uwarunkowań kulturowych sprawia, że spada ilość osób podejmujących pracę. Dotyczy to zwłaszcza osób o niższych kwalifikacjach, których wynagrodzenia są najbardziej zbliżone do środków otrzymywanych od państwa. W Polsce brak rąk do pracy najsilniej przełożył się na zbiór owoców czy warzyw, przekładając się bezpośrednio na wzrost ich cen.

c) Negatywne oprocentowanie lokat.
Polska za sprawą „specjalistów” z Rady Polityki Pieniężnej znalazła się w niechlubnym gronie krajów o najniższych rzeczywistych stopach procentowych. W sytuacji, w której trzymanie środków na lokatach jest pozbawione sensu, ludzie szukają miejsca gdzie mogliby ulokować ciężko zarobione pieniądze. Większa skłonność do wydawania - mniejsza skłonność do oszczędzania sprawia, że waluta szybciej krąży co przekłada się na ogólny wzrost cen. Pamiętajcie - inflacja jest wypadkową dwóch czynników: ilości waluty w obiegu oraz tempa w jakim zmienia ona właściciela.

d) Socjalistyczna polityka rządu oraz lekkomyślność RPP sprawiła, że na rynkach międzynarodowych zaczęło spadać zaufanie do polskiej waluty, w efekcie czego wzrósł kurs walut względem złotówki. Słaba waluta lokalna to z kolei wyższe koszty importu (m.in. energii) co znowu podbija inflację.

Inflacja rosła, osiągając poziomy nienotowane od dekady po czym w gospodarkę uderzyła pandemia, a raczej działania polityków. Ostatecznie czy wzrost śmiertelności o 0,6% w sytuacji, gdy 99% zmarłych cierpiało na inne bardzo poważne choroby uzasadnia zamknięcie miliarda osób w domach? W każdym razie dochodzimy do sytuacji, w której gospodarka zarówno Polska jak i globalna wpadną w recesję.


Jak dwumiesięczna kwarantanna przełoży się na inflację?

Odpowiedź nie nastraja pozytywnie. W każdym razie moim zdaniem będzie gorzej niż mogłoby się wydawać ale prześledźmy sytuacje punkt po punkcie:

a) Rekordowo niskie bezrobocie przypadło na październik 2019 roku po czym utrzymywało się na bardzo przyzwoitym poziomie. Gdy tylko wprowadzono kwarantannę przedsiębiorstwa zaczęły gwałtownie zwalniać pracowników. Jednocześnie, złożono rekordową ilość wniosków o zawieszenie działalności gospodarczej. Póki co mamy zbyt mało danych, aby szacować wzrost bezrobocia w Polsce, ale aby oddać powagę sytuacji posłużę się danymi z USA. Czemu zza oceanu pomyślicie? Jaki to ma sens? Otóż w USA mamy bardzo liberalny kodeks pracy. W porównaniu do Europy bardzo łatwo jest zatrudnić jak i zwolnić pracownika. Tym samym firmy mogą reagować dużo szybciej na ewentualne problemy. W ciągu pierwszych trzech tygodni zatrudnienie straciło 22 miliony osób. W kolejnym tygodniu doszło nam 4,5 miliona bezrobotnych. Aby dać Wam punkt odniesienia, na przestrzeni ostatnich 12 lat w USA utworzono 22 miliony miejsc pracy. Dokładnie tyle ile znikło teraz w ciągu zaledwie 3 tygodni. Rozumiecie powagę sytuacji? Ktoś pomyśli w Europie czy Polsce jest lepiej. Nie jest lepiej. Po prostu ze względu na bardziej sztywny kodeks pracy i większą ochronę pracowników zwolnienia zostaną bardziej rozłożone w czasie.

Nikt tak naprawdę nie wie czy bezrobocie wzrośnie w Polsce do 10% - 12% czy może 18%. Czas pokaże. Efekt będzie natomiast jeden - realny spadek wynagrodzeń. Celowo piszę realny, gdyż nominalnie być może w ciągu roku wzrosną wynagrodzenia lecz ich wzrost będzie na pewno dużo niższy od inflacji.

b) Nastroje i skłonność do wydawania.
Spadek wynagrodzeń oraz pogorszenie nastrojów wśród społeczeństwa sprawi, że ludzie dużo ostrożniej będą podchodzić do wydatków. Jeżeli jedna z dwóch dotychczas pracujących osób traci pracę lub obawia się jej utraty natychmiast odkłada się na czas nieokreślony zbędne wydatki. Rezygnuje się z wymiany samochodu czy z wyjazdu na wakacje. Remont mieszkania odkłada się na lepsze czasy. Wydatki ogranicza się do tych absolutnie koniecznych zwłaszcza, że ponad połowa Polaków nie ma oszczędności.

Ogólny wzrost pesymizmu przekłada się z kolei na:

- spadek popytu na towary i usługi co w dalszym stopniu pogłębia zapaść w gospodarce przez rośnie bezrobocie,
- drugim jest spadek tempa cyrkulacji waluty, a im wolniej krąży waluta w gospodarce tym niższa jest inflacja.

Wzrost bezrobocia jak i pogorszenie się sytuacji w gospodarce w krótkim terminie bez wątpienia przełoży się na spadek inflacji. A jak wpłyną pozostałe czynniki?

c) Zamknięcie gospodarki wpłynęło na przerwanie wielu łańcuchów dostaw nie tylko z Chin, ale praktycznie z całego świata. Z zakupu pewnych towarów czy usług możecie zrezygnować z innych nie. Ograniczenie podaży przy utrzymaniu popytu na niezmienionym poziomie przełoży się na wzrost cen. Przykładów jest co nie miara: od zamkniętych kopalń, firm wydobywczych po produkcję każdego rodzaju. Wczoraj Tyson Foods - gigant zajmujący się produkcją żywności ostrzegł, że załamują się łańcuchy produkcji jak i dostaw. Przełoży się na gwałtowny wzrost cen. Podobnych przykładów są setki, jeżeli nie tysiące.

d) Zastanówcie się skąd trafia żywność na Wasze stoły? Otóż mamy dwa kraje zwane „ogrodami Europy”. Jest to Hiszpania oraz Włochy - oba sparaliżowane kwarantanną. Co się dzieje w sytuacji, gdy ludzie siedzą w domach zamiast zajmować się uprawą warzyw czy owoców? Wiele z nich nie wyrasta. Wiele się psuje. Wpływa to na spadek produkcji. Jeżeli dołożycie do tego suszę w Polsce to nie ma innego scenariusza jak silny wzrost cen żywności czego początki już widzicie.

e) Co może zrobić rząd? Wszystko, aby utrzymać poparcie społeczne. Ostatecznie chodzi o jak najdłuższe utrzymanie się u władzy. Mimo załamania się wpływów do budżetu, wątpię aby ograniczono jakiekolwiek programy socjalne. Pieniądze się znajdą. Można przecież olać Konstytucję i zasilić budżet kasą z dodruku bezpośrednio z NBP. W tym momencie warto przypomnieć sobie, że jeszcze przed dekadą śmiano się z podobnych pomysłów autorstwa śp. Leppera. Skoro brakuje pieniędzy to wystarczy je dodrukować, co rozwiąże wszystkie problemy. Polityka monetarna dawniej stosowana wyłącznie przez dyktatorów trzeciego świata obecnie staje się standardem.

f) Jak widzieliście powyżej, Polska „wygrywa” wyścig w okradaniu oszczędzających. Ludzie zasiadający w RPP mają to jednak gdzieś i w imię walki z koronawirusem obniżono stopy do 0,5%, aby rzekomo stymulować gospodarkę. Dodruk, skup obligacji czy utrzymywanie zerowych stóp procentowych w Japonii przełożyło się na trzy stracone dekady. Tymczasem w jakiś magiczny sposób polskiej gospodarce ma to pomóc. „Tylko szaleńcy robią w kółko to samo, oczekując innych rezultatów” - Albert Einstein

Wykorzystując rekordowo niskie stopy oraz skup obligacji przez NBP polski rząd w imię walki z pandemią wtłoczy w gospodarkę bardzo dużą ilość nowej waluty zwiększając tym samym znacznie zadłużenie kraju. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Czy wywoła to jednak natychmiastowy wzrost inflacji?

Inflacja moim zdaniem będzie zmieniać się w 3 fazach.

Faza 1.

Załamanie gospodarcze spowoduje silny wzrost bezrobocia oraz drastyczne zubożenie społeczeństwa. Wywoła to silny spadek cen większości aktywów (nieruchomości, czynsze najemne, samochody, produkty luksusowe oraz ceny większości usług). Jednocześnie kwarantanna przełoży się na wzrost cen żywności, co najsilniej uderzy w osoby najgorzej zarabiające, które w ujęciu procentowym wydają większość zarobionych pieniędzy na dobra pierwszej potrzeby. Drastycznie wzrośnie zadłużenie jak i ilość waluty w obiegu. Jednocześnie spadnie tempo cyrkulacji waluty. Wypadkową będzie zapewne spadek inflacji.

Faza 2.

Po fali bankructw sytuacja zacznie się oczyszczać. Każda recesja przynosi wzrost innowacyjności i produktywności, co przekłada się na spadek cen. Z czasem zacznie rosnąć zatrudnienie, co poprawi sentyment i przełoży się na wzrost skłonności do wydawania. Pamiętajcie, w Fazie 1 drastycznie wzrosła ilość waluty w obiegu. Teraz powoli zaczyna rosnąć tempo cyrkulacji waluty. Wzrosną także ceny surowców i energii, co także przełoży się na ogólny wzrost cen. Tym samym inflacja zacznie objawiać się w niemalże każdym segmencie gospodarki. Jeżeli w Fazie 1 nie dojdzie do krachu na PLN to Rada Polityki Pieniężnej nadal będzie utrzymywać stopy procentowe blisko zera.

Faza 3.

Gospodarka po 3-4 latach ponownie zacznie rozwijać się w przyzwoitym tempie. Inflacji nie da się już jednak kontrolować. Waluty wpompowywanej przez lata w gospodarkę nie można tak po prostu ściągnąć z rynku. Jednocześnie tempo cyrkulacji złotówki drastycznie przyśpieszy gdyż wszyscy zobaczą jak szybko spada siła nabywcza pieniądza. Czy wzrost cen sięgnie 10% - 15% rocznie czy może więcej? Nie wiem. Z czasem zapewne RPP zaczynie podnosić stopy procentowe lecz nada będą one znacznie poniżej inflacji. Pamiętajcie, że celem nadrzędnym jest dewaluacja długu. Co dalej? Tego nikt nie wie. Wiem natomiast, że po krótkim okresie spadku inflacji (może nawet deflacji) w Fazie 1 czeka nas ponowny wzrost cen połączony z powolnym wzrostem gospodarczym. Myślę, że powinniśmy powoli przyzwyczajać się do sytuacji określonej stagflacją (niski wzrost gospodarczy połączony z wysoką inflacją). Na silne odrodzenie gospodarki bym nie liczył. Ostatecznie, w efekcie niskich stóp procentowych zbyt duża ilość kapitału jest bezpowrotnie marnowana. Teraz zapewne zastanawiacie się ile czasu potrwa spowolnienie? Tu możemy tylko spekulować, gdyż na chwilę obecną nie wiemy jeszcze jak silnego spustoszenia dokonała kwarantanna.

Pewnych analogii możemy szukać w poprzednim kryzysie. Niektóre kraje jak USA potrzebowały dwóch lat, aby wzrost PKB wrócił do poziomów sprzed bankructwa Lehmana. Innym zajęło to dłużej. Wiele krajów przytłoczonych ciężarem długu, socjału oraz biurokracji, jak chociażby Grecja nie podniosła się do dziś. Aby nie kończyć negatywnie, pamiętajcie że każdy kryzys przynosi okazje. Od nas tylko zależy czy będziemy w stanie je wykorzystać.


Trader21