Jak banki centralne reagują na rosnącą inflację?
 

Dzisiaj w mediach mówi się o tak zwanej ”Putinflacji” zwalając odpowiedzialność za wzrost cen na inwazję Rosji na Ukrainie. Tymczasem z rosnącą inflacją mieliśmy do czynienia już dużo wcześniej. 

Czynników za nią odpowiedzialnych jest naprawdę wiele. Na początku przyczyną była pandemia koronawirusa. Rządzący chcąc jej zapobiec zamknęli ludzi w domach. Przestały działać zakłady produkcyjne i transport. Tym samym zerwano łańcuchy dostaw i ograniczono podaż wielu produktów, jednocześnie doprowadzając wiele przedsiębiorstw na skraj bankructwa. Ich działania wstrząsnęły gospodarką do tego stopnia, że aby zapobiegać dalszym komplikacjom banki centralne zrobiły jedyną rzecz, którą umieją. Uruchomiły dodruk, zasypując świat tanią walutą. 

Inflacja po kilku miesiącach takich działań zaczęła nabierać rozpędu, a późniejsze wydarzenia tylko przyśpieszyły ten proces. W wyniku wojny wiele krajów podjęło kroki mające na celu przeciwdziałać rosyjskiej agresji i nałożyło na Rosjan sankcje, które okazały się być mieczem obosiecznym. Zerwano łańcuchy dostaw na żywność i gaz, a embarga na ropę naftową zwiększyły koszty transportu na całym świecie. 

W międzyczasie wciąż pojawiały się informacje zwiastujące dalszy wzrost inflacji, takie jak m.in. trwające w Chinach lockdowny bądź problemy z produkcją żywności na Ukrainie. 

W odpowiedzi na niekontrolowany wzrost cen banki centralne zaczęły zacieśniać politykę monetarną. Od początku roku na całym świecie miało miejsce ponad 120 podwyżek stóp procentowych, na co wskazuje poniższa grafika.  

 

Szczególnie interesujące są działania Banku Szwajcarii, który po raz pierwszy po 15 latach podwyższył stopy z -0,75% na -0,25% oraz EBC, który zapowiedział pierwsze podwyżki stóp już w przyszłym miesiącu. W planach tego banku centralnego jest podniesienie stóp procentowych z 0% na 0,25%. W odniesieniu do ponad 8% inflacji z jaką obecnie mamy do czynienia w Strefie Euro działania EBC wydają się być mocno spóźnione i niewystarczające. Jednak biorąc pod uwagę problemy krajów PIGS (Portugalia, Włochy, Grecja, Hiszpania), uważamy że EBC pomimo swoich zapowiedzi wstrzyma się z jakimikolwiek podwyżkami. Po podniesieniu stóp “eurobankruci” mieliby olbrzymi problem z obsługą swojego długu. Niewypłacalność takich krajów jak Włochy czy Hiszpania mogłaby ostatecznie doprowadzić do upadku Strefy Euro, której globaliści będą bronić za wszelką cenę. 

Oficjalnie główne banki mają w planach albo kolejne podwyżki, albo dopiero się za nie zabierają. Obserwując sytuację mamy poważne wątpliwości jak długo to zaostrzanie polityki pieniężnej będzie trwało. Coraz częściej pojawiają się informacje z gospodarek na całym świecie (m.in. Europa, USA, Polska), które zwiastują recesję, o czym pisaliśmy w artykule Bessa już  jest, recesja będzie za moment

Kiedy widmo recesji zacznie dotykać zwykłych obywateli, dla rządzących i bankierów będzie to informacja by wznowić dodruk. W końcu dla nich inflacja znacznie przekraczająca stopy procentowe jest na rękę, pozwala bowiem zdewaluować nadmierne zadłużenie większości gospodarek. 

 

"Losowe" wydarzenia przewidziane przez globalistów
 

Zdajemy sobie sprawę, że w kwestii teorii spiskowych ludzie są podzieleni, ale tak się składa, że to o czym będziemy pisali nie jest teorią i już dzieje się na naszych oczach. W ostatnim czasie dochodzi do wielu incydentów, których efektem jest coraz cięższa sytuacja na rynku surowców rolnych. 

Coraz częściej dochodzą do nas informacje o grasujących na świecie pożarach, które niszczą zbiory, pola, całe hodowle. Te pozornie nieistotne wydarzenia występują już tak często, że po zebraniu okazują się być wyjątkowo niepokojące. Tak się składa, że globaliści znowu to przewidzieli.

W 2015 roku doszło do symulacji o nazwie Food Chain Reaction, której celem było przewidzenie skutków rozprzestrzeniającego się na świecie głodu. Docelowym okresem wydarzeń miał być rok 2020, kiedy to m.in. w krajach Afryki dochodziłoby do zamieszek spowodowanych gwałtownym wzrostem cen surowców. 

Od tamtego czasu minęło 7 lat i właśnie widzimy jak ten scenariusz odgrywa się na naszych oczach. Od początku roku ceny surowców wzrosły niewspółmiernie na tle innych grup aktywów. Rośnie koszt upraw ze względu na drogie nawozy. Dwóch olbrzymich producentów żywności (Rosja i Ukraina) jest w stanie wojny. Chiny gromadzą zapasy na kilka lat w przód, a na Zachodzie dziwnym trafem dochodzi do pożarów. 

Wydaje się, że patrząc z szerszej perspektywy kilka spalonych plonów nie powinno mieć większego znaczenia i prawdopodobnie tak by było, gdyby nie skala zniszczeń, która jest na daną chwilę zaskakująca. Pełną listę znajdziecie tutaj. Prawie 100 „przypadkowych” pożarów od końca zeszłego roku.

W tym wszystkim najbardziej zaskakujący (bądź nie) jest fakt jak precyzyjne okazały się przewidywania i symulacje globalistów. W końcu aktualne problemy są w sporej mierze efektem wydarzeń losowych, czyli nie do przewidzenia. Mimo to globalistom udało się już kilka lat temu precyzyjnie zasymulować zarówno efekt pandemii, jak i niedoborów żywności. 

W tym wszystkim najbardziej zaskakujące są rozwiązania, które globaliści proponują w kontekście rosnących cen surowców rolnych bądź zmniejszenia emisji Co2. Według nich przeciętni ludzie powinni mniej jeść i mniej latać samolotami, a słowa te najczęściej padają z ust wyjątkowo otyłych osób, które na ostatnie spotkanie w Davos przyleciały swoimi prywatnymi odrzutowcami. 

 

Dlaczego spada zaufanie do mediów?
 

Ostatnio miała miejsce już 11 edycja badań nt. mediów, organizowanych przez Instytut Reutersa i Uniwersytet Oxforda. Ich celem jest zdobycie informacji z 46 krajów odnośnie podejścia obywateli do mediów. Pytania dotyczyły wiadomości rozpowszechnianych przez TV, radio, gazety oraz social media. 

Jednym z głównych spostrzeżeń badaczy było gwałtownie spadające zaufanie do mass mediów w prawie połowie badanych krajów. Ludzie coraz częściej uznają, że informacje w TV i gazetach są fałszywe i celowo wprowadzają ich w błąd. Jeszcze w 2017 roku 63% wszystkich badanych było żywnie zainteresowanych newsami z kraju i świata. W 2022 roku ta wartość spadła do 51%.

Szczególnie popularna opinia odnosi się do koronawirusa, ponieważ badani uważali informacje w tym temacie za jeszcze bardziej zakłamane, niż ma to miejsce w przypadku polityki. 

W Polsce zaledwie 19% badanych zgadzało się ze stwierdzeniem „Media informacyjne w moim kraju są przez większość czasu niezależne od nadmiernych wpływów politycznych lub rządowych”. Na poniższej grafice kolorem ciemnoniebieskim zaznaczono kraje, których zaufanie do mediów głównego nurtu jest wyjątkowo niskie.

 

W każdym razie, jeśli zastanawiają Was, jakie były plusy pandemii, to na pewno wśród nich możemy uwzględnić odchodzenie od mediów głównego nurtu w przyśpieszonym tempie. Ludzie zaczęli dostrzegać, że manipulacje w TV lub gazetach są na porządku dziennym, a rządzący za ich pomocą fundują nam pranie mózgu. 

Z perspektywy inwestora sprawa wygląda jeszcze inaczej. Aby podejmować świadome decyzje inwestycyjne musimy opierać się o obiektywne informacje i opinie. Niestety tutaj także w interesie tzw. “ekspertów rynku” jest namawianie odbiorców newsów do konkretnych zachowań. 

Zwróćcie uwagę, że gdy na rynku panuje hossa, wszystkie media trąbią o doskonałej sytuacji gospodarczej, gdy pojawia się widmo recesji, opinie zmieniają się o 180 stopni, a niemal wszystkie doniesienia mają negatywny wydźwięk. Dlatego opierając się wyłącznie na newsach wpisujemy się w owczy pęd, przez co znacznie łatwiej jest nami manipulować. 

 

Ile znaczą słowa bankierów?
 

Słowa bankierów centralnych zawsze należy przyjmować z pewną dozą niepewności bądź zwątpienia, a już szczególnie, kiedy poruszają wyjątkowo ważne tematy, jak np. recesja. 

Recesja, to sytuacja w gospodarce, kiedy to przez dwa kwartały z rzędu dochodzi do spadku PKB. Oficjalnie ogłoszenie recesji, wiąże się nierzadko z bessą na giełdzie, ze wzrostem bezrobocia oraz szeroko pojętym pogorszeniem jakości życia.

Jest to sytuacja nieprzyjemna dla każdego, dlatego rządzący starają się o niej informować z możliwie dużym opóźnieniem, nawet kiedy wszystkie wskaźniki świecą się na czerwono. Bardzo dobrym przykładem takiego działania jest Jerome Powell - aktualny prezes FED – który już po raz kolejny zmienił swoją narrację o 180 stopni na przestrzeni zaledwie kilku tygodni. Jeszcze na początku maja z pełnym przekonaniem zapewniał, że „nic w gospodarce nie wskazuje na to, że recesja jest blisko, lub że w ogóle do niej dojdzie”. Już wtedy wszystkie dane gospodarcze wskazywały jeden kierunek i gdyby informacje odnośnie inflacji pokrywały się z rzeczywistością, to perspektywa spowolnienia gospodarczego nie byłaby już możliwa do ukrycia. Wtedy tymi słowami udało mu się kupić kilka tygodni spokoju. Minęło trochę czasu i ludzie ponownie zaczęli zastanawiać się, czy FED na pewno sobie radzi i czy jednak kryzys nie czai się za rogiem. 

Zaledwie w zeszłą środę słowa Jerome Powella obrały nowy kierunek, ponieważ tym razem prezes FED powiedział, że „istnieje możliwość recesji, aczkolwiek nie jest to zamierzony efekt”. Powell mógłby się bronić, że minął ponad miesiąc między tymi dwoma wypowiedziami i nikt nie mógł przewidzieć takiego obrotu spraw. Prawda jest taka, że jednym z bardzo istotnych wskaźników (obserwowanych pilnie również przez FED), które w przeszłości wielokrotnie przewidziały recesję w USA, jest odwrócenie krzywej dochodowości (więcej na ten temat pisaliśmy w artykule z 2018 roku Jak przewidzieć recesję gospodarczą?). Zgodnie z tym wskaźnikiem FED powinien zacząć obawiać się recesji już w kwietniu i poinformować o tym fakcie opinię publiczną. Tymczasem jak zwykle bankierzy centralni schowali głowę w piasek, udając, że nic się nie dzieje. 

Jak w takim razie interpretować słowa Jerome Powella? Już za kilka dni zakończy się drugi kwartał bieżącego roku, a za kilka tygodni będziemy mieli dane gospodarcze, które jednoznacznie wskażą recesję. Dlatego aktualna rola prezesa banku centralnego jest prosta – w możliwie łagodny sposób musi zacząć przyzwyczajać rynki do nowej rzeczywistości. Szkoda, że zabrał się za to tak późno.  

 

Stany Zjednoczone stawiają na rodzimą produkcję uranu
 

Wraz z początkiem czerwca administracja Joe Bidena zaczęła wywierać presję na kongres, aby ten poparł plan zakupu wzbogaconego uranu bezpośrednio od krajowych producentów. Wartość tych zakupów miałaby wynosić 4,3 mld USD. Dla oddania skali, przy dzisiejszej cenie uranu na rynku spot (ok. 50 USD/lbs), pozwoliłoby to na zakup 86 milionów funtów tego surowca. Odpowiada to dwuletniemu zapotrzebowaniu przez wszystkie elektrownie atomowe w USA.  

Celem tego planu jest uniezależnienie Stanów Zjednoczonych od dostaw uranu z Rosji, która w 2020 roku odpowiadała za 16% uranu wykorzystywanego do zasilania amerykańskich reaktorów. Tymczasem aktualna produkcja uranu w USA jest tak niska, że EIA (Energy Information Administration) zdecydowała się pominąć jej wartość w statystykach za 2020 i 2021 rok. 

 

Widzimy zatem, że jeśli Amerykanie poważnie myślą o uniezależnieniu się od importowanego surowca, będą musieli postawić na znaczące zwiększenie krajowego wydobycia. Zakładając, że plan zostanie przyjęty przez kongres, zyskają na tym m.in. takie spółki jak Energy Fuels (UUUU) i Uranium Energy Corporation (UEC). 

 

Independent Trader Team