Od ponad 10 lat na świecie trwa wojna z gotówką. Według rządowej propagandy, chodzi o przeciwdziałanie praniu brudnych pieniędzy czy finansowaniu terroryzmu. Tymczasem, w największy skandal dotyczący prania brudnych pieniędzy dla meksykańskich karteli narkotykowych zamieszany był finansowy gigant HSBC, a cała ta sprawa została zamieciona pod dywan. Bank się do niczego formalnie nie przyznał. Zapłacił jednak sporą karę. Najważniejszy jest jednak fakt, że żaden z pracowników nie skończył na sali sądowej, o więzieniu nie wspominając.

Czy zatem eliminacja gotówki rzeczywiście ma uderzyć w przestępców? Oczywiście, że nie. Faktyczne cele tego działania są dwa:

Pierwszym – jest dalsze zwiększanie kontroli nad obywatelem, o czym pisałem przed rokiem w artykule „Atak na gotówkę = większa władza państwa i banków”.

Drugim celem – wydaje się być kontrolowana redukcja globalnego zadłużenia, w taki sposób, aby większość obywateli nie zorientowała się, że jest okradanych podatkiem inflacyjnym.

W skali globalnej dług całkowity przyrastał nam od lat siedemdziesiątych. Prawdziwego przyśpieszenia doznaliśmy jednak w 2001 roku, kiedy to na świecie zapanowała moda na teorię Keynesistów, wg. której w obliczu kryzysu rządy powinny zwiększyć wydatki, aby pobudzić gospodarkę. Skąd wziąć pieniądze na prace publiczne, skoro budżet świeci pustkami? Oczywiście, powinniśmy zwiększyć zadłużenie.

Łatwo dostępny kredyt oraz niskie stopy procentowe sprawiły, że rządy, korporacje oraz obywatele zwiększali zadłużenie dużo szybciej niż rosła gospodarka. Ostatecznie, doszliśmy do sytuacji, w której łączna wartość długu całkowitego (dług rządowy, korporacji oraz zadłużenie osobiste) sięgnęło 245% w relacji do PKB. Jest to absolutny rekord. Co więcej: to przyrost długu wspierał w dużej części wzrost gospodarczy na przestrzeni ostatnich 15 lat.

Obecnie jednak doszliśmy do takiego stanu, przy którym gospodarka nie może rozwijać się dalszym zwiększaniem zadłużenia. Przyrost długu nie generuje już bowiem wzrostu gospodarczego, gdyż skala zadłużenia i koszty z tym związane, tłumią jakikolwiek wzrost.

Instytucje, które kontrolują system monetarny, zdają sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia niż redukcja długu.

Długi od wieków były redukowane na dwa sposoby:

a) Bezpośrednie bankructwo. (To jest wyjątkowo niepopularne, gdyż niezadowolonych ludzi ciężko jest kontrolować).

b) Wyjście z długu metodą inflacyjną (Rozwiązanie dużo bardziej destruktywne dla gospodarki, rozłożone w czasie lecz preferowane ze względu na fakt, że większość populacji nie rozumie co się dzieje i kto za to odpowiada).

Wszystko wskazuje na fakt, iż rozwiązanie drugie zostanie zastosowane na masową skalę w najbliższych latach. Banki centralne na całym świecie obniżyły już praktycznie do zera stopy procentowe. EBC zwiększył ostatnio skalę dodruku, a dodatkowo coraz więcej wskazuje na fakt, że podwyżka stóp procentowych w USA była jednorazowym wydarzeniem i znacznie wzrosły szanse na obniżkę stóp oraz powrót do dodruku.

Praktycznie wszystkie kraje na świecie utrzymują deficyty budżetowe (rząd wydaje więcej niż zbiera z podatków). Różnicę w większości przypadków pokrywamy dodrukiem waluty.

Źródło: opracowanie własne.

Mamy zatem zerowe stopy procentowe. W przypadku UE, Szwajcarii, Danii, Szwecji oraz Japonii, stopy mają nawet wartości ujemne. Deficyty budżetowe finansujemy pośrednio dodrukiem. Banki centralne otwarcie mówią o konieczności wywołania inflacji. Jest to prawie idealne otoczenie, zmierzające do wywołania inflacji. Celowo napisałem „prawie” gdyż w mojej ocenie centralni planiści rodem z USSR posuną się o dwa kroki dalej.


Skala dodruku przyśpieszy na sile.

Obecnie, banki centralne są największym graczem na rynku obligacji. Wszystkie pieniądze z dodruku nie przedostają się jednak do rzeczywistej gospodarki. Część dodruku trafia do funduszy inwestycyjnych, które pozbywają się obligacji rządowych po sztucznie zawyżonych cenach. Na rynek trafia jednak waluta, którą finansujemy deficyt budżetowy, a w przypadku 10 największych gospodarek, waha się on od 0,5% do 10,3% PKB. Wyjątkiem są Niemcy, które w 2015 roku zanotowały nadwyżkę budżetową. W bieżącym roku jednak, efekt napływu emigrantów okaże się druzgocący dla Niemiec.

3- czy 4-procentowy dodruk, to jednak za mało, aby rozpętać dwucyfrową inflację. Żeby „pobudzić” gospodarkę, rządy najprawdopodobniej zaproponują kolejne programy stymulacyjne oraz obniżkę podatków, co doprowadzi do eksplozji deficytu. Ten oczywiście będzie sfinansowany dodrukiem, którego tempo będzie przyśpieszać, a wraz z nim inflacja.

Co bardziej pomysłowi politycy zamiast redukcji podatków mogą zaproponować bezpośrednie rozdawanie pieniędzy, o czym zresztą już się wspomina. Nieoficjalnie mówi się, że jeżeli działania EBC nie przełożą się na wzrost inflacji, to bank centralny może jednorazowo rozdać obywatelom po 1300 EUR. W pewnym momencie, mniej lub bardziej szalone pomysły banków centralnych, przełożą się na wysoką inflację.


A wtedy przyjdzie czas na realizację drugiej części planu – redukcję długów.

Przyjmijmy, że bankom centralnym uda się wywołać rzeczywistą 8-10% inflację, jednocześnie utrzymując zerowe lub negatywne stopy procentowe. Inflacja jest zatem znacznie wyższa niż oprocentowanie lokat czy obligacji.

Inwestowanie w dług jest absolutnie pozbawione sensu. Kontrolę udaje się jednak utrzymać, gdyż głównym nabywcą długu staje się bank centralny, dla którego ciągłość systemu jest dużo ważniejsza od zwrotu z inwestycji. Już dziś dzięki interwencyjnym zakupom banków centralnych wiele obligacji ma ujemne oprocentowanie (gwarancja straty). Przyśpieszając dodruk, możemy pogłębić skalę dysproporcji między oprocentowaniem długu a rzeczywistą inflacją – i co ważne – nadal utrzymać kontrolę nad systemem. Dzięki temu, dług może dewaluować nam się dużo szybciej niż będzie przyrastało nowe zadłużenie.

W sytuacji kiedy mamy negatywne stopy procentowe, trzymanie pieniędzy na kontach jest pozbawione sensu. Ostatecznie, bank zamiast wypłacać nam odsetki, każe płacić sobie za przechowanie naszych pieniędzy. Jeśli zwroty z lokat są bliskie zeru, to jeszcze pół biedy. Jeżeli jednak przeciętny Kowalski zobaczy, że bank obciąża za bardzo jego konto „negatywnym oprocentowaniem” to z dużym prawdopodobieństwem wyciągnie swoje oszczędności, a gotówkę zdeponuje w sejfie czy skrytce bankowej.

Przed negatywnym oprocentowaniem możemy schronić się w gotówce tak długo, dopóki możemy się nią posługiwać. Jeśli natomiast limity transakcji gotówkowych będą nadal obniżane, a banki ponadto będą nas słono kasować za wpłaty czy wypłaty, to społeczeństwo zaakceptuje negatywne oprocentowanie, gdyż w ostatecznym rozrachunku będzie to i tak tańsze niż posługiwanie się niemodną gotówką.

To może doprowadzić do sytuacji, kiedy to udział gotówki w obrocie będzie na tyle marginalny, że banki uniemożliwią wypłaty z konta większe niż kilka tys. PLN, co obecnie zresztą ma już miejsce w USA. Jeżeli chcesz podjąć większe środki z konta, to po pierwsze musisz się wyspowiadać, na co konkretnie potrzebujesz gotówki. Po drugie, bank ma kilka dni na jej wydanie. W Polsce, póki co wystarczy awizować wypłaty 2-3 dni wcześniej, ale niestety zmierzamy w tym samym kierunku co Stany Zjednoczone.

Eliminacja gotówki ma także inny cel. Jest nim zapobieganie „run’om” na banki. W przeszłości, wiele banków o fatalnej kondycji bankrutowało, gdy ludzie obawiając się problemów, wyciągali swoje depozyty. Nagły odpływ kapitału pogłębiał problemy banku i ostatecznie dochodziło do bankructwa. Na przykład, dwa lata temu w Bułgarii zamknięto na 30 dni wszystkie oddziały pewnego banku, gdyż nagle podjęto ogromną ilość depozytów. Doszło do tego wskutek plotki o rzekomym bankructwie banku, rozsianej przez portale społecznościowe. Eliminując z obiegu gotówkę, praktycznie eliminujemy ryzyko „run’u na banki”, ale co w takiej sytuacji powstrzyma je przed podejmowaniem jeszcze większego ryzyka?


Eliminacja gotówki oraz negatywne stopy procentowe.

Połączenie tych dwóch czynników jest niczym innym jak czystym podatkiem od kapitału.

W takim otoczeniu wiele osób, które wcześniej lokowało środki w lokatach, zdecyduje się powierzyć go funduszom inwestycyjnym, byleby tylko uciec przed opodatkowaniem. Jak wiadomo, 80% społeczeństwa to tzw. „ciułacze” którzy powinni trzymać pieniądze właśnie na lokatach, a nie bawić się w inwestorów. Efekt końcowy będzie taki, że poziom oszczędności dramatycznie spadnie i społeczeństwo stanie się bardziej uzależnione od pomocy rządu. Być może więc o to właśnie chodzi w ostatecznym rozrachunku.


Jednorazowe podatki nadzwyczajne.

Kolejnym, bardzo poważnym zagrożeniem wynikającym z eliminacji gotówki, jest oddanie resztek suwerenności osobistej w ręce państwa. Polski rząd pokazał dwa lata temu, że jeżeli brakuje mu pieniędzy, to lekką ręką sięga po nasz kapitał. Co dziwne, kradzież 153 mld PLN z kont OFE przeszła zupełnie bez oporu, co doskonale obrazuje poziom kontroli nad masami.

Co, jeśli mimo dodruku, zerowych stóp oraz innych zabiegów, rząd danego kraju będzie nagle potrzebował zastrzyku kapitału? Co w takiej sytuacji stoi na przeszkodzie, aby „jednorazowo” uszczypnąć 10% wszystkich depozytów? – tłumacząc to małym „podatkiem solidarnościowym” w imię ratowania państwa.

Co, jeśli nadmiernie zalewarowany bank, stojący na krawędzi bankructwa, przejmie 30% naszych depozytów? Gotówki przecież nie wyciągniemy, bo ją nam wyeliminowali. Przecież procedurę „Bail-in” pozwalającą na takie ruchy, także wprowadzono z jakiejś przyczyny.


Podsumowanie

Polityka prowadzona przez banki centralne krajów rozwiniętych ewidentnie wskazuje, że ludzie stojący za systemem, próbują z pomocą inflacji zdewaluować wartość długów zakumulowanych przez ostatnie 4 dekady. Ostatecznie, dług jest problemem głównie krajów rozwiniętych. W krajach rozwijających się jest on na znacznie niższych poziomach – i co najważniejsze – jest on trzymany w ryzach wyższymi stopami procentowymi. Co prawda, po 2008 roku jego wartość znacznie wzrosła, ale nadal mówimy tu o innej skali niż w krajach rozwiniętych.

Źródło: estrategiastendencias.blogspot.com

Dodruk, który leży u podstaw inflacyjnego wyjścia z długu, realizowany jest pod ścisłą kontrolą Banku Rozrachunków Międzynarodowych. Przez pewien czas bank centralny danego kraju zwiększa podaż waluty, po czym redukuje dodruk, a jego miejsce zajmuje inny bank. W 2008 roku dodruk rozpoczął się od FED, którego miejsce przejął Bank Japonii, a następnie Szwajcarski Bank Centralny. Dziś, walutę najszybciej niszczy Europejski Bank Centralny. Podaż walut zwiększana jest w taki sposób, aby kurs żadnej waluty nie odstawał od pozostałych. Redukuje się w ten sposób ryzyko utraty zaufania do waluty danego kraju, nagłego wystąpienia hiperinflacji i utraty kontroli nad systemem.

Jeżeli tendencja ta nabierze tempa, to w pewnym momencie wartość długu może kurczyć się nawet o 7-10% rocznie. Dług jednak nie wyparowuje i jest spłacany ukrytym podatkiem inflacyjnym. Innymi słowy: państwo tworzy warunki do tego, by dłużników spłacano pieniędzmi osób posiadających oszczędności. Niestety, wraz ze spadkiem poziomu oszczędności, kurczy się klasa średnia, dochodzi do zubożenia społeczeństwa i uzależnienia od państwa.

Doskonałym przykładem, że dodruk nie działa, jest Japonia i stracone 3 dekady. Bardziej aktualny przykład – to Stany Zjednoczone, gdzie w efekcie ukrytej inflacji zadłużenie całkowite spadło z 374% w 2008 roku do 348% obecnie. Wraz z redukcją długu spadł udział osób czynnych zawodowo (wzrosło bezrobocie), spadło średnie wynagrodzenie, tempo cyrkulacji pieniądza czy odsetek osób posiadających nieruchomość. Jak widać, inflacyjna redukcja długów pociąga za sobą mnóstwo negatywnych konsekwencji.

Czas pokaże czy mam rację, ale ostatnie wystąpienie Janet Yellen sugeruje, że w ciągu najbliższych 6 miesięcy FED ponownie obniży stopy procentowe i z dużym prawdopodobieństwem rozpocznie dodruk. Efektem będzie wyższa inflacja, nad którą coraz ciężej będzie utrzymać kontrolę, zawłaszcza że dolar traci status waluty rezerwowej. Inflacja dolarowa nie ogranicza się jednak wyłącznie do USA, lecz dotyczy całego globu. Ostatecznie, większość dolarów trzymana jest w rezerwach prawie wszystkich krajów. Efektem końcowym będzie najprawdopodobniej destruktywna stagflacja, czyli połączenie wysokiej inflacji z ciężką recesją.

Aby nie kończyć tego artykułu negatywnie, warto zaznaczyć, że skutki redukcji długu nie dotkną wszystkich krajów w jednakowy sposób. Konsekwencje będą oczywiście bardziej dotkliwe tam, gdzie zadłużenie jest na wyższym poziomie. Część krajów rozwijających się może przez kolejną dekadę rozwijać się fantastycznie, mimo że kraje rozwinięte będą się pogrążać i zmagać z problemami.

Zastanawiając się zatem, gdzie ulokować nasz kapitał, szukajmy miejsc o niskim długu oraz przyzwoitej demografii. Na koniec dołączam tabelę, prezentującą całkowity poziom zadłużenia z podziałem na kraje rozwinięte i rozwijające się. Jak widać, Polska na tle konkurentów nie wypada najgorzej.

Źródło: libremercado.com ​

 

Trader21