Obligacje rządowe przez lata były synonimem bezpieczeństwa. Gdy rząd potrzebował gotówki emitował kwity dłużne, które chętnie skupowały fundusze emerytalne czy zwykli inwestorzy, dla których zabezpieczenie kapitału było ważniejsze od wysokich zysków.

Przez lata obligacje rządowe były odwrotnie skorelowane z rynkami akcji. Gdy gospodarka była w fazie rozkwitu kapitał przemieszczał się do bardziej ryzykowanych akcji. Firmy generowały wyższe zyski, ceny akcji rosły, co zawsze działało jak magnes na inwestorów. Ostatecznie akcje stawały się drogie, inwestorzy ewakuowali się do bezpiecznych obligacji, co z kolei inicjowało krach na rynkach akcji i hossę w obligacjach.

Generalnie, gdy rosły ceny akcji, to spadały ceny obligacji i odwrotnie. W 2008 roku wszystko się zmieniło. Banki centralne aby ratować system, którego są nieodłączną częścią zaczęły zwiększać podaż waluty jak szalone. Niektórzy twierdzą, iż mamy wojny walutowe, podczas których jeden kraj stara się osłabić walutę silniej niż konkurenci, dzięki czemu zdobywa przewagę eksportową. Ja jednak uważam, że dodruk jest procesem skoordynowanym na poziomie banków centralnych, a jego głównym celem jest wykreowanie sztucznego popytu na dług zbankrutowanych krajów, dzięki czemu udaje się odwlec upadek obecnego systemu monetarnego.

Rok 2008 obnażył ogromny problem współczesnego systemu, czyli nadmierne zadłużenie na poziomie: rządowym, korporacyjnym oraz osobistym. Jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji było przeprowadzenie częściowego bankructwa. Inwestorzy, którzy bezmyślnie kupowali dług bankrutów ponieśliby druzgocące straty. Wiele firm całkiem zniknęłoby z rynku, podobnie jak Lehman Brothers, a ich miejsce zajęłyby firmy zarządzane dużo ostrożniej.

Z drugiej strony, dług wielu krajów zostałby zredukowany do poziomów, przy których gospodarka zaczęłaby się ponownie rozwijać a pozostała część długu mogłaby być uczciwie spłacona.

Konieczne rozwiązania niestety nie są popularne. Aby rozwiązać problem długu pozwolono zadłużonym krajom zadłużyć się jeszcze bardziej. Aby stworzyć wrażenie, że dług nie jest już dłużej problemem obniżono stopy procentowe w zasadzie do zera. Jednocześnie banki centralne „dodrukowały” ogromne ilości walut, za które skupowały dług rządowy. 

Banki centralne, które dawniej miały pilnować stabilizacji systemu monetarnego przeistoczyły się w ostatecznych kupców długu rządowego, przy okazji utrzymując zerowe stopy procentowe. W takim otoczeniu nie należy się dziwić, że rządzący ani myślą o prawdziwych reformach rozwiązujących problem permanentnych deficytów i rosnącego zadłużenia.

Prawdziwym majstersztykiem okazało się jednak przekonanie inwestorów, że banki centralne będą dbać o to by oprocentowanie długu rządowego nigdy nie wzrosło. Inwestorzy uwierzyli, że interwencje są na tyle skuteczne, że kupno obligacji rządowych jest pozbawione ryzyka.

Inwestorzy kupowali obligacje nie tyle po to by po roku zainkasować 2 - 3% odsetek, lecz aby odsprzedać je po wyższej cenie. Ostatecznie, jeżeli spada rentowność obligacji, ich cena rośnie. Tradycyjne inwestowanie w bezpieczne obligacje dla kilku procent odsetek przeistoczyło się w czystą spekulację, w której główną siłą napędową były oczekiwania co do dalszej efektywności banków centralnych.

Eldorado skończyło się w lutym tego roku. Rentowność 10-letnich obligacji zbankrutowanej Hiszpanii spadła do 1,1% rocznie. Aby uzmysłowić sobie o czym mówimy zastanówmy się czy pożyczylibyśmy bankrutowi nasz kapitał tylko po to aby w perspektywie 10 kolejnych lat zarobić łącznie 12 % odsetek? Rentowność długu Niemiec spadła do 0,1% rocznie. Szwajcarzy kazali sobie wręcz płacić za możliwość ulokowania kapitału w rządowych obligacjach.

Doszliśmy do sytuacji, w której obligacje przestały płacić cokolwiek. Potencjał do dalszego spadku rentowności, a tym samym wzrostu ceny się wyczerpał. Banki centralne desperacko próbowały nas przekonać, że wejdziemy w erę negatywnych stóp procentowych, ale było to działanie skazane na porażkę.

Jaki jest sens trzymać kapitał w obligacjach, które nie dość, że nic nie płacą (negatywne oprocentowanie), ale dodatkowo narażamy się na bankructwo emitenta? Dużo bezpieczniej było by po prostu przetrzymać kapitał w gotówce.

Luty 2015 roku, w mojej ocenie, był punktem zwrotnym. Od tego czasu kapitał systematycznie ucieka z napompowanego do granic możliwości rynku obligacji. Rentowność długu w całej Europie rośnie w zastraszającym tempie i to mimo podatkowego popytu w wysokości 60 mld euro jaki generuje Europejski Bank Centralny. Na wykresie poniżej widzicie co się dzieje z rentownością obligacji. 

Rentowność niemieckich obligacji wzrosła w ciągu 4 miesięcy dziesięciokrotnie z 0,1% do 0,85% obecnie. Japonii z 0,2% do 0,5% obecnie. Francji z 0,35% do 1,2%, Hiszpanii z 1,2% do 2,2%. Jak na tak krótki okres możemy wprost powiedzieć, że nastąpił prawdziwy krach na rynku długu.

Generalnie w całym zachodnim, zbankrutowanym świecie następuje ogromna ucieczka kapitału z rynku obligacji. Nawet w USA, gdzie w efekcie zmian legislacyjnych płynie ogromny kapitał z Japonii rentowność obligacji wzrosła z 1,65% do 2,4 % w ciągu zaledwie 4 miesięcy.

Dla inwestorów w „bezpieczne obligacje” ostatni kwartał przyniósł już 10% stratę a na tym nie koniec. Nadal jesteśmy na poziomach, przy których dług rządowy jest ogromnie przeszacowany. Jeszcze 3 lata temu rentowność długu Włoch, Portugalii czy Hiszpanii oscylowała na poziomach 5-6%. Dziś jesteśmy 70% niżej. Potencjał do wzrostu rentowności, a tym samym do dalszego spadku ceny jest ogromny i doskonale zdają sobie z tego sprawę zarządzający największymi funduszami inwestycyjnymi.


Prawdziwe źródło problemów.

Rosnąca rentowność obligacji na całym świecie to nie tylko rosnący koszt obsługi zadłużenia. Ten problem jest istotny, ale najważniejsza sprawa jest często pomijana.

Obligacje rządowe stanowią dziś większość zabezpieczenia na rynkach derywatów, czyli instrumentów pochodnych. Szacunkowa wartość wszystkich derywatów różni się w zależności od tego kto publikuje dane. Najbardziej konserwatywne szacunki podaje Bank Rozrachunków Międzynarodowych (BIS), wg których globalna wartość rynku derywatów wynosi 630 bln USD. Jest to mniej więcej tyle, co 8-letni globalny PKB.

Jeszcze raz to powtórzę. Wartość wszystkich derywatów, wg najbardziej ostrożnych szacunków, odpowiada wartości wszystkich dóbr i usług wytworzonych na świecie w przeciągu 8 lat! Głównym problemem jest to, że większość kontraktów jest silnie zalewarowana, a zabezpieczenie stanowią obligacje rządowe, których wartość zaczyna topnieć.

Jeżeli ceny obligacji dalej będą spadać, to w systemie bankowym szybko może dojść do utraty wzajemnego zaufania i powtórki z 2008 roku, ale na nieporównywalnie większą skalę. Tym razem nie zbankrutuje jeden bank, lecz co najmniej kilka większych instytucji finansowych. Sam Deutsche Bank ma ekspozycję na derywaty porównywalną z globalnym PKB.  Część banków zapewne wyratuje się pieniędzmi klientów, na co pozwalają zmiany w ustawodawstwie określane jako Bail-in.

Wielu inwestorów zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Wyceny długu rządowego, jak i akcji są na ekstremalnie wysokich poziomach. Najdłuższa od 80 lat hossa na obu rynkach utrzymuje się wyłącznie dzięki interwencjom banków centralnych oraz historycznie niskim stopom procentowym.

W przeszłości zarówno zwiększenie podaży waluty, jak i obniżka stóp procentowych były narzędziami stosowanymi wyłącznie krótkoterminowo aby złagodzić przebieg bessy. Dziś banki centralne praktycznie wykorzystały wszystkie możliwości działania.

Od ostatniego krachu cztery największe banki centralne zwiększyły bazę monetarną z 4 do 11 bln USD obecnie. 

W sytuacji, w której już mamy zerowe stopy procentowe, a próby wprowadzenia stóp negatywnych okazały się porażką, jedyne co zostaje bankom centralnym to dalszy dodruk waluty. Za nowo kreowane dolary, euro czy jeny banki centralne będą zapewne próbowały skupować dług aby spowalniać wzrost jego rentowności.

Problemem jest natomiast skala długu. Cztery największe banki centralne świata dodrukowały 7 bln USD w ciągu 7 lat. Skumulowana wartość długu USA, strefy euro, Wielkiej Brytanii oraz Japonii wynosi ok 42 bln USD. Mowa wyłącznie o długu rządowym.  Banki centralne nie mają już wystarczających możliwości aby wykreować wystarczający popyt a przy okazji nie zniszczyć doszczętnie wartości pieniądza.

W mojej ocenie obecna sytuacja jest podbramkowa. Być może na przestrzeni kilku miesięcy usłyszymy, iż ostatecznym kupcem długu zostanie zreformowany MFW i przy pomocy nowokreowanych SDR’ów część długu denominowanego w lokalnych walutach zostanie przeniesiona do bilansów funduszu tylko po to, by znowu kupić trochę czasu i przekonać społeczeństwo, że wszystko jest w porządku.

Czy tego typu rozwiązania mogę odwlec krach i reset długów? Nie jestem do końca przekonany. Z jednej strony mamy banki centralne. Z drugiej siły rynkowe, które ostatecznie zawsze zwyciężały. Pytanie czy tym razem uda się ponownie kupić trochę czasu i poprzez inflację pozbyć się części długu, czy może zmierzamy w kierunku kontrolowanego resetu długu ze wszystkimi tego bolesnymi, lecz koniecznymi konsekwencjami?

Wnioski, jakie samoczynnie się nasuwają, to omijanie długu rządowego z daleka. Aczkolwiek obecna sytuacja teoretycznie stwarza możliwości związane z shortowaniem obligacji.  Mamy ogromny potencjał do spadku ich ceny (wzrost rentowności lub bankructwo emitenta), zaś potencjał do wzrostu ceny (spadku rentowności) jest bardzo ograniczony.

Teoria teorią, ale na grze przeciwko bankom centralnym wielu straciło kapitał. Banki centralne oraz powiązane z nimi banki komercyjne już wielokrotnie dowodziły, że są w stanie manipulować rynkami oraz przekłamywać prawa podaży i popytu.

Czy i tym razem będzie podobnie? Być może, mimo ogromnego odpływu kapitału z rynku długu rentowność obligacji uda się utrzymać w ryzach przy pomocy derywatów. Może zastosowane zostaną inne narzędzia.

Generalnie jednak wiele czynników wskazuje na to, iż reset zaczął się w lutym a po wakacjach dostrzeżemy tego pierwsze konsekwencje. W takim otoczeniu bezpieczeństwo kapitału powinno absolutnie dominować nad krótkoterminowymi zyskami. Zapomnijcie o nowinkach odnośnie kolejnego bankructwa czy porozumienia w sprawie Grecji i zamiast tego skupcie się na rentowności obligacji krajów strefy euro, USA czy Japonii. Rynek długu może być najlepszym barometrem zmian w systemie.

Trader21