Na blogu wielokrotnie prezentowaliśmy statystyki pokazujące, że indywidualni inwestorzy wypadają dość blado na tle chociażby głównego indeksu rynkowego. W długim terminie ich zyski wynoszą niewiele ponad 2% rocznie. Jedną z przyczyn takiej sytuacji jest m.in. przecenianie własnych umiejętności.

Ten problem nie pojawia się wyłącznie wśród inwestorów. Przesadna pewność siebie dotyczy ogółu społeczeństwa. Na przykład 82% osób z prawem jazdy uważa, że są ponadprzeciętnymi kierowcami (co jest oczywiście matematycznie niemożliwe).

Wysoka samoocena nie jest jednak problemem wyłącznie przy zmianach w portfelu, ale także przy jego budowaniu. Widać to, zwłaszcza kiedy inwestor ma dość skromny budżet, a mimo to stara się mocno zdywersyfikować portfel. Za samo dążenie do dywersyfikacji należy się pochwała, ale nie można zapominać, że przy bardzo małych inwestycjach rośnie znaczenie prowizji brokera. Wyjaśnię to na przykładzie.

Załóżmy, że dysponujecie budżetem 20 000 USD, a jednocześnie chcecie, aby opierał się on na 20 aktywach. Średnio przypada po 1000 USD na jedno aktywo. Nie każdy zakup będzie jednak taki sam, załóżmy, że największa kwota przypadająca na jedną grupę aktywów będzie wynosić 1500 USD, a najmniejsza – 750 USD. Z kolei prowizja u brokera wynosi 10 USD, czyli łącznie za zakup i sprzedaż płacimy 20 USD.

20/750 = 2,66%

Okazuje się, że w przypadku najmniejszej pozycji w portfelu musimy wypracować 2,66% zysku, aby pokryć koszty prowizji i wyjść na zero. Niestety wielu inwestorów całkowicie ignoruje wpływ prowizji na wynik w takich sytuacjach. Nie potrafią oni trzeźwo ocenić sytuacji i/lub przeceniają własne możliwości. Tymczasem 2,66% to naprawdę dużo! Porównajcie tę wielkość chociażby z rocznymi zyskami wypracowywanymi przez aktywnie zarządzane fundusze inwestycyjne.

 

Szczęście początkującego oraz fałszywy spokój


Przychodzą mi do głowy dwie sytuacje, kiedy jesteśmy wyjątkowo mocno narażeni na to, że pewność siebie doprowadzi nas do utraty kapitału.

Po pierwsze, kiedy rozpoczynamy inwestowanie bez odpowiedniej edukacji i bez jakiejkolwiek strategii, a mimo to nasze inwestycje natychmiast przynoszą zyski. To tzw. szczęście początkującego. Rosnący stan konta brokerskiego utwierdza nowicjusza w przekonaniu, że giełda to miejsce, w którym bez większego wysiłku można zarabiać pieniądze. Wystarczy tylko kupić to, co akurat rośnie.

Wraz z dalszymi wzrostami pewność siebie jest u inwestora coraz większa. Maksymalnie kilka procent ludzi jest wówczas w stanie stwierdzić: „Za dobrze i za łatwo mi idzie, lepiej zamknąć część pozycji”. Cała reszta będzie brnąć w to dalej, aż przyjdą spadki. Na początku inwestor uzna, że to chwilowa korekta. Po kolejnych spadkach zacznie się niepokoić. Zanim faktycznie ewakuuje się z rynku, jego wirtualne zyski najprawdopodobniej znikną.

Druga sytuacja dotyczy inwestorów, którzy nie są nowicjuszami. Siedzą na rynku od kilku czy kilkunastu lat, natomiast kompletnie nie pamiętają ostatniej bessy (albo nie było ich wtedy na rynku, albo nie stracili dużego kapitału). W przypadku takich osób długotrwałe wzrosty wywołują przekonanie, że rynek może tylko rosnąć. Można powiedzieć, że inwestor z kilkuletnim stażem zaczyna myśleć jak nowicjusz. I kończy w ten sam sposób, chyba że w porę się ocknie.

 

Inwestowanie to maraton, a nie sprint


Sytuacje, w których inwestor odrzuca sprawdzone strategie po czym np. sprzedaje tanie aktywa i kupuje te drogie i popularne, mają tak naprawdę dwie główne przyczyny. Poza nadmierną pewnością siebie jest to także brak cierpliwości. To kolejne zagadnienie, które pojawia się także poza giełdą.

Brak cierpliwości objawia się tak naprawdę na przestrzeni całego naszego życia. Jego skutki są poważniejsze niż mogłoby się wydawać. Być może część z Was słyszała o tzw. teście pianki. W ramach eksperymentu Waltera Mischela z Uniwersytetu Stanforda kilkuletnie dzieci otrzymały propozycję – mogły zjeść jedną słodką piankę od razu lub poczekać piętnaście minut i otrzymać dwie pianki. Podobne testy przeprowadzano wielokrotnie, zachowania dzieci możecie zobaczyć na YouTube pod hasłem „Marshmallow test” (dobrze się przy tym ubawicie).

W przypadku eksperymentu Mischela 30% dzieci wytrzymało kwadrans, reszta zjadła swoje pianki od razu. Kilkanaście lat później Mischel zadzwonił do rodziców, by sprawdzić jak ich dzieci radzą sobie w dorosłym życiu. Okazało się, że dzieci, które potrafiły powstrzymać się od zjedzenia pianki, w późniejszym okresie odnosiły więcej sukcesów i lepiej radziły sobie ze stresem.

To jest obraz społeczeństwa. Większość ludzi nie potrafi czekać na nagrodę. Giełda jest tego dobrym przykładem. „Co z tego, że jakaś strategia przynosi w długim terminie 10% rocznie, skoro najpopularniejsze spółki rosną właśnie jak na drożdżach?” – tak zdaje się myśleć wielu inwestorów.

To brak cierpliwości odpowiada również po części za to, o czym wspomina Daniel Kahneman – jeśli inwestor zmienia spółki w portfelu, to te sprzedane wypracowują później zwrot znacznie lepszy niż zakupione. Te 3,4% to cena jaką płacimy za brak dyscypliny. Chodzi o to, by zrozumieć, że inwestowanie to maraton, a nie sprint.

Omawiane zjawisko nie dotyczy wyłącznie inwestorów indywidualnych. Jest to także grzech zarządzających funduszami inwestycyjnymi, którzy ciągle pragną udowodnić swoją przydatność i podejmują za dużo decyzji.

Z czasem doszedłem do wniosku, że z cierpliwością wiąże się najbardziej lekceważona umiejętność inwestora określana żartobliwie jako „trzymanie rąk pod dupą”. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, to właśnie bezczynność inwestora może doprowadzić go do sukcesu. Mówimy oczywiście o osobach, które działają niezależnie i mają możliwość dostosowania swoich decyzji do tego, co dzieje się na rynkach.

Umiejętność powstrzymania się od niepotrzebnych ruchów jest zauważalna chociażby w okresach zaawansowanej hossy, kiedy na rynku panuje mania. Inteligentny inwestor trzyma wówczas w gotówce 30–50% środków. Zdaje sobie sprawę z tego, że najlepszym możliwym rozwiązaniem jest przeczekanie bessy w gotówce, tak aby później móc kupować aktywa po śmiesznie niskich cenach. Z drugiej strony, trzymając tak dużą część majątku poza rynkiem, inwestor automatycznie ogranicza swoje zyski w końcówce hossy, podczas gdy jego znajomi wypracowują świetne wyniki. W takiej sytuacji kluczowa jest właśnie umiejętność czekania na nagrodę, a w tym przypadku czekania na okazję.

Jeśli nauczymy się trwania przy obranej strategii, słowa ludzi z FED-u czy też wpływowych ekspertów nie przekonają nas do pochopnej zmiany podejścia. Jak wiecie, otoczenie giełdowe zazwyczaj zachwyca się aktywami, które są już drogie, a ich potencjał do spadku znaczący.

Czy bezczynności można się nauczyć?

Wszystko zależy od inwestora – zarówno od jego naturalnych predyspozycji, jak i siły woli. Istnieją jednak pewne nawyki, które zmniejszą szansę na to, że pod wpływem emocji zrobicie coś głupiego.

Rada nr 1: Jak najdalej od konta brokerskiego

W pierwszych dniach po rozpoczęciu inwestycji raczej tego nie powstrzymacie. Później jednak powinniście zaglądać na konto u brokera tak rzadko, jak to tylko możliwe. Ostatecznie inwestujecie długoterminowo – z perspektywą kilku miesięcy, a nawet lat. Sprawdzanie konta brokerskiego może zatem wyłącznie sprowadzić na Was nieszczęście w postaci pochopnego zamknięcia jakiejś pozycji bądź też zakupu nowych aktywów, „bo akurat były wolne środki”.

W tym miejscu chciałem zaznaczyć, że zdarza mi się inwestować nieco aktywniej (sprzedawać, gdy coś jest krótkoterminowo drogie, a następnie odkupować po spadkach). Nie zmienia to jednak faktu, że zdecydowana większość mojego portfela to inwestycje typu „kup i zapomnij”.

Rada nr 2: Edukacja jako fundament

Nie dziwi mnie fakt, że niektórzy inwestorzy z dnia na dzień sprzedają aktywa, skoro również decyzje o ich zakupie podjęli w afekcie. Jeśli chcecie uniknąć takich scenariuszy, każda inwestycja powinna być poprzedzona edukacją na temat danych aktywów. Jeśli wybieracie spółkę, musi ona wyglądać solidnie na tle konkurencji. Jeśli kupujecie metale szlachetne, musicie mieć ku temu mocne argumenty.

W późniejszym okresie może okazać się, że właśnie edukacja oraz przeprowadzone analizy pomogą Wam wytrwać przy danej inwestycji.

Rada nr 3: Regularne sprawdzanie fundamentów

Wspominałem już, że od czasu do czasu zamknięcie stratnej pozycji jest jak najbardziej wskazane. Jeśli jesteśmy długoterminowymi inwestorami, to najczęściej o zamknięciu ze stratą przesądzają pogarszające się fundamenty. Analiza fundamentalna jest również ważna, kiedy rozważamy zamknięcie pozycji przynoszącej zysk. Jeśli wybraliście tanią spółkę, której notowania następnie wzrosły o 10%, a zyski o 20%, to pomimo wzrostu notowań wygląda ona dziś jeszcze bardziej atrakcyjnie! Warto w takiej sytuacji zastanowić się, czy zamykanie pozycji jest uzasadnione.

 

Podsumowanie


Inwestowanie na rynkach finansowych jest komplikowane przez różne czynniki, takie jak chociażby decyzje banków centralnych czy nieprzewidziane wydarzenia (np. globalny lockdown). Najczęściej jednak największym zagrożeniem dla inwestora jest on sam.

Jeśli zakładacie, że Wasze działania na rynkach mają charakter długoterminowy, to niezbędne będą te dwie rzeczy: pokora i cierpliwość. Musicie z góry założyć, że zawsze znajdą się tacy, którzy będą mieć akurat lepszy rok od Was. Od czasu do czasu zdarzy się też wyjątkowo paskudny okres dla portfela. Najważniejsze jednak, aby wyniki w długim terminie były zadowalające.

 

Fragment pochodzi z książki „Inteligentny Inwestor XXI wieku”.