Ministerstwo Finansów szykuje się na problemy z obsługą zadłużenia państwa


Przed wybuchem pandemii realna inflacja w Europie utrzymywała się na poziomie kilku procent. Z kolei stopy procentowe były na poziomie zera lub niewiele wyżej. Zaciągnięcie kredytu wyglądało wówczas bardzo atrakcyjnie. Poza zwykłymi Kowalskimi, dotyczyło to także korporacji oraz rządów. Nawet kraje rozwijające się, takie jak Polska, mogły zaoferować obligacje 10-letnie oprocentowane na 3% i bez problemu znajdowali się chętni do ich zakupu.

Część osób może już tego nie pamiętać, ale również przed pandemią, znalazło się w Europie kilka krajów, które notowały nadwyżkę budżetową. W ten sposób ich zadłużenie minimalnie spadało. W Polsce nic takiego nie miało miejsca, a dług rósł cały czas, z roku na rok.

Ostatecznie nadszedł globalny lockdown. Nie będziemy pisać o tym, że deficyt budżetu państwa nagle ekslopodował – akurat w tej sytuacji tak musiało się stać. Problem polega na tym, że na stałe rozpędziła się inflacja. Nagle okazało się, że realnie wynosi ona już nie kilka, ale kilkanaście procent! A co za tym idzie – zniknęło zainteresowanie obligacjami. Jeszcze w latach 2020-2021 problem nie był tak duży, bo dodruk z banków centralnych ratował sytuację. W końcu jednak kroplówka została odłączona i poszczególne rządy, aby dalej zaciągać długi na koszt obywateli, musiały zaoferować dużo wyższe odsetki.

W ten sposób doszliśmy do obecnej sytuacji, kiedy to Ministerstwo Finansów na poważnie rozważa problemy jakie może wywołać obsługa zadłużenia. Jej koszt szybko rośnie i w pewnym momencie może dojść do sytuacji w której środków na spłatę będzie po prostu brakować. Oczywiście nie jest jeszcze aż tak dramatycznie – w odwodzie wciąż pozostaje kilka źródeł z których można te pieniądze pozyskać. Problem w tym, że decyzja aby tak zrobić, musi zostać zatwierdzona przez Sejm, a to może potrwać. Tymczasem gdyby sytuacja uległa nagłemu pogorszeniu, istotny będzie czas reakcji. Dlatego też Ministerstwo Finansów przygotowuje ustawę zgodnie z którą premier będzie mógł jednoosobowo zdecydować o wykorzystaniu środków z różnych funduszy na spłatę zadłużenia. Chodzi tutaj o szybkość działania i o uniknięcie sytuacji w której Polska będzie mogła uznać za niewypłacalną, tylko dlatego, że podjęcie odpowiedniej decyzji zabrało tygodnie.

Jeśli ktoś szuka pozytywów, to pewnie można się cieszyć, że ktoś w MF w ogóle myśli o takich scenariuszach i działa wyprzedzająco. My jednak przede wszystkim chcielibyśmy podkreślić, że Polska znalazła się w takiej a nie innej sytuacji, ponieważ zaczęło postrzegać deficyt budżetu państwa jako coś normalnego, wręcz oczywistego. Wydatki były wyższe od wpływów nawet w okresach, kiedy nasza gospodarka radziła sobie bardzo dobrze.

Naszym zdaniem konieczne jest wprowadzenie zakazu uchwalania budżetów z deficytem, tak aby zadłużenie Polski w najgorszym przypadku stanęło w miejscu. W innym wypadku politycy dalej będą korzystać z możliwości zadłużania, a cała odpowiedzialność (czytaj: spłacania długów) będzie spoczywać na barkach ciężko pracujących Polaków.

 

Wielka Brytania: Dodruk nie daje efektów


Mniej więcej 2 tygodnie temu informowaliśmy Was, że Bank Anglii postanowił powtórnie uruchomić dodruk. Pierwsze doniesienia sugerowały nielimitowane skupowanie obligacji z rynku przez bank centralny – i tak też wówczas to opisaliśmy. Ostatecznie jednak okazało się, że przyjęto dodruk w tempie maksymalnie 5 mld GBP na jedną sesję. Jednocześnie Bank Anglii utrzymywał, że październik to wyjątek, natomiast listopad i grudzień przyniosą wyprzedaż aktywów przez bank.

Dodajmy w tym miejscu, że Bank Anglii najwyraźniej liczył na to, że sama informacja o możliwym dodruku przyniesie efekt i zatrzyma odpływ kapitału z rynku. Mimo, że bank centralny mógł skupić w ciągu tych 2 tygodni maksymalnie obligacje za 50 mld GBP, ostatecznie „wydał” na to tylko 5 mld GBP.

Cała ta interwencja przyniosła skutek tylko na moment. Rentowność 10-letnich obligacji Wielkiej Brytanii (czyli ile UK płaci za możliwość pożyczenia pieniędzy na 10 lat) spadła z okolic 4,5% do 4%, by po kilku dniach… ponownie wzrosnąć do 4,5%. Można więc powiedzieć, że interwencja banku centralnego nie przyniosła żadnego efektu. Przedstawiciele Banku Anglii są najwyraźniej mocno zaniepokojeni sytuacją, ponieważ ogłosili właśnie że skala dodruku wzrośnie – na początek z 5 mld GBP do 10 mld GBP. Zobaczymy czy znów skończy się na zapowiedziach, czy też naprawdę BOE zacznie skupować obligacje na dużo większą skalę.

Odpływ kapitału z brytyjskiego rynku obligacji wiązał się również z tym, że wiele funduszy zaczęło wymagać od banków wypłaty swoich środków. Aby nie dopuścić do problemów z płynnością, Bank Anglii rozszerzył operacje repo. O co chodzi? W ramach operacji repo, banki komercyjne przekazują bankowi centralnemu papiery wartościowe (np. obligacje). Pełnią one role zabezpieczenia. W zamian banki komercyjne dostają gotówkę. W ten sposób mogą łatwo utrzymywać określone rezerwy i w razie czego są w stanie wypłacić gotówkę klientom. Do tej pory jednak w ramach wspomnianego zabezpieczenia stosowano obligacje rządowe. Z najnowszych informacji wynika, że Bank Anglii wprowadził luźniejsze wymogi i akceptuje także obligacje korporacyjne, które charakteryzują się niższym poziomem bezpieczeństwa.

 

Czy Boliwia w końcu wykorzysta złoża litu?


Boliwia posiada największe złoża litu na świecie, szacowane na około 21 mln ton. W 2008 roku rząd Evo Moralesa znacjonalizował je w całości po to, aby bogactwo ze sprzedaży surowca przyniosło korzyści wszystkim obywatelom. W kraju istniał już wtedy model biznesowy dla gazu ziemnego oparty o sojusze z firmami. Miały one 49% udziałów w przedsiębiorstwie, podczas gdy pozostałe 51% pozostawało w rękach państwa. Tym razem postanowiono inaczej.

Cały łańcuch produkcji bez jakiejkolwiek interwencji firm zagranicznych miał trafić w ręce państwa. Obiecywano także, że Boliwia stworzy fabryki akumulatorów, a nawet samochody elektryczne. Mimo to, produkcja litu wynosi ok. 500 ton i jest znikoma w porównaniu z Chile, które w 2020 roku wyeksportowało 21.500 ton mając połowę zasobów Boliwii.

Musiało minąć 12 lat nieudanych prób, aby w 2020 r. nowy prezydent Boliwii, a ekonomista z wykształcenia - Luis Arce - zdecydował o zmianie kursu i nawiązaniu strategicznych sojuszy z zagranicznymi prywatnymi firmami, które oferują technologię niezbędną do rozwoju biznesu. Swoje zainteresowanie wyraziło 8 firm.

Ostatecznie na początku czerwca br. 6 z nich z sukcesem zakończyło fazę pilotażu. Mowa o firmach z trzech krajów: Chin, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Warto wspomnieć, iż w przypadku Rosji, posiada ona co prawda zakłady rafinacji litu produkowanego także z przeznaczeniem na eksport - ale z importowanego surowca głównie z Chile, Argentyny, Chin i Boliwii.

W obecnej sytuacji (wojna na Ukrainie), dostawy z Chile i Argentyny wstrzymano, a Chiny same zmagają się z niedoborem tego surowca. Zatem jedyną szansą dla Rosji w zapewnieniu sobie dostępu do litu stała się właśnie Boliwia. Jak widać, tą szansę Rosja stara się wykorzystać.

Kolejnym krokiem współpracy rządu Boliwii z zagranicznymi firmami będą dwustronne spotkania mające na celu określenie warunków na jakich firmy mogłyby współpracować z państwową firmą Yacimientos de Litio Bolivianos w procesie industrializacji, wdrażania i instalacji przemysłu litowego na terytorium Boliwii.

 

Czy Credit Suisse upadnie?


Credit Suisse jest w tarapatach. Rynek nie kryje swojego zaniepokojenia, w związku z czym akcje banku od dłuższego czasu mocno spadają. Mimo, że jeszcze na początku poprzedniego roku zbliżały się do 15 USD, dziś kosztują zaledwie 4,5 USD.

Co dzieje się z bankiem? Credit Suisse znalazł się w finansowych tarapatach głównie ze względu na kilka dużych, nietrafionych inwestycji. Obecnie bank zmuszony jest sprzedać część swoich biznesów, aby uchronić się przed bankructwem. Operacji przewodzi dyrektor generalny Ulrich Koerner, który jest uważany za eksperta w zakresie restrukturyzacji. Przyznał on w niedawno opublikowanym dokumencie, że firma ma do czynienia z „krytycznym momentem”. Pod koniec października Koerner ma opublikować plan restrukturyzacji banku, jednak rynek ewidentnie ma tutaj spore obawy. Świadczy o nich zarówno spadająca cena akcji, jak i rosnący koszt CDS-ów (coś w rodzaju ubezpieczenia od upadku banku).

Pamiętajmy, że mowa o drugim największym banku w Szwajcarii. Czy Credit Suisse upadnie? Z jednej strony należy on do grona „instytucji finansowych ważnych dla systemu”. Znamy te firmy jako „zbyt duże, by upaść” i pisaliśmy o tej grupie w artykule „Jak bankierzy zapewnili sobie bezkarność?”.

Jest też jednak druga strona medalu – znajdujemy się w sytuacji, w której bankierzy centralni oraz politycy potrzebują pretekstów do wprowadzania dodruku i rozdawania waluty obywatelom. Być może kłopoty Credit Suisse mogłyby tutaj stanowić znakomity argument za tym, że dodruk jest konieczny, a inflacja utrzyma się na wysokich poziomach „dłużej niż zakładano”.

 

OPEC+ gra przeciwko Bidenowi


Kluczowi producenci ropy, znani jako grupa OPEC+, podjęli 5 października decyzje o ograniczeniu produkcji ropy o 2 mln baryłek dziennie. O takim postanowieniu mówiło się już kilka dni wcześniej. Efekt? Od początku października, cena ropy naftowej mocno wzrosła.

Duży udział w tej decyzji ma Arabia Saudyjska, która po raz kolejny pokazała, że nie gra ze Stanami Zjednoczonymi w jednej drużynie. Zwłaszcza administracja prezydenta Bidena nalegała na to, aby nie ograniczać zbyt mocno produkcji. W ten sposób ceny ropy utrzymywałyby się na niższych poziomach, co miało poprawić nastroje w USA przed zbliżającymi się wyborami do Kongresu.

Decyzja OPEC+ będzie mieć jednak znacznie szersze konsekwencje. Rosnąca cena ropy sprawia, że drożeje wiele produktów i usług dostępnych na rynku. To z kolei przekłada się na wyższą inflację. A kiedy inflacja jest wyższa niż zakładano, to nagle okazuje się, ze banki centralne muszą mocniej podwyższać stopy procentowe. To z kolei oznacza spadek notowań większości aktywów na rynkach, nie wyłączając obligacji – najważniejszego rynku na świecie.

Napięcia na linii OPEC+ - USA to kolejny element, który bardzo przypomina otoczenie rodem z lat 70-tych. Z kolei ostatnia decyzja producentów ropy upewnia nas, że rynki czeka kilka kolejnych nerwowych tygodni.


Independent Trader Team