Zaledwie trzy tygodnie temu dyskutując z Rafałem Zaorskim nt. sytuacji geopolitycznej podnieśliśmy temat zagrożenia ze strony false flag czyli tzw. operacji fałszywej flagi. Mowa oczywiście o rzekomym zaatakowaniu przez Iran dwóch tankowców w Zatoce Omańskiej. Jeden z nich należał do norweskiej, drugi japońskiej firmy. W pierwszej kolejności media głównego nurtu informowały, że statki zaatakowane zostały torpedami, później że przeprowadzono ataki lotnicze. Ostatecznie stanęło na tym, że doszło do eksplozji w wyniku min morskich. Wersję tą uznano za ostateczną gdyż, media obiegły zdjęcia na których Irańczycy odczepiają minę z jednego statku.

Czy zdjęcia były prawdziwe? Czy demontażu rzeczywiście dokonywali Irańczycy chcący pozbyć się dowodów czy służby innego kraju, nie wiadomo. A może rzeczywiście demontowali je Irańczycy, którzy po przeprowadzeniu akcji ratunkowej demontowali minę (rozstawioną przez obce służby) obawiając się wybuchu oraz dewastacji zatoki w wyniku rozlewu ropy naftowej.

Jak było naprawdę ciężko ocenić. Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. W każdym razie słusznie czy nie, ale media w całym zachodnim świecie obtrąbiły, że za wszystkim stoi Iran.

Cała sprawa śmierdzi na kilometr. Nawet konserwatywny Bloomberg zaryzykował stwierdzenie, że mogła to być operacja fałszywej flagi, które w przeszłości wielokrotnie służyły jako preteks do napaści na niewinny kraj.

Tak było w Wietnamie w 1964 roku kiedy to okręt USS Maddox został wysłany do Zatoki Tonkijskiej tylko po to, aby późniejszy, sfingowany atak na niego wykorzystać jako uzasadnienie do konieczności zwiększenia zaangażowania USA w Wietnamie.

Podobnie postąpiły służby rosyjskie wysadzając w powietrze kilka bloków w Moskwie, aby zrzucić winę na czeczeńskich terrorystów i tym samym bez oporu społeczeństwa rozpocząć drugą wojnę w zbuntowanej republice.

Teoria wg. której kilku maniaków starowanych przez Osamę jest w stanie porwać kilka samolotów, aby następnie wykorzystać je jako pociski także nie trzyma się kupy. Zwłaszcza, że mówimy o kraju, który wydawał w 2001 roku na zbrojenia oraz wywiad więcej niż pozostałe kraje razem wzięte. W każdym razie ataki skutecznie wykorzystano do niekończącej się wojny z terrorem, którą można uzasadnić interwencje militarną w każdym zakątku globu.

Ciekawe spojrzenie na realizację polityki rzucił 12 lat temu Wesley Clark - generał amerykańskiej armii, dowódca połączonych sił NATO.

W każdym razie z 7 krajów, które miały zostać najechane lub miał zostać zmieniony rząd ostała się tylko Syria, niszczona wojną od 5 lat oraz Iran. Temu ostatniemu warto przyjrzeć się bliżej.

Iran od 200 lat nie zaatakował innego kraju. Jeżeli brał udział w wojnie to w wyniku ataku na Iran przez obce mocarstwo. Od 1978 roku czyli rewolucji irańskiej w zachodnich mediach przedstawia się kraj ten jako źródło wszelkiego zła, rządzone przez skrajnych radykałów masowo spierających terroryzm.

Kompletnie nie wspomina się, że kraj ten jako jeden z nielicznych nie posiada banku centralnego zarządzanego z poziomu BIS oraz, że zachodnie korporacje nie czerpią korzyści ze sprzedaży irańskiej ropy. Czy to wszystko? Oczywiście, że nie.

Do otwartej wojny z Iranem od lat nawołuje premier Izraela Nataniahu, który na niedawnej konferencji w Warszawie podczas rozmowy z dziennikarzami poinformował, że spotkania z przedstawicielami arabskich państw „dotyczą wojny z Iranem”. Chwilę później pojawiły się głosy, że Benjamin Netanjahu mówił o „zwalczaniu Iranu”. Niestety, słowo „wojna” pojawiło się również na Twitterze premiera Izraela (cytat został później zmieniony).

Drugim największym wrogiem Iranu w regionie jest Arabia Saudyjska, która jako główny członek OPEC nadal pozostaje sojusznikiem USA. Pozornie mogłoby się wydawać, że oba kraje łączy religia. Są jednak pewne różnice. W Iranie większość stanowią szyici (prawo jest podporządkowane pod religię), z kolei w Arabii dominują sunnici (bardziej świecka wersja państwa, taka jak w Turcji czy ZEA - choć akurat Arabii bliżej jest do średniowiecza). Wyznawcy obu odmian religii podchodzą do siebie z niezwykłą wrogością.

Wracając jednak do kwestii Iranu, sytuacja w regionie wydawała się być pod kontrolą jeszcze do zeszłego roku. Za czasów Obamy wynegocjowano zasady rozwoju energetyki atomowej w Iranie w taki sposób, aby technologia nie mogła posłużyć do produkcji broni atomowej. Instalacje oraz laboratoria były regularnie audytowane przez międzynarodowych wysłanników i żaden kraj nie zgłaszał choćby najmniejszych uchybień. W pewnym momencie pod wpływem izraelskiego lobby Donald Trump uznał Jerozolimę za stolicę Izraela oraz wycofał USA z porozumienia z Iranem.

Pozostałe kraje protestowały uznając, że polityka USA doprowadzi do destabilizacji regionu, ale zapewne o to chodziło. Chwilę później Stany Zjednoczone zaczęły nakładać sankcje zarówno na Iran oraz na kraje i firmy prowadzące interesy z Teheranem. W odpowiedzi na politykę USA i bierny opór pozostałych krajów będących sygnatariuszami porozumienia nuklearnego Iran poinformował, iż nie przedłuży 60-dniowego ultimatum jakie dał krajom członkowskim po zerwaniu porozumienia przez USA. Obiektywnie patrząc czemu Iran miałby respektować jakiekolwiek postanowienia jeżeli USA zrywa porozumienie bez żadnego powodu a pozostali członkowie rady bezpieczeństwa przy ONZ nie mają realnej siły oddziaływania.

W każdym razie ostatnio silnie rośnie napięcie w Zatoce. Sytuacja bardzo przypomina nagonkę na Saddama w 2003 roku, kiedy to USA wraz z NATO po intensywnej kampanii PR zaatakowały ten suwerenny kraj oskarżając władze o posiadanie broni chemicznej (której nigdy nie odnaleziono) oraz powiązania z Al-Kaidą, czego także nigdy nie udowodniono, a którą wspierała sama Hilary Clinton w trakcie niszczenia Libii.

Co gorsza do kampanii prowadzonej przez Trumpa, przyłączyła się już Wielka Brytania, która na podstawie informacji wywiadu stwierdziła, iż to Iran stoi za atakiem na tankowce w Zatoce Omańskiej. Ten sam wywiad miał „dowody” na istnienie broni masowego rażenia w Iraku.

Władze Arabii Saudyjskiej także szybko oświadczyły, iż to Iran stoi za atakiem na tankowce, twierdząc jednocześnie, że nie chcą wojny regionalnej, ale będą chronić swoje interesy. Jak ważne są te interesy możemy się przekonać w Jemenie gdzie bombardowania doprowadziły do katastrofy humanitarnej w efekcie której z głodu zmarło około 100 tys. dzieci poniżej 5 roku życia.

Jak to mówią "prawda jest pierwszą ofiarą wojny”. W każdym razie czy Iran rzeczywiście może zagrażać komukolwiek? Odpowiedź może dać poniższa grafika przedstawiająca bazy USA / NATO w regionie oraz „poczucie bezpieczeństwa” Irańczyków.

W każdym razie Iran w wyniku sankcji już zmaga się z poważnymi problemami gospodarczymi. Inflacja przekroczyła 50% i nic nie wskazuje na uspokojenie się sytuacji. Co więcej Iran na atakowaniu norweskiego czy japońskiego tankowca nie miałby nic do zyskania.

Po pierwsze „rzekomy” atak Iranu na japoński statek przeprowadzono akurat gdy Teheran odwiedził premier Japonii - Shinzo Abe. Była to pierwsze spotkanie przedstawicieli obu krajów na tak wysokim szczeblu od 40 lat.

Po drugie, jakakolwiek agresja Iranu mogłaby zostać wykorzystana do nałożenia dalszych sankcji przez sojuszników USA bo to, że Waszyngton będzie dążyć do ekonomicznej destablizacji kraju jest bezsprzeczne.

Po trzecie Iran jest otoczony przez amerykańskie bazy i co gorsza znajduje się w zasięgu rażenia głowic nuklearnych Izraela, który może ich mieć około 400 ale nikt nie wie jak jest naprawdę gdyż to właśnie Izrael jako jedyny nie podlega żadnej kontroli ze strony miedzynarodowych agencji. 

Jest teoretycznie jeden plus jaki Iran mógłby wynieść z incydentu. Są to wyższe ceny ropy, które zwiększyłyby zyski, ze sprzedaży irańskiej ropy na czarnym rynku. Aby jednak to osiągnąć we właściwy sposób należałoby doprowadzić do „przypadkowej” kolizji w cieśninie Hormuz - 33 km przesmyk przez który transportuje się około 30% wydobycia ropy. Jakikolwiek incydent w ciągu kilku dni doprowadziłby do podwojenia się cen.

Zastanawiając się kto tak naprawdę stoi za atakami na tankowce możemy wyłącznie spekulować. Moim zdaniem na 99% nie był to Iran. Był to kraj lub grupa interesów (co najbardziej prawdopodobne), której zależy na doprowadzeniu do wojny pomiędzy USA (NATO), a Iranem. Wojna to biznes, a Trump póki co jest pierwszym od dawna prezydentem USA, który pomimo 2,5 roku urzędowania nie rozpoczął nowej wojny. Kompleks militarno - przemysłowy najwyraźniej ma z tym problem. Wojna to setki miliardów zysku. Zarabiają producenci broni sprzedając ją obu stronom konfliktu. Zarabia sektor finansowy udzielając skrajnie drogich kredytów na zakup broni. Ostatecznie zarabia się na odbudowie zniszczonego kraju. Podobnie jak w przypadku Jemenu nikogo nie interesują ludzkie tragedie.

Perfekcyjnie oddaje to fragment 2 minutowego filmu, który zamieściłem na kanale 4 lata temu:

Mam jednak wrażenie, że Ci którzy tak prą do wojny z Iranem nie doceniają skali zagrożenia. Iran to nie Irak czy Libia. To ponad 80 milionów wyedukowanych i nieźle uzbrojonych Persów. Mimo, iż kraj ten nie posiada broni atomowej (przynajmniej oficjalnie) jest w stanie skutecznie zaatakować Izrael co też zrobi jeżeli sam zostanie zaatakowany. W takim scenariuszu po stronie Iranu stanie zapewne Rosja oraz Chiny. Po stronie Izraela stanie NATO i mamy scenariusz, w którym wzrosty czy spadki na giełdach będą naszym najmniejszym problemem.  

Aby nie kończyć negatywnie, chciałem podzielić się pewnym spostrzeżeniem. Otóż powoli w  niektórych kanałach uznawanych za mainstream zaczynają pojawiać się rzeczywiście rzetelne analizy, które blokują zapędy polityków do eskalacji konfliktów, czy prowokowania wojen.

Według Bloomberga (opinia wydana w czwartek) ostatnie ataki na tankowce były niczym innym jak operacją fałszywej flagi. „Iran ma niewiele do osiągnięcia przez ataki na tankowce w zatoce omańskiej” stwierdziła Julian Lee na łamach Bloomberga.

Ciekawie przedstawia się także artykuł opisujący jak USA eskalują ataki na rosyjskie sieci energetyczne, włączając w to elektronie atomowe. Gdybym ja o tym napisał znowu przypiętoby mi łatkę ruskiego trola. Na szczęście napisał o tym New York Times. Co prawda Trump natychmiast oskarżył gazetę o zdradę, ale tego typu artykuły i presja społeczeństwa być może z czasem sprawią że najważniejsi politycy usiądą do stołu jak kiedyś Regan z Gorbaczowem aby zakończyć niekończący się wyścig zbrojeń.


Trader21