W mediach w ostatnim czasie toczy się debata kiedy powinniśmy wejść do strefy Euro i ile to tracimy będąc poza nią. Rząd wydaje się nie dostrzegać tego, że ponad 64% Polaków jest przeciwna porzuceniu złotówki na rzecz europejskiej waluty. Premier uparcie twierdzi, że referendum nie jest potrzebne ponieważ w referendum z 2003 roku wyraziliśmy zgodę na przystąpienie do UE wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami. Rządzący chyba jednak nie widzą jak bardzo zmieniła się strefa Euro w ciągu tych 9 lat.

Rząd nie podejmuje debaty obiektywnie prezentującej za i przeciw. Taką właśnie analizę przygotowałem poniżej. Ocenę, czy wchodzić do strefy Euro czy też pozostać przy złotówce pozostawiam czytelnikom.

Korzyści:

- obniżenie kosztów transakcyjnych przy wymianie handlowej

- brak wahań kursów walutowych, a tym samym łatwiejsze planowanie inwestycji dla przedsiębiorców
 

Straty:

- brak możliwości wpływania na utrzymanie niskiej inflacji poprzez podnoszenie lub obniżanie stóp procentowych

- zwiększenie centralizacji organów nadzoru finansowego co znacznie obniża jego skuteczność

- brak możliwości dewaluacji waluty w okresach kryzysów finansowych czyli wtedy gdy jest to najbardziej pożądane

- znaczne obciążenie polskiego podatnika długami upadających banków strefy Euro

- narażenie się na nagły upadek waluty bez planu awaryjnego wyjścia do którego już 6 krajów strefy Euro jest doskonale przygotowanych

- ryzyko hiperinflacji związanej z utratą zaufania do wspólnej waluty co pozbawiłoby miliony osób ich oszczędności na skutek gwałtownej utraty wartości Euro. Sytuacja podobna to tej z początku lat 90-tych

 

Kiedy wprowadzano Euro, miało ono być tak silne jak marka niemiecka. Niemiecki naród pamiętający dokładnie skutki dwóch okresów hiperinflacji stał na straży stabilności waluty przez ponad 50 lat. Podobnie miało być z nową walutą. Zabezpieczeniem Euro były rezerwy złota stanowiące około 13% wartości środka płatniczego. Europejski Bank Centralny miał emitować walutę, kontrolować jej podaż oraz stopy procentowe w zależności od stadium cyklu koniunkturalnego. W okresach recesji bank centralny miał zwiększać pożyczki dla banków oraz obniżać stopy procentowe aby te z kolei chętniej pożyczały pieniądze klientom. Kiedy gospodarka się rozrusza EBC miał zmniejszyć podaż pieniądza i w ten sposób chronić gospodarkę przed przegrzaniem lub powstawaniem baniek.


W ciągu niespełna 13 lat od inicjacji Euro, EBC zwiększył podaż pieniądza 2,8 raza. Znaczna część nowowykreowanych środków poszła bezpośrednio na wykupienie obligacji od komercyjnych banków wyemitowanych przez bankrutujące kraje południa. Efekt jest taki, że poprzez ukryty podatek inflacyjny, za błędy banków płacą podatnicy strefy Euro. EBC podobnie jak i FED nie dostrzega inflacji trzymając stopy procentowe poniżej 1%. Bank w obecnym kształcie nie przypomina wcale założeń, według których miał pierwotnie funkcjonować.


Projekt wspólnej waluty dla krajów różniących się diametralnie pod względem konkurencyjności gospodarki, dyscypliny fiskalnej, kultury politycznej był skazany na porażkę już w momencie jego powstania. Z jednej strony mieliśmy kraje takie jak Niemcy z głęboko zakorzenioną kulturą stabilnej waluty, skłonnością do oszczędzania, bardzo wydajną i nowoczesną gospodarką. Z drugiej strony była Grecję, która była bankrutem przez 14% nowożytnej historii, z niekonkurencyjną gospodarką oraz brakiem dyscypliny fiskalnej.


Identyczne stopy procentowe dla wszystkich krajów doprowadziły do sytuacji, w której Hiszpanie czy Grecy mogli pożyczać pieniądze płacąc odsetki zbliżone do Niemców czy Finów. O ile na Niemcy niskie stopy procentowe nie wpłynęły w radykalny sposób o tyle Hiszpanie nagle zachłysnęli się tanimi kredytami. Każdy nagle mógł sobie pozwolić na dom wakacyjny na Majorce czy Teneryfie. Doprowadziło to do boomu w nieruchomościach, których ceny w krótkim czasie się podwoiły. W szczytowym okresie powstawały całe osiedla, które ze względu na ceny oderwane od rzeczywistości nie znalazły już nabywcy, pogrążając nie tylko deweloperów lecz także banki, które beztrosko finansowały bzdurne inwestycje. W końcu nieruchomości zawsze rosną, głosi pewne przysłowie.


Dla Grecji z kolei borykającej się z permanentnym deficytem budżetowym (wydajemy więcej niż zbieramy z podatków) niskie stopy procentowe doprowadziły do szału wydatków rządowych. Tani kredyt umożliwił rządzącym rozdawanie pieniędzy na lewo i prawo. Większość nowo powstałego zadłużenia zostało przejedzone w postaci emerytur dla 50-latków oraz świadczeń socjalnych, za które kupowano głosy wyborcze.


Europejski Bank Centralny udawał, że nie widzi rosnących baniek w nieruchomościach czy akcjach. Przez 3 lata nie podniósł stóp procentowych żeby powstrzymać bańki. Przyczyniło się do tego lobby bankowe. Im większy bank tym silniejsze oddziaływanie na gospodarkę. EBC nie reagował gdyż ograniczyłoby to akcję kredytową banków komercyjnych. Zarządzający bankami mają krótkoterminowy horyzont myślowy. Czemu miałbym zaprzestać sprzedaży kredytów skoro generują mi zysk. Lepiej przekażę 5 % moich zysków firmom zajmującym się lobbingiem aby wpłynęły na utrzymanie niskich stóp procentowych tak długo jak się tylko da. Można także mianować Prezesem Europejskiego Banku Centralnego dawnego Prezesa Goldman Sachs, Mario Draghiego i wtedy sprawa staje się jeszcze prostsza.


Problem niskich, jednakowych dla wszystkich stóp procentowych ostatecznie uderzył pośrednio w największego beneficjenta czyli Niemcy. Eksport jest dużą częścią gospodarki tego kraju. Dzięki niskim stopom procentowym wiele krajów mogło pozwolić sobie na zakupy niemieckich produktów. Eksport utrzymywał się na wysokim poziomie. Społeczeństwo się bogaciło. Nadwyżki handlowe wpłacane były do banków niemieckich oraz różnych funduszy inwestycyjnych, które mając nadmiar środków lokowały je w obligacjach. Najbardziej dochodowe były obligacje krajów, które żyły na kredyt czyli Grecja, Włochy, Hiszpania i Portugalia. Efekt jest taki, że duża część zysków wygenerowanych w Niemczech dzięki identycznym stopom procentowym i wspólnej walucie została bezpowrotnie stracona.


Gdyby Niemcy i Grecja miały własne waluty nie doszłoby do takiej sytuacji. Niemcy miałyby nadwyżkę wynikającą z eksportu. Marka stałaby się droższa względem Drahmy. Jednocześnie Grecy nie mogliby tak tanio pożyczać ,a więc kupowaliby mniej towarów niemieckich. Niemcy nie mając łatwego zbytu na swoje towary, położyliby większy nacisk na innowacje. Ich produkty albo by potaniały stając się bardziej dostępne albo ich jakość znacznie by się zwiększyła co pozwoliłoby utrzymać eksport na wysokim poziomie z korzyścią dla wszystkich. Jednocześnie dzięki wyższym stopom procentowym Grecja nie zadłużyłaby się tak bardzo i nie doszłoby do kryzysu z jakim mamy obecnie do czynienia.


Dobrym przykładem wzmacniania lub osłabiania się waluty i jej wpływu na gospodarkę jest Polska. Wielu z nas pamięta rok 2007 kiedy to CHF i USD było po 2 zł, Euro po 3 zł. Był to historyczny epizod, w którym polska waluta stała się niebywale mocna. Stopień w jakim była przeszacowana ukazał nam się kilka miesięcy później, kiedy to waluty obce podrożały o 60%. Dla wielu osób, które zaciągnęły kredyty walutowe był to szok. Nastąpił wtedy nagły odpływ kapitału spekulacyjnego z krajów postrzeganych jako ryzykowne, do których należy Polska, do krajów uznanych za stabilne (strefa Euro, USA, Szwajcaria). Niewielu zdaje sobie jednak sprawę, że to właśnie nagłe osłabienie się złotówki było główną przyczyną utrzymania statusu tzw. Zielonej Wyspy. Towary sprowadzane z zagranicy stały się o 60% droższe. Nasi producenci szybko przejęli sporą część rynku lokalnego oraz zyskali dodatkowe zamówienia z zagranicy co powstrzymało wzrost bezrobocia. Gdyby Grecja miała własną walutę jej dewaluacja byłaby jeszcze bardziej skokowa niż złotówki co pozwoliłoby szybko pobudzić własną gospodarkę zamiast kontynuować agonię.


Są też inne przykłady np. Szwajcarii oraz Norwegii. Waluty tych krajów waluty należą do najsilniejszych w Europie. Mimo tego nie zamierzają one wstępować do strefy Euro. Mimo mocnej waluty, obywatele żyją na bardzo wysokim poziomie. Zasługa leży w bardzo konkurencyjnego gospodarcze oraz dobrym zarządzaniu krajem. Żaden z tych krajów nie musiał wstępować do UE aby perfekcyjnie funkcjonować na wspólnym rynku ani tym bardziej przyjmować wspólnej waluty. Od znoszenia barier są wzajemne umowy handlowe. Koszty transakcyjne nie są jak widać żadną przeszkodą w rozwoju. Co więcej możliwość szybkiego reagowania na gospodarkę poprzez podniesienie czy obniżkę stóp procentowych sprawia, że bogactwo buduje się stopniowo skutecznie unikając baniek na giełdach czy w nieruchomościach.


Mimo przykładów Szwajcarii czy Norwegii, zwolennicy Euro jak jeden mąż przytaczają główny argument za przystąpieniem do strefy Euro czyli obniżenie kosztów transakcyjnych wynoszących ok 2 mld rocznie. Kwota ta może wydawać się znaczna lecz w ujęciu całej gospodarki jest pomijalna. Wyliczenia rządu obejmują oczywiście ok 4 % spred (różnica w cenie kupna, a sprzedaży walut), która należy do jednych z wyższych w Europie. Firmy specjalizujące się w handlu zagranicznym płacą zdecydowanie mniejszy spred korzystając z banków zagranicznych, w których spada on do poziomów 1-1,5% czyli koszt pozyskania Euro jest co najmniej dwukrotnie niższy niż propagowany przez rząd.


Kolejnym argumentem przytaczanym przy forsowaniu tezy za przystąpieniem do strefy Euro są niskie długookresowe stopy procentowe. Według teoretyków pożyczamy tanio, więc kupujemy na kredyt. Firmy mają zamówienia więc generują zyski. Zatrudniają nowych pracowników, zatrudnienie rośnie co wpływa na wzrost wynagrodzeń. Każdy jest szczęśliwy. Jak taki schemat działa w praktyce widzimy na przykładzie Hiszpanii czy Grecji. Kolejnych przykładów taniego kredytu nie musimy szukać daleko. Są nim przewartościowane nieruchomości w Polsce, efekt łatwodostępnych kredytów walutowych z lat 2004 – 2007. Ceny mieszkań znacznie wzrosły w krótkim czasie stając się jednymi z droższych w Europie pod względem siły nabywczej Polaków. Drugi efekt jest taki, że setki tysięcy rodzin jest zadłużonych po uszy.


Nasuwa mi się także inne pytanie, jak możemy utrzymać długoterminowe niskie stopy procentowe przy zwiększeniu ilości środka płatniczego 2,8 raza w ciągu 12 lat? Z prostych wyliczeń wynika jedno. Takie działania doprowadzają do realnej inflacji na poziomie 9%. Inflacja zawsze idzie w parze za zmianą ilości pieniądza. Nie ma innej drogi, no chyba że ilość Europejczyków też by wzrastała o 9% rocznie co raczej jest nie możliwe. Dodatkowo, jeżeli bank centralny utrzymuje stopy procentowe poniżej tego poziomu to mamy negatywne stopy procentowe. Społeczeństwo nie jest w stanie utrzymać wartości nabywczej oszczędności lokując je w bankach. Nie widząc innego wyjścia pospolici ciułacze zaczynają bawić się w inwestorów co dla większości kończy się tragicznie.


Przystąpienie do strefy Euro wiąże się także z wieloma negatywami takimi jak oddanie zarządu nad instytucjami finansowymi organom UE. W Polsce nie doszło do spektakularnych upadków banków ponieważ banki działające na terenie kraju podlegały Krajowemu Nadzorowi Finansowemu. Promując konserwatywną politykę kredytową KNF częściowo wyhamował bańkę w nieruchomościach. Działania KNF’u były spóźnione lecz w porównaniu do instytucji europejskich, polski nadzór wypadł nadzwyczaj dobrze. Nadzory europejskie bardzo dobrze oceniły kondycję Francusko-Belgijskiego banku Dexia, na kilka dni przed bankructwem i nacjonalizacją na koszt podatników co doskonale obrazuje „skuteczność“ ich działania.


Co gorsza ostatnie działania EBC przypominają zachowanie szaleńca, działającego wbrew podstawowym założeniom wolnorynkowym. Ratujemy kraje, które wydawały pieniądze na lewo i prawo, kosztem podatników z krajów zarządzanych zdecydowanie lepiej. Takie działania promują lekkomyślność, karząc prymusów Europy.


Kolejny „cudowny“ projekt unii bankowej forsowany w mediach, nie tylko ograniczy konkurencje, a efekt będzie taki że wsparcie otrzymają globalne banki na skraju upadku, kosztem małych bezpiecznie zarządzanych banków. Po kilku latach dojdzie do sytuacji kiedy to banki „too big to fail“ zwiększą udział w rynku eliminując mniejszych konkurentów, a ich wpływ na polityków wzrośnie do nienotowanych poziomów.


O obliczu konieczności ratowania bankrutów Europejski Bank Centralny w rosnącym tempie zwiększa podaż pieniądza skupując bezwartościowe aktywa od banków komercyjnych. Wywołuje tym inflację. Odczuwalny wzrost cen uderza zazwyczaj 2 lata po zwiększeniu podaży pieniądza. To co widzimy dziś jest efektem działań z roku 2010. Jeżeli kolejne banki będą zagrożone bankructwem, rządy strefy Euro będą je ratować, zadłużając się jeszcze bardziej. Efekt będzie jeden, inflacja przeradzająca się w utratę zaufania do waluty prowadząca do hiperinflacji.


Drugim czynnikiem prowadzącym do upadku strefy Euro mogłoby być wyjście chociażby jednego kraju i powrót do lokalnej waluty. Doprowadziłoby to do utraty wiary w Euro projekt co pociągnęłoby znaczną utratę wartości waluty. Widząc to pospolici obywatele zaczęliby masowo wyzbywać się Euro, wymieniając je na waluty innych krajów. Mogłoby to szybko doprowadzić do hiperinflacji w której społeczeństwo traci znaczną część oszczędności co z kolei prowadzi do depresję gospodarczej.


Scenariuszy upadku Euro można napisać wiele. Prawda jest taka, że projekt wspólnej waluty został pogrzebany w maju 2010 roku, kiedy to zdecydowano się porzucić pierwotne założenia EBC i ratować Grecję (patrz banki umoczone w Grecji). Gdyby trzymano się pierwotnych założeń, Grecja nie mając innego wyjścia ogłosiłaby bankructwo. Doszłoby do ugody na podstawie której wierzyciele otrzymaliby w ciągu kilku lat 15-20% zainwestowanego kapitału. Jest to standardowa procedura karząca nieostrożnych inwestorów. Co dekadę ogłasza bankructwo co najmniej kilka krajów, zawsze tak było i zawsze będzie. Po prostu media o tym nie mówią. Po wszystkim Grecja powróciłaby do mocno zdewaluowanej Drahmy co pozwoliłoby pobudzić wzrost gospodarczy, a strefa Euro pozbyłaby się niewygodnego członka. Umocniłoby to Euro na arenie międzynarodowej. Niestety stało się inaczej i dziś nie ma już innej możliwości niż upadek Euro. Pytanie tylko kiedy to nastąpi i co zainicjuje upadek?


Rozmawianie dziś o wstąpieniu do strefy Euro jest niczym innych jak szukaniem kolejnych chętnych do zrzutki na banki umoczone w Hiszpanii, Portugalii, Włoszech czy Francji. Im więcej podatników, tym więcej uda się z nich wyciągnąć i taki jest bezpośredni cel. Kto przy zdrowych zmysłach znając fakty, chciałby przyjmować rozpadającą się walutę? Czy nasi rządzący nie zdają sobie sprawy, że co najmniej 6 krajów ze strefy Euro ma już wydrukowane gotowe banknoty walut narodowych na wypadek nagłego rozłamu w strefie Euro?


Co do kosztów ratowania strefy Euro to nasz Min. Finansów zafundował nam już składkę po ok 600 zł na osobę na „ratowanie Włoch“ pomimo, że kraj ten mógłby dość łatwo spłacić część zadłużenia wyprzedając część zapasów złota wynoszących ponad 2000 ton. Pytanie ile można jeszcze wycisnąć nim ludzie wyjdą na ulicę jak przy ACTA?

Trader21

Niezależny Portal Finansowy