FED pozwala na gwałtowny wzrost inflacji


Kilka dni temu odbyło się sympozjum organizowane przez Rezerwę Federalną. W czasie swojego wystąpienia szef FED Jerome Powell dał do zrozumienia, że amerykański bank centralny będzie miał „luźne” podejście do wzrostu inflacji. Stwierdził, że FED będzie starał się utrzymywać inflację „średnio” na poziomie 2 procent. Oficjalna inflacja w USA na ten moment to 1%, a stopy wynoszą 0.

Oczywiście te liczby to zwykłe kłamstwo, a koszty życia w USA rosną dużo szybciej. Ważne jest jednak przesłanie Powella. Dał on do zrozumienia, że Rezerwa Federalna najzwyczajniej w świecie nie będzie się przejmowała, jeśli oficjalna inflacja dobije np. do 2,5%. Ważne jest przecież, żeby średnia wynosiła 2%, a zresztą metodologie liczenia inflacji zawsze można zmienić.

Dla oszczędzających to informacja, że lokaty wciąż będą przynosić straty. Może to sprowokować Amerykanów do pójścia w kierunku innych sposobów przechowania kapitału (złoto, ziemia, kryptowaluty).

Z drugiej strony, to co powiedział Powell, a także to co robią FED i rząd (dodruk waluty) nie musi momentalnie przełożyć się na wysoką inflację. Dlaczego? Inflacja jest uzależniona nie tylko od ilości waluty w obiegu, ale także od tempa w jakim waluta krąży w gospodarce. Chodzi o tzw. cyrkulację. Dziś jest ona na najniższym poziomie od dekad.

W prostych słowach: Amerykanie boją się wydawać. Z kolei banki co prawda mają środki, ale w wielu wypadkach obawiają się przyznać kredyt. Waluta nie krąży. Co jeśli w takiej sytuacji „ktoś” bardzo chciałby podnieść inflację? Cóż, można zastosować kilka dodatkowych rozwiązań:

A)   Rozdawnictwo, czyli zasiłki, które sprawią, że ludzie będą natychmiast pozbywać się waluty. Będzie ona tracić siłę nabywczą w bardzo szybkim tempie. Deflacja może zmienić się w hiperinflację.

B)   Obniżenie stóp procentowych poniżej zera, pobieranie opłat od osób trzymających środki w bankach.

C)   Wzrost cen surowców rolnych, o czym piszemy niżej.

D)   Wojna handlowa, kolejne cła na importowane produkty.

Naszym zdaniem w długim terminie doczekamy się drastycznego spadku siły nabywczej większości walut. W krótszej perspektywie jednak możemy mieć do czynienia z trendem deflacyjnym, zwłaszcza jeśli doczekamy się kolejnego lockdownu.

 

Nadchodzą wzrosty cen surowców rolnych?


Okres, w którym zamrożona została 1/3 globalnej gospodarki (marzec-kwiecień 2020) dobitnie pokazał, że ceny surowców rolnych mogą wystrzelić w ciągu kilku tygodni. Pozrywane łańcuchy dostaw sprawiły, iż niektórych produktów żywnościowych po prostu zaczęło brakować.

Nie oznacza to jednak, że wzrost cen żywności możliwy jest jedynie podczas lockdownu. Pomimo ponownego otwarcia gospodarek widzimy całkiem sporo przesłanek sugerujących, że surowce rolne będą drożeć.

Najlepszym przykładem jest sytuacja w Chinach. Pewnie większość z Was słyszała o tym jak afrykański pomór świń doprowadził do śmierci 40% wszystkich świń hodowanych w Chinach. Nieco mniej mówiono o problemie robaków, które przybyły do Chin w 2018 roku, a już rok później zniszczyły ponad 1 mln hektarów gruntów rolnych w Państwie Środka. Obecnie plaga zagraża północno-wschodniej części kraju, która uważana jest za kluczowy obszar dla chińskiego rolnictwa (znajduje się tam połowa krajowej produkcji kukurydzy).

Ponadto Chiny zostały dotknięte najsilniejszymi od 60 lat powodziami. Ten problem zagraża z kolei głównie produkcji ryżu.

Z drugiej strony skomplikowała się także sytuacja farmerów w USA. Tutaj jednak przyczyny problemów są nieco inne. Ze względu na koronawirusa i nagły wzrost bezrobocia, w Stanach Zjednoczonych wprowadzono bardzo wysokie zasiłki dla tych, którzy właśnie stracili pracę. Rząd rozdaje pieniądze podatników na taką skalę, że wielu osobom zwyczajnie nie opłaca się wracać do pracy. Widać to chociażby w rolnictwie. Jeśli taka sytuacja się utrzyma, to farmerzy będą musieli więcej płacić pracownikom. To naturalnie przełoży się na wyższe ceny surowców rolnych.

Powyższe problemy nie muszą przełożyć się na wzrost cen wszystkich produktów żywnościowych. Może to dotyczyć dosłownie kilku surowców. Warto jednak pamiętać, że kiedy konkretny surowiec zaczyna silnie rosnąć to rynek ma tendencję do tego, by szybko podbijać cenę. Specyfika jest zatem zupełnie inna niż na rynku akcji. Akcje rosną długo i stosunkowo wolno. Z kolei surowce potrafią wybić bardzo mocno w krótkim czasie, zazwyczaj ze względu na ich niedobór. Następnie cena spada zazwyczaj powoli przez dłuższy czas.

 

Sierpniowe wzrosty na rynkach


Akcje w Stanach Zjednoczonych zanotowały najlepszy sierpień od ponad 30 lat. W ciągu miesiąca indeks S&P 500 zaliczył wzrost o 7,5%. Podobnie jak w poprzednich miesiącach, rynek akcji szedł w górę za sprawą kilku popularnych spółek technologicznych. Poniższe wykresy Apple i Amazona mówią same za siebie.

Kiedy wykres spółki idzie pionowo w górę, możemy być niemal pewni, że mamy do czynienia z manią. Tak jest obecnie i tak było również w 2000 roku, o czym wspominaliśmy chociażby w artykule „Dywersyfikacja - recepta na sukces czy przeciętne zyski?” Wówczas inwestorzy, którzy dali się ponieść szaleństwu, skończyli z pustym portfelem.

Różnica pomiędzy zachowaniem 5 popularnych spółek technologicznych z USA oraz resztą jest gigantyczna. Wystarczy wspomnieć, że od początku tego roku wspomniana piątka (Facebook, Amazon, Apple, Microsoft oraz Google) dała zarobić 35%. Z kolei pozostałe 495 spółek z głównego indeksu przyniosło 5-procentową stratę!

Warto dodać, że mania sprawiła, iż Nasdaq (amerykański indeks spółek technologicznych) jest już warty więcej niż cały europejski rynek akcji!

Nieuczciwe byłoby jednak stwierdzenie, że tylko w USA akcje wyraźnie rosną. Podobnie dzieje się też w Azji. Indeks MSCI Asia ex Japan, czyli akcje azjatyckie z pominięciem Japonii, jest dziś blisko rekordowych poziomów z marca 2018 roku.

Różnica pomiędzy Azją oraz USA jest taka, że w tym pierwszym przypadku akcje po prostu odbiły z bardzo niskich poziomów. Z kolei w Stanach Zjednoczonych mamy do czynienia z permanentną bańką.

Czy te wzrosty stanowią dowód na poprawę sytuacji w globalnej gospodarce? Naszym zdaniem nie. Dane gospodarcze sugerują, że wiele gospodarek odrabia straty wolniej niż zakładano. Gospodarka Indii, która jeszcze niedawno wyróżniała się tempem rozwoju, w II kwartale skurczyła się o 24% względem wcześniejszego roku.

W Chinach największe banki, ze względu na niespłacane kredyty, straciły już 10 mld dolarów, a mówimy tutaj wyłącznie o pierwszym półroczu 2020 roku.

 

Te straty będą jednak dużo większe. Chińskie duże banki, kontrolowane przez państwo, będą przyjmować na siebie uderzenie recesji, obniżając oprocentowanie oraz przesuwając terminy spłaty kredytów. Ostatecznie oczywiście trzeba będzie je ratować, tak jak dziś ratuje się długą listę mniejszych chińskich banków.

W Niemczech ponad 500 tysięcy przedsiębiorstw jest zagrożonych statusem zombie. Chodzi o firmy, które nie są w stanie wygenerować zysków z działalności wyższych niż odsetki od kredytu, a ich jedyną szansą na przetrwanie jest rolowanie długu. Przedstawiając to w inny sposób, można powiedzieć, że co szósta(!) firma w Niemczech może przestać zarabiać. Z kolei w Hiszpanii zagrożonych bankructwem jest 25% przedsiębiorstw.

A przecież moglibyśmy jeszcze rozpisać się na temat skali nieopłaconych czynszy w Stanach Zjednoczonych.

Kryzys niestety dopiero pokaże swoje prawdziwe oblicze. Swoją drogą, może być jeszcze gorzej, jeśli politycy zdecydują się na zamykanie gospodarek jesienią.

 

Złoto zaczyna przyciągać uwagę


Niedawny wzrost cen metali szlachetnych nie umknął uwadze zarządzających funduszami. Oczywiście część z nich dalej uparcie twierdzi, że podział portfela na akcje i obligacje to wystarczające rozwiązanie. Są jednak i tacy, którzy dostrzegają zagrożenia związane z utrzymywaniem zerowych stóp procentowych oraz jednoczesnym psuciem walut.

Kiedy inflacja jest wyższa niż stopy procentowe, mamy do czynienia z tzw. negatywnymi realnymi stopami procentowymi. W takim otoczeniu kruszce radzą sobie świetnie, co zresztą potwierdziły ostatnie miesiące. Zainteresowanie złotem i srebrem rośnie. Jednym z efektów jest decyzja dużego funduszu emerytalnego z Ohio, który postanowił przeznaczyć na inwestycję w złoto 5% portfela. Całkowita wartość aktywów funduszu to 16 mld dolarów.

Dlaczego wspominamy o inwestycji pojedynczego funduszu? Przecież to tylko 800 mln dolarów wpakowane w złoto.

To prawda. Nie zapominajmy jednak, że rynek złota wcale nie jest taki duży. Gdybyśmy wzięli pod uwagę całe złoto, które zostało wydobyte, a nie jest biżuterią, to jego wartość oscyluje wokół 4-4,5 bln dolarów. Pamiętajmy też, że banki centralne nie tylko nie pozbywają się kruszcu, ale wręcz są kupcami netto. Jeśli odejmiemy tą część, to zostaje nam realnie 3 bln dolarów - to wartość złota, które pozostaje w obrocie.

Tymczasem 5% przykładowego funduszu z Ohio to 800 mln dolarów. Jeśli złoto będzie kontynuować rajd, to takich funduszy będą tysiące. Część z nich zdecyduje się zainwestować nie 5%, lecz chociażby 10% kapitału. Taki ruch będzie miał gigantyczny wpływ na rynek i przyczyni się do wzrostu ceny metalu.

Być może część funduszy uzna, że alternatywą dla złota jest srebro. Ten rynek jest jednak jeszcze płytszy, a więc w tym wypadku wzrost ceny może być znacznie silniejszy.

Warto pamiętać, że jesteśmy po wielu latach wzrostów cen aktywów finansowych (akcje, obligacje). Z kolei złoto w trakcie ostatniej dekady nie przynosiło tak dobrych wyników jak chociażby akcje w USA. Efekt jest taki, że dziś całkowita wartość rynku złota to odpowiednik ok. 1% wartości wszystkich aktywów finansowych. W przeszłości, podczas hossy na metalach szlachetnych, wskaźnik ten przekraczał 20%. To dobry przykład pokazujący jak duży jest potencjał do wzrostu złota względem innych aktywów.

 

Grecja zmuszona do sprzedaży majątku


Nowe porozumienie ws. pomocy dla Grecji zakłada, że kraj ten otrzyma 82-86 mld euro pomocy, przy czym będzie musiał przekazać do specjalnego funduszu majątek wart 50 mld euro. Pieniądze z jego prywatyzacji mają zostać przeznaczone na spłatę długów oraz rekapitalizację banków.

Co tak naprawdę będzie musiała oddać Grecja? Oficjalnie mówi się głównie o dużych firmach państwowych i udziałach np. w greckich portach, ale na poważnie rozpatruje się też chociażby sprzedaż niezamieszkanych wysp. Politycy twierdzą, że oddanie najcenniejszych greckich zabytków nie wchodzi w grę. W każdym razie jest to idealny przykład co może stać się z krajem, kiedy nie ma on kontroli nad walutą. Grecja przyjęła euro w związku z czym nie mogła tak po prostu upaść. Zamiast tego Grecy byli zmuszeni do negocjowania kolejnych programów pomocowych. Ich jedynym efektem była dalsza zapaść gospodarki oraz wzrost długu w stosunku do PKB. Poziom życia zwykłych obywateli wyraźnie spadł.

Dziś Grecy są zmuszani przez bankierów do wyprzedawania tego, co naprawdę cenne. Tymczasem mając swoją walutę mogliby po prostu zbankrutować i zacząć odbudowę gospodarki.

A teraz pomyślcie, że za jakiś czas, np. podczas przejścia do nowego systemu monetarnego, większości krajów narzucona zostanie globalna waluta ponadnarodowa. I to ona będzie stosowana w rozliczeniach międzynarodowych. Wówczas niemal każdy kraj będzie mógł znaleźć się w takiej sytuacji, w jakiej dziś jest Grecja. Dość ponura perspektywa.

 

Wzrasta skala napięć w Stanach Zjednoczonych


Byłoby pięknie, gdyby rzeczywistość w USA wyglądała tak, jak główne indeksy giełdowe. Niestety, wykresy nie mówią kompletnie nic na temat tego, co faktycznie dzieje się w Stanach Zjednoczonych.

Zarówno gigantyczne dysproporcje w zarobkach, jak i ciągłe informowanie o rzekomej fali rasizmu, sprawiły, że w USA wciąż dochodzi do zamieszek. Zaprowadzenie pokoju nie jest łatwe, gdyż w ramach przedwyborczej walki dwa obozy polityczne (Demokraci i Republikanie) realizują własne cele. O ile prezydent Donald Trump w wielu przypadkach chętnie podjąłby zdecydowane kroki, to już gubernatorzy wybranych stanów (podporządkowani Demokratom) nie są skorzy do działania.

Efekt jest taki, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy w Stanach Zjednoczonych znacząco spadł poziom bezpieczeństwa. W ramach naturalnej reakcji wielu Amerykanów udało się do sklepów by zakupić broń. Z informacji od sprzedawców można dowiedzieć się, że za 40% sprzedaży odpowiadają osoby, które nigdy wcześniej nie decydowały się na zakup pistoletu. To aż 5 mln osób!

Niestety, trudno mieć nadzieję na to, by sytuacja w USA poprawiła się w kolejnych tygodniach. Przed nami jeszcze 2 miesiące wyborczego wyścigu, który będzie powodował coraz bardziej napiętą atmosferę. Napięcia nie muszą jednak skończyć się wraz z wyborami. Jeśli wygra Trump, to jesteśmy przekonani na 100%, że w niektórych częściach Stanów Zjednoczonych zamieszki tylko przybiorą na sile.

Przypomnijmy, że gigantyczną rolę w nakręcaniu tej spirali nienawiści odgrywają media. Wystarczy sprawdzić w jaki sposób mainstreamowe stacje przedstawiają wiece Trumpa, a jak przedstawiane są protesty Black Lives Matter. Różnica jest kolosalna. Wspaniały przykład „obiektywności” mediów mieliśmy kilka dni temu, kiedy relacjonowano zamieszki z Wisconsin.

Jak widać, za reporterem płoną samochody, a nagłówek informuje o „płomiennych, ale w większości pokojowych protestach”. Na szczęście Internet odpowiednio zareagował na ten upadek CNN i w ramach pocieszenia możemy się pośmiać z przeróbek.

 

P.S. Niespełna miesiąc temu uruchomiliśmy giełdę Independent Metals. W tym czasie zamieszczono 1102 oferty. Do tej pory 541 ofert zakończono, 532 pozostaje aktywnych, 10 oczekuje na zatwierdzenie, a kilkanaście zostało wycofanych.

Od momentu premiery wprowadziliśmy ponad 20 zmian. Większość z nich była wynikiem Waszych sugestii. Z tego miejsca bardzo dziękujemy Wam za zaangażowanie, poświęcony czas oraz pomysły, które nadesłaliście.

 

Independent Trader Team