Zgodnie z zapowiedzią, kontynuujemy podsumowanie 2020 roku. Poprzednio opublikowaliśmy miejsca od 11 do 15. Teraz pora na kolejne istotne wydarzenia.

Miejsca 6 - 10


Fala protestów w Zachodniej Europie

Obostrzenia wprowadzane na całym świecie były uciążliwe dla bardzo wielu osób. Jak można się było spodziewać, narody azjatyckie generalnie wykazywały bardzo duże posłuszeństwo. Nieco inaczej było pod tym względem w Europie.

Protesty m.in. przeciwko obowiązkowym maseczkom odbyły się w wielu europejskich miastach. Znaczną aktywnością wykazywali się zwłaszcza Niemcy. U naszych zachodnich sąsiadów duże protesty przeciwko restrykcjom odbywały się m.in. w lipcu, sierpniu i wrześniu. W niektórych przypadkach na ulice Berlina wychodziły dziesiątki, a nawet setki tysięcy osób, które domagały się zniesienia obostrzeń. Większość mainstreamowych mediów momentalnie przypinała tym ludziom łatki „prawicowych ekstremistów”, „propagatorów teorii spiskowych” oraz „antyszczepionkowców”.

W listopadzie w Niemczech odbyła się kolejna duża manifestacja przeciwko obostrzeniom. Demonstrujący zostali „poczęstowani” przez policjantów wodą z armatek wodnych, a także gazem łzawiącym. Tutaj jeden z reportaży:

Co zauważalne, na wspomnianych demonstracjach gromadzili się zwolennicy lewicy i prawicy, a także osoby o centrowych poglądach. Widać to zarówno po banerach, flagach, jak i wypowiedziach poszczególnych uczestników. Chociaż demonstracje nie przyniosły wymiernych efektów (Niemcy wprowadzili lockdown, liczba zgonów i tak stale rośnie), to widać że te osoby zjednoczyły się w walce o wolność.

O swoją wolność powalczyli też Francuzi. W ich przypadku nie chodziło o restrykcje związane z wirusem (a przynajmniej nie bezpośrednio). Problemem była ustawa zaproponowana przez rząd, mająca zakazać dziennikarzom publikowania zdjęć lub nagrań policjantów. Pisaliśmy o tym niedawno w następujący sposób:

Najgłośniejszym protestem we Francji był ten przeciwko ustawie o „globalnym bezpieczeństwie”. Ustawa zabraniałaby dziennikarzom publikowania zdjęć lub nagrań policjantów. Ustawa popierana przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona zakładała karę 1 roku więzienia oraz 45 tys. euro grzywny. Nie musiało minąć dużo czasu, aby informacja wywołała masowe protesty w całym kraju. Dziesiątki tysięcy obywateli wyszło na ulice miast, aby zaprotestować przeciwko planowanym zmianom.

(…)

Po publicznych marszach francuski rząd wycofał się z kontrowersyjnej propozycji. Naszym zdaniem taki przepis sprzyjałby wprowadzeniu jeszcze większego zamordyzmu we Francji i pozwalałby policjantom na nadużywanie władzy, zwłaszcza w trakcie demonstracji.

Poza wydarzeniami z Francji i Niemiec, warto również wspomnieć o Danii, gdzie obywatele przez wiele dni protestowali przeciwko planowanym zmianom. Oto fragment naszego tekstu:

Ponad tydzień temu pojawiła się propozycja ustawy, która rozszerzałaby dotychczasowe prawo o następujące punkty:

- Osoby zarażone ciężkimi chorobami mogłyby zostać przymusowo poddawane badaniom lekarskim, izolowane oraz leczone (co ciekawe, to władze określałyby, czy ktoś jest chory i co dokładnie jest ciężką chorobą),

- Duński Urząd ds. Zdrowia mógłby określić grupy społeczne, które będą musiały zostać zaszczepione, a osoby, które nie wyrażą na to zgody mogłyby zostać zatrzymane przez policję.

Nawet duńscy lekarze stwierdzili, że proponowane prawo da rządowi zbyt dużą władzę nad opieką zdrowotną. Ostatecznie urzędnik mógłby decydować o bezterminowym zatrzymaniu dowolnej osoby na dowolny czas, uzasadniając to koniecznością „izolacji”.

Prowadzone przez społeczeństwo protesty przyniosły skutek po 10 dniach, a rząd wycofał się z wprowadzenia ustawy.

Podsumowując, protesty odbywały się w wielu miastach Zachodniej Europy. Liczby demonstrantów były regularnie zaniżane przez policje, natomiast samych uczestników demonizowano w mainstreamowych mediach. Co ciekawe, w zupełnie inny sposób opisywane były osoby „walczące z rasizmem” - takich demonstracji również mieliśmy w tym roku całkiem sporo, ale o tym nieco później.

Najważniejszy jest jednak fakt, że wiele z tych protestów przyniosło pożądane efekty. Pamiętajmy jednak, że walka o wolność trwa cały czas. Już teraz z Danii docierają do nas kolejne informacje o planowanych atakach na wolność obywateli.

 

Powstanie największej strefy wolnego handlu na świecie

Chociaż koronawirus najpierw pojawił się w Chinach, to jednym z największych wygranych 2020 roku są… Chiny.

Co prawda pojawienie się koronawirusa w Wuhan, a potem w kolejnych chińskich miastach sparaliżowało na jakiś czas tamtejszą gospodarkę, ale ostatecznie Chiny z wirusem wygrały. Potem dokuczał on innym azjatyckim krajom, Europie, Stanom Zjednoczonym czy Australii, a Chiny odbudowywały się po lockdownie. W drugiej połowie roku lockdowny dotyczyły niemal wszystkich liczących się krajów poza Chinami.

W efekcie udział Chin w globalnym eksporcie mocno wzrósł, o czym zresztą wspominaliśmy. Państwo Środka zrobiło jednak coś jeszcze, aby umocnić swoją pozycję gospodarczą. A mianowicie dołożyło cegiełkę do powstania największej na świecie strefy wolnego handlu.

Regionalne Kompleksowe Partnerstwo Gospodarcze (ang. RCEP - Regional Comprehensive Economic Partnership) to umowa o wolnym handlu między 10 członkami ASEAN - Brunei, Birma, Kambodża, Indonezja, Laos, Malezja, Filipiny, Singapur, Tajlandia i Wietnam, a państwami partnerskimi ASEAN - Australia, Chiny, Japonia, Korea Południowa, Nowa Zelandia.

Nowy blok gospodarczy (RCEP) będzie zatem reprezentował około 30% światowego PKB, ale także ok. 27% ludzkiej populacji. Dla porównania Unia Europejska odpowiada za 16% światowego PKB i obejmuje niecałe 6% populacji.

Umowa o RCEP zakłada eliminacje ceł na ok. 90% grup produktowych w ciągu 20 lat, wprowadza wspólne regulacje w takich dziedzinach jak konkurencja, usługi, standardy techniczne, e-handel, własność intelektualna czy inwestycje z wyłączeniem ingerencji w rolnictwo oraz standardów w dziedzinie praw pracowniczych czy ochrony środowiska.

Warto zwrócić uwagę na to, że za sprawą wspomnianej umowy Chiny będą miały okazję do zacieśnienia relacji gospodarczych także z sojusznikami USA, takimi jak Japonia czy Korea Południowa.

 

Kanonizacja narkomana i pranie mózgów na Zachodzie

Do pewnego momentu śmialiśmy się, że w zachodnim świecie największym wrogiem jest „biały, heteroseksualny mężczyzna, który założył rodzinę i ma odłożone trochę grosza na boku”. Na przełomie maja i czerwca 2020 roku to przestało być śmieszne. Rzeczywistość pokazała jak tragiczne skutki przyniosło pranie mózgów w zachodnim świecie.

Na początek oczywiście małe przypomnienie wydarzeń w USA:

Kilka dni temu policja w Minneapolis dostała wezwanie, by sprawdzić samochód, w którym siedział George Floyd. Czarnoskóry mężczyzna był już wcześniej znany policjantom, gdyż w przeszłości przesiedział w więzieniu kilka lat za napad z bronią, z której celował do kobiety w ciąży.

Floyd nie chciał wysiąść z samochodu, ostatecznie jednak policjanci wyciągnęli go na zewnątrz i położyli na ziemi. Jeden z nich podczas interwencji i przytrzymywania Floyda zdecydowanie przesadził z agresją, w wyniku czego zatrzymany zmarł.

Tuż po śmierci Floyda media zaczęły trąbić o trwającym problemie rasizmu w USA (policjant, który zabił Floyda był biały). Zaczęły się również protesty napędzane przez ruch Black Lives Matter. W praktyce demonstracje szybko zamieniły się w zamieszki w trakcie których niszczono budynki i plądrowano sklepy.

(…)

Na nieszczęście dla protestujących w międzyczasie pojawiły się wyniki autopsji zmarłego. Wyglądają one następująco:

Wykryte narkotyki: Fentanyl 11 ng/ml, Norfentanyl 5.6 ng/ml, Metaamphetamine 19 ng/ml, Delta-9 Carboxy THC 42ng/ml, Cannabis, Amphetamine, Morphine 86 ng/ml

Uszkodzenia:

Prawa tętnica wieńcowa zwężona w 90%

Covid-19

Brak stwierdzonych uszkodzeń karku i krtani

To, co działo się w ciągu tych kilku miesięcy po śmierci Floyda było trudne do zrozumienia. Wystarczy wspomnieć, że:

  • w czasie protestów zniszczono m.in. pomnik Tadeusza Kościuszki, który walczył o prawa czarnoskórych niewolników,
  • w niektórych miastach USA biali zaczęli na kolanach przepraszać czarnych za rasizm,
  • media nie widziały w protestach żadnego zagrożenia związanego z rozprzestrzenianiem się wirusa (chociaż takie zagrożenie rzekomo było podczas protestów przeciw restrykcjom),
  • w różnych miastach USA i Europy ludzie kładli się i leżeli twarzą zwróconą w kierunku ziemi, aby zwrócić uwagę na problem rasizmu.

Ogólnie jeśli ktoś chciałby się przekonać o skali absurdu, to zachęcamy do przeczytania artykułu „Chaos w USA. Trwa globalne pranie mózgów”.

W ramach ciekawostki dodamy jak śmierć Floyda i cała ta histeria wpłynęły na świat sportu. W Premier League (angielska liga piłki nożnej) wszyscy piłkarze wystąpili w koszulkach z napisem „Black Lives Matter” na plecach. To samo hasło pojawiło się na wielu banerach, głównie na trybunach. Mało tego! Przed meczami piłkarze i sędziowie zaczęli klękać, oczywiście przepraszając za rasizm.

Co prawda angielscy kibice dali się już w sporej części urobić propagandzie, ale jeden z nich, fan Burnley postanowił w trakcie meczu swojego zespołu wysłać samolot ciągnący za sobą transparent „White Lives Matter”. Co stało się później? Wspomniany kibic, Jack Hepple, został ukarany przez swój klub zakazem stadionowym, następnie zwolniono go z pracy, a na końcu… jego dziewczyna także została zwolniona.

Premier League nie zareagowała. Co prawda jej głównym hasłem jest „NIE dla rasizmu”, ale najwidoczniej zdaniem zarządców ligi biali nigdy nie są ofiarami rasizmu.

Ciekawie było też w NBA, czyli najlepszej koszykarskiej lidze świata. Na wszystkich lub niemal wszystkich parkietach w lidze pojawiło się hasło „Black Lives Matter”. Problem w tym, że w USA taka propaganda spotyka się też z niechętnymi reakcjami. W efekcie oglądalność meczów bardzo mocno spadła, a w przypadku finału NBA była wręcz żenująca na tle danych historycznych. Jak wiadomo, uderzenie w kieszeń boli, a mniejsza oglądalność to mniejsze zyski. Dlatego też w nowym sezonie, rozpoczętym kilka dni temu, na parkietach nie widać już haseł „Black Lives Matter”. :)

Oczywiście wspomniane szaleństwo nie dotknęło jedynie świata sportu. W trakcie 2020 roku zatwierdzono nowe zasady przyznawania Oscarów. Już od 2024 roku nagrodę dla „najlepszego filmu” otrzymać będą mogły jedynie produkcje, w których odpowiednio reprezentowane będą mniejszości rasowe czy przedstawiciele społeczności LGBTQ.

 

Ropa po 0 dolarów

Rok 2020 kilkukrotnie uświadamiał nam, że „niemożliwe nie istnieje”. Jedna z takich sytuacji miała miejsce na rynku ropy. Trader21 pisał w kwietniowym artykule:

Cena ropy Brent - wydobywanej głównie na morzu północnym (standard europejski) spadła do ok. 20 USD za baryłkę. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze 4 lata temu cena oscylowała na poziomie 100 USD jest to naprawdę niski poziom.

To co się stało z ceną ropy Brent jest niczym w porównaniu do ropy WTI (standard amerykański). Nim przejdę dalej od razu zaznaczę, że cena ropy WTI zazwyczaj była nieznacznie niższa niż ropy Brent. W chwili gdy piszę artykuł cena ropy WTI wynosi 9,4 USD. Nisko? Absolutnie nie, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że dziś w nocy cena ropy spadła na chwilę do minus 37 USD za baryłkę. Oznacza to, że firmy produkujące ropę w USA były w stanie płacić komuś za to aby odebrał od nich surowiec. Do takich patologii dochodzi gdy zamyka się w domach ponad miliard osób.

Tamta sytuacja oznaczała gigantyczne straty dla wielu osób, które miały otwarte kontrakty na ropę. Portfele tysięcy spekulantów zostały wyczyszczone, a w wielu przypadkach resztę strat musieli pokrywać brokerzy.

W kolejnych tygodniach ropa stopniowo odbijała wraz z tym jak otwierano kolejne gospodarki. Początkowo rosły też spółki naftowe, ale optymizm skończył się w czerwcu. Od tego momentu całej branży w oczy zajrzała wizja prezydentury Bidena, który zapowiadał pójście w kierunku odnawialnych źródeł energii i stopniowe odchodzenie od ropy.

Co prawda latem cena ropy jako tako się trzymała, ale notowania spółek spadały w szybkim tempie i tuż przed wyborami znalazły się równie nisko co w marcu!

W końcu nadeszły wybory prezydenckie, zwycięzcą został Joe Biden i… spółki naftowe zaczęły szybko rosnąć. Dlaczego tak się stało? Możemy wymienić co najmniej 3 powody.

1. Rynek przesadził z wyobrażeniami na temat „odejścia od ropy”. Taki proces, jeśli już do niego dojdzie, będzie trwał długimi latami. Świat nie jest przygotowany na to, by w 3 lata zrezygnować z najważniejszego surowca.

2. Joe Biden wygrał, ale Demokraci nie przejęli Kongresu USA. A zatem prezydentowi znacznie trudniej będzie wprowadzać programy w stylu „Nowego Zielonego Ładu”.

3. Ciągle napływają kolejne dowody na fałszerstwa wyborcze, a więc nie można być stuprocentowo pewnym czy Biden zostanie zaprzysiężony (choć zapewne tak się stanie).

Podsumowując, osoby które trzymały akcje spółek naftowych od początku roku, kończą na minusie, ale mogą się cieszyć, że nie zatonęli wraz z rynkiem w kwietniu. Jak widać, rok 2020 był groźny nie tylko dla zdrowia, ale także dla portfeli. Ujemne ceny ropy to kolejny argument za tym, by najpierw poznać instrumenty dostępne na giełdzie, a dopiero potem je wykorzystywać. W innym wypadku bardzo łatwo możemy skończyć z pustym portfelem.

 

Historyczny rozjazd giełdy i realnej gospodarki

Ktokolwiek uważał, że giełda stanowi odbicie sytuacji gospodarczej, w 2020 roku musiał porzucić ten pogląd (przynajmniej jeśli chodzi o rynek akcji). Jedynie od 20 lutego do 20 marca główne indeksy giełdowe pokazywały prawdę. Zamknięcie sporej części globalnej gospodarki przełożyło się na ostre przeceny spółek z całego świata. Kapitał uciekał też z rynku obligacji korporacyjnych. Inwestorzy kierowali się w stronę gotówki, obligacji krajów rozwiniętych lub złota.

Pod koniec marca banki centralne uznały, że nie można pozwolić na dalsze spadki. Dlatego też poza skupowaniem obligacji rządowych, rozpoczęto wspieranie rynku na różne inne sposoby. Jednym z nich było opisane wcześniej skupowanie długu przedsiębiorstw przez FED.

Efekty? Indeksy giełdowe zaczęły odbijać. Od końcówki marca notowaliśmy wzrosty na niemal wszystkich światowych giełdach. Mimo, że mieliśmy kolejne lockdowny i bankrutujące biznesy, notowania akcji w większości szły w górę. Przykładem absurdu są Stany Zjednoczone, gdzie w 2020 roku gospodarka wyraźnie się skurczyła (dokładne dane dopiero poznamy), a indeks S&P500 zanotował ponad 15% wzrostu!

Po raz pierwszy giełda przestała mieć jakiekolwiek powiązania z realiami gospodarczymi.

Specjalne wsparcie dla giełdy nie oznacza jedynie, że część portfeli została uratowana. Oznacza po pierwsze umocnienie wizerunku giełdy jako kasyna, w którym ktoś (bank centralny) odgórnie decyduje kiedy wygrywamy, a kiedy przegrywamy. Pisaliśmy o tym w artykule „Co sprawiło, że giełdę traktuje się jak kasyno?”.

Po drugie, i najważniejsze, taki stan rzeczy oznacza transfer majątku w kierunku najbogatszych. Dlaczego? Słaba sytuacja gospodarcza, zamykane firmy a nawet całe branże - to dotyczy wszystkich, całego społeczeństwa. Z kolei rosnące akcje interesują głównie najbogatszych, bo to w ich rękach znajduje się większość akcji i obligacji.

Jeśli w 2021 roku miliony osób uświadomią sobie, że gospodarka jest dalej niszczona, a giełdy ratowane, to może dojść do gigantycznego przepływu kapitału na rynki akcji. Będzie to oznaczało wykreowanie jeszcze większej bańki spekulacyjnej. Nie jest to wcale nasza prognoza, nie wiemy czy tak będzie. Taki scenariusz jest jednak możliwy jeśli w 2021 roku bankierzy i politycy będą dalej „drukować” na potęgę.

 

Koniec części drugiej.

 

Independent Trader Team